Alicja Sinicka: Pragnę zwrócić uwagę na temat sponsoringu

– Stażystka rozpoczyna serię thrillerów osadzonych w Oławie. Kolejna książka wyjdzie na jesień. Główni bohaterowie będą co prawda nowi, aczkolwiek znowu będzie zmysłowo i niebezpiecznie – mówi serwisowi Life4style Alicja Sinicka. Autorka już 29 stycznia powróci na salony literackie, ściskając w dłoni swe najnowsze dzieło – „Stażystkę”.

Kamil Piłaszewicz: Widząc tytuł „Stażystka”, od razu pomyślałem, że spojrzenia na zbrodnię z tej strony jeszcze nie miałem okazji obserwować w literaturze. Wśród mych słów kryje się jeden z powodów, dla których zdecydowała się Pani na taki wybór?


Alicja Sinicka: – Tak, chciałam przedstawić zbrodnię w atmosferze osaczenia emocjonalnego rozpatrywanego na wielu płaszczyznach. Pierwszą jest nowa rzeczywistość, do której wkracza nasza bohaterka. Wielka firma Marka Skalskiego rządząca się swoimi regułami, których trzeba przestrzegać. Druga to młodość, brak doświadczenia, konieczność ciągłej obserwacji, uczenia się. Trzecia to wyzwania, trudne projekty, jakie musi zrealizować stażystka. W tym wszystkim zbrodnia i związana z nią tajemnica, którą nasza bohaterka stara się rozwikłać. Posada stażystki zdawała się być idealna do stworzenia dusznej atmosfery. Kojarzyła mi się z lekko oszołomioną jednostką stojącą w oku cyklonu. Co zrobi? Jakie decyzje podejmie? Co będzie dla niej najlepsze?

„Muszę znaleźć normalną pracę, choć ta wizja nie wygląda zachęcająco” – już widzę oczami wyobraźni, jak czytelniczki wykonujące zawód taki, jak Klaudia, mówią pod nosem: „a bo my nienormalną wykonujemy, tak…? Może to nam czegoś brakuje?”. Patrząc na jeden z przytoczonych cytatów ze „Stażystki”, zastanawiam się, czy obawia się Pani takich głosów po lekturze?

–  Tą historią pragnę zwrócić uwagę na temat sponsoringu. Czy to jest normalna praca? Ciężko jest to jednoznacznie stwierdzić. Z pewnością jest to praca należąca do szarej strefy, nieuregulowanej prawnie. A im dalej od bieli, tym gorzej. W szarej strefie zawsze jest niebezpiecznie. Wchodzimy do niej na własne ryzyko. W sytuacji zagrożenia lub krzywdy, dużo trudniej jest poprosić przedstawicieli władz państwowych o wsparcie. Trzeba najpierw przyznać się do tego, że sami złamaliśmy prawo, a następnie ponieść związane z tym konsekwencje. Moja bohaterka przekonuje się o tym na własnej skórze. W szarej strefie doznaje potwornej krzywdy. Dochodzi do wniosku, że normalna praca, czyli uregulowana prawnie będzie dla niej jednak pewniejszą opcją.


„Mam wrażenie, że przez te wszystkie złote zasady ludzie stają się do siebie coraz bardziej podobni” – natrafiając na tę sentencję ze „Stażystki” nurtuje mnie, ile razy czytelnik pochłaniający tę lekturę powie: „Masz rację Alicjo…”?

–  W dzisiejszych czasach ludzie żyją szybko i… podobnie. Te same zadania w pracy, po niej takie same rozrywki, podobne sposoby na spędzanie czasu wolnego lub brak tego czasu dla najbliższych. Takie samo narzekanie. Na szefa, na małżonka, na dzieci, na rodzinę, na koleżanki i na kolegów. Osaczają nas takie same wymagania. Mamy być odważni, zabawni, pewni siebie, silni, skuteczni, optymalni. Mamy żyć pod dyktando. Kogo? O to już nikt nie pyta. Liczą się tylko zasady, które zostały. Które nas łączą, które sprawiają, że mamy o czym ze sobą rozmawiać. Każdy kto idzie pod prąd jest uznawany za dziwaka. Irytująco odstaje. Przypomina nam o naszych słabościach.

