„Dziś jestem spokojniejsza”

Pierwsza dama polskiego filmu. Swoją spektakularną karierę rozpoczęła od debiutu w „Teatrze TV” – wcieliła się Maszę w „Trzech siostrach” Czechowa. Do historii kina przeszła dzięki wybitnym kreacjom w takich filmach, jak „Przesłuchanie” czy „Człowieku z Marmuru”. Swoje postaci obdarza silną, charyzmatyczną osobowością. Kochana przez krytyków i publiczność. Aktorka, reżyserka i założycielka Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury.

 

jandaobraz life4style


Katarzyna Mierzejewska: Dlaczego zdecydowała się Pani na wejście w typowy świat biznesu? Jak się Pani w nim odnajduje?

Krystyna Janda: Mogłabym opowiadać bardzo długo, bo sprawy były i są założone, albo wykpić się sloganem lub żartem. Nie myślałam, że wchodzę w świat biznesu, myślałam że wchodzę w świat wolności w sztuce i teatrze oraz odpowiedzialności za to, co artystycznie proponuję. Od początku wiedziałam, że na teatrze nie można zarobić. Dlatego stworzyłam fundację bez działalności gospodarczej, przeznaczającą wszystkie zyski na działalność statutową, czyli prowadzenie teatrów. I propagowanie sztuki. Myślałam poza tym, że Państwo będzie dla mnie partnerem. Jak się odnajduję? Jak widać! Chciałoby się odpowiedzieć, ale o kulisach i trudach nie bardzo mam ochotę odpowiadać, bo kogo to tak naprawdę obchodzi.

Ciężko jest w Polsce prowadzić własną działalność?

Czy ciężko jest prowadzić w Polsce własną działalność? Nie wiem. Ja prowadzę fundację,  której celem statutowym jest promocja kultury i produkcja dóbr kultury. To „działalność” bardzo specyficzna. A w tym „sektorze” wciąż jest tak, że osoby które podejmują indywidulanie inicjatywy są w jakimś sensie podejrzane. Poza tym państwowe instytucje kultury w jakimś sensie walczą z nami i patrzą nieprzychylnie na nasze prośby o dotacje czy granty na projekty. Jest się jakby rarogiem we własnym środowisku. Jeszcze musi minąć wiele lat. Ale nasze teatry grają nieustannie, utrzymujemy się i produkujemy 10 premier rocznie. Nie jest to łatwe, ale w naszym wypadku okazało się osiągalne.

Pamięta Pani jeszcze początki działalności Teatru Polonia i Och-Teatru? Jaką była i jest Pani szefową?

Na początku? Naiwną. Dziś jesteśmy po audycie, mam pełną świadomość, co się dzieje i jak się dzieje, fundacja jest zorganizowana i kontrolowana na każdym poziomie. Początkowo działałam na zasadzie „wspólnoty, zaufania i braterstwa w miłości do sztuki”, jak się okazało często współpracując z ludźmi, którzy na to nie zasługiwali. Dziś jestem bardziej pragmatyczna i spokojniejsza.

„Danuta W” została zagrana już 100 razy. Za co Pani pokochała Danutę Wałęsową?

Pokochałam to chyba nie najlepsze słowo. Kiedy mi zaproponowano zrobienie z książki Pani Danuty- spektaklu, od razu wiedziałam jak wielka szansa przede mną, jak ważne i potrzebne przedstawienie może powstać, jak inne od wszystkich moich dotychczasowych działań teatralnych. To spektakl o Polsce, o mnie, o Pani, no i oczywiście o Danucie Wałęsowej, kobiecie  z stojącej w pierwszym rzędzie wielkich postaci największej historii.

Pamięta Pani jeszcze jakie emocje towarzyszyły Pani przed premierą?

Tak, oczywiście i zapamiętam do końca życia. Wystarczy, że powiem, że na widowni był Pan Prezydent Wałęsa i pani Danuta.  

Powiedziała Pani, że to Pani największa zawodowa przygoda, dlaczego?

To chyba oczywiste. Zrobiłam sama adaptację z tej 500 stronicowej wielowątkowej książki, dokonałam i wyboru, i interpretacji faktów znanych nam wszystkim. Gram, a raczej mówię w pierwszej osobie ze sceny jako postać historyczna żyjąca. Dlatego z reżyserem Panem Januszem Zaorskim, zdecydowaliśmy, że nie będę grać, udawać pani Danuty, że chodzi o dużo więcej, o życie i uczucia nas wszystkich.

24 kwietnia miała miejsce premiera „Miłości Blondynki”, nowej sztuki Teatru Polonia, skąd taki wybór? Lubi Pani przenosić na deski teatralne dzieła znane z filmów? Jest Pani fanką czeskiej nowej fali?

Nie można powiedzieć, że lubię przenosić scenariusze filmowe na scenę, bo zrobiłam to pierwszy raz. Historia miłości z tego filmu, opis dziewcząt i chłopców, ich uczuć i sposobu myślenia jest dziś niezwykle aktualna, może nawet aktualniejsza, niż w czasach kiedy kręcił film Forman, a teraz po prostu akcentujemy w tej historii inne elementy. „Miłość Blondynki” to moja młodość i jedna z pierwszych fascynacji, jak i dla całego mojego pokolenia czeska nowa fala i Forman  jako reżyser.

Jaką naukę, przekaz, niesie ze sobą ta sztuka?

Przede wszystkim jestem bardzo zadowolona z tej pracy. Udało mi się opowiedzieć o tym, czego sama się boję i czemu się dziwię . Do tego chyba udało mi to opowiedzieć dotkliwie i zabawnie, lekko, jak u Formana. A naukę? Myślę każdy wyciągnie sam, i pewnie każdy inną. Powstał spektakl gorzko-słodki, smutno-wesoły, bliski ludziom o różnych oczekiwaniach.

W „Miłości Blondynki” gra Karolina Czarnecka, młoda aktorka, która stała się popularna dzięki swojemu wykonaniu piosenki „Hera Koka Hasz LSD” w konkursie Piosenki Aktorskiej. Co Pani sądzi o tym występie? Czy znajduje Pani w młodym pokoleniu aktorów pasję, zapał i talent?

Przede wszystkim gra Ola Domańska Andulę czyli blondynkę. Co sądzę o występie Karoliny na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu? Gratuluję jej tysiąckrotnie, dziś ma w Internecie ponad 5 milionów widzów, nie wiem czy kiedykolwiek osiągnę ten wynik, pracując całe życie. Wolałabym tylko żeby śpiewała o czym innym.

W Pani odczuciu, po jakie teksty młodzi aktorzy sięgali kiedyś, a po jakie najchętniej sięgają dzisiaj? I po jakie powinni, bo przecież aktorstwo ma nieść przekaz.

Aktorzy zazwyczaj nie sięgają po teksty, to reżyserzy i dyrektorzy teatrów czy studio filmowych decydują, co będzie robione. Aktor w zasadzie podporządkowuje się i to co gra, i jak gra zależy od reżysera. Ale nowe pokolenie twórców mniej myśli o misji. Przyszło im pracować w kapitalizmie, w społeczeństwie, które ma dużo problemów, a chce ich mieć jak najmniej. I jedni i drudzy są wolni, pracują w wolnym kraju. To jest piękne.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