Niebezpieczny ten trend. Warto się nad nim zastanowić. Od czasu do czasu wyjść z rzeki, wysuszyć się i pójść na spacer z samym sobą.

„Kochankami mogą targać takie same emocje, jak małżonkami”– nurtujące jest, skąd Alicja Sinicka czerpała wiedzę do stawiania takich tez w „Stażystce”?

– Jestem nadwrażliwa na świat. Moja nadwrażliwość sprowadza się do tego, że głęboko analizuję otaczającą mnie rzeczywistość, zapamiętuję i przeżywam to co mówią do mnie inni, nawet gdy oni zapominają o naszych rozmowach. Ludzie mi się zwierzają. Ze swoich fantazji, z zakazanych relacji z kochankami, ze swoich potrzeb i metod na ich zaspokajanie. Lubię wprowadzać rozmówców na zakazane tory, na których nie byli z nikim innym. Jestem im wdzięczna za to, że poddają mi się i dzielą się ze mną swoimi prawdami. To dzięki nim historie, które tworzę są realne, czasem druzgocące. Nie lubię zmyślać. Jeśli nie jestem czegoś pewna, szukam kotwic w rzeczywistości. Sama nigdy nie byłam kochanką, ale znam wiele kochanek. Jedna, zbliżona do mnie emocjonalnie, przedstawiła mi temat dosadnie. Powiedziała, że jest bardzo zazdrosna o „jego żonę”. Ona też chce iść z nim na zakupy. Ona też chce pojechać z nim do rodziców. Ona też chce mieć z nim dziecko. Jest tak samo jak w małżeństwie. Przecież kobieta zawsze jest kobietą, a mężczyzna mężczyzną.


A skoro emocje są takie same, to jakie są różnice między byciem w małżeństwie, a w relacji z kochankiem?

– Przede wszystkim wyznaczony czas. Spotykamy się od… do… Nie ma mowy o ustępstwach. Nie ma mowy o spontaniczności. Bo przecież zdradzający musi wszystko oprawić w zaplanowane kłamstwo. Kochanka nie powinna mieć problemów. Zdradzającego nie interesuje to, że kochanka ma chorego ojca, że pokłóciła się z koleżanką. Zdradzający przychodząc do niej ucieka od problemów. Nie chce o nich słuchać. Ma być lekko i beztrosko. Kochanka powinna być zadbana. Stawiane są jej dużo wyższe wymagania, niż żonie. Ładne paznokcie, błyszczące włosy, wydepilowane nogi, seksowna bielizna. Każde odstępstwo rodzi zgorszenie w umyśle zdradzającego. Kochanka to nimfa wodna, bogini. Nie jest dla zdradzającego trójwymiarowa. Funkcjonuje na jednej, przyjemnej płaszczyźnie. Żona jest wszechobecna. Jeśli dochodzą do tego dzieci, ma druzgocącą przewagę nad kochanką.

„Jestem kochanką. Korzystam, ale nie oczekuję nic więcej” – przyznaję, że odniosłem wrażenie, że czytam o relacji nawet nie doskonałej, a wręcz idealnej… Czyżby Pani Alicja Sinicka chciała być odpowiedzialna za rewolucję w postrzeganiu małżeństwa w Polsce?

– Nie chcę być odpowiedzialna za rewolucję w postrzeganiu małżeństwa, jednak uważam, że świat zmierza w kierunku większej otwartości seksualnej. Małżonkowie realizują swoje potrzeby poza małżeńskim łożem. Potrafią akceptować wzajemną rozwiązłość. Nie oceniam tego, ale widzę to i zaznaczam. Zdarzają się związki, w których partnerom jest dobrze razem, jednak temperament nie pozwala im na wierność i mówią o tym sobie wprost. To wypływa z ich pewności siebie, czasem z doświadczenia zdobytego w pracy, na stanowiskach menedżerskich. Wiedzą, że lepiej jest stawiać sprawy jasno i przejrzyście. Korzystniej na tym wychodzą. Definiują problem i go rozwiązują. Na chłodno.

Będąc po pierwszych stronach i dostrzegając, że fabuła opiera się na historii Klaudii i Ewy, dlaczego znowu w Pani powieści główne role otrzymują kobiety?

– Na pewno w końcu pojawi się jakaś historia z punktu widzenia mężczyzny, jednak póki co skupiam się na kobietach. Wyciągam kolejne panie z siebie. Nie mogę przestać. Trochę mnie to przeraża, że tyle ich we mnie siedzi. Pozostaję im jednak wierna. Pewnego dnia na pewno wyciągnę z siebie mężczyznę. Od czasu do czasu czuję go już w sobie. Jest inteligentny, wrażliwy, z poczuciem humoru. Tak jak lubię.


Jaką najgorszą inwektywę od mężczyzny usłyszała lub przeczytała Pani, właśnie odnośnie takiego stawiania na role kobiet w swych dziełach?

– Inwektyw raczej nie było, tylko zawód przeszywający spojrzenie. Zawsze obiecuję panom, że w końcu napiszę coś z męskiego punktu widzenia. Jeszcze chwila i coś wypłynie.

Fascynuje mnie to, ponieważ coraz częściej zauważam, że w naszym kraju nie było rewolucji seksualnej… I nawet, jeżeli w literaturze nie ma dziś „faceta herosa” lub „kobiety od wszystkiego”, to są komentarze w stylu: „po co ona/on tak pisze…”. I Pani styl uważam za unikatowy, ale jednocześnie myślę, czy nie jest zbyt odważny, jak na pisanie w naszym kraju?

– W swojej prozie staram się być wierna prawdzie. Uważam, że prawda zawsze się obroni. Wychodzę z założenia, że jeśli dopracuję historię, jeśli dobrze zakotwiczę ją w rzeczywistości, to ludzie ją zrozumieją, nie zbulwersują się, bo gdzieś pod skórą będą czuć, że to mogłoby wydarzyć się naprawdę. Może nie powiedzą mi tego wprost, ale po cichu kiwną ze zrozumieniem głową, poślinią palec i przerzucą następną kartkę. Czasem patrząc na to co napisałam czuję, że stąpam po grząskim gruncie. On jednak jest. Istnieje. Choć miękki, cienki. Wciąż jest gruntem. Utkanym z życiowych doświadczeń i wnikliwej obserwacji świata. Emocje są prawdziwe, ludzkie reakcje też. Proza jest po to, żeby pokazywać prawdę, a nie powtarzalny schemat.

Widząc zdanie w informacji prasowej: „Zaskakujący, namiętny thriller, który trafia do najgłębszych zakamarków kobiecej duszy” zastanawiam się, kiedy Alicja Sinicka stworzy powieść chwytającą za zakamarki męskiej duszy?

– Czuję pod skórą, że rodzi się we mnie taka powieść. Będę musiała zatrudnić do niej trochę męskich pomocników. Z chęcią zanurzę się w tych nieznanych, testosteronowych głębinach. To z pewnością będzie elektryzujące doświadczenie.

Ale przechodząc już do samej powieści: „Namiętność. Tajemnica. Zbrodnia.” Z początku przyznaję się bez bicia, że pomyślałem: „Oho, zapowiedź w stylu „50 twarzy Greya”. Natomiast będąc po lekturze przyznaję, że przyjemnie było się rozczarować. Dziękuję.

– Ja też dziękuję. Główna bohaterka mojej powieści żyje w atmosferze osaczenia. To może kojarzyć się z Greyem. Jest firma, jest bogactwo, jest mężczyzna dyktujący zasady gry. Jednak pomiędzy tym wszystkim pływa realne zagrożenie, niepewność. Fabuła z każdą kolejną sceną zmienia formę, przeradza się w coś zupełnie innego. W nową rzeczywistość, w której nie można wierzyć nikomu i niczemu.

Jak zrodził się pomysł na stworzenie takiego bohatera, jak Marek Skalski?

– Obserwuję mężczyzn. Namierzyłam kilku, którzy przesadnie dbają o porządek.  Lśniące biurko w pracy, błyszczące, pachnące auto, schludny strój o każdej porze dnia i nocy. Dlaczego? Za każdym razem, gdy z nimi rozmawiałam, układałam sobie w głowie różne odpowiedzi. Bo japońska filozofia, bo dyscyplina wyniesiona z domu, bo potrzeba kontroli i tak dalej. A co jeśli nie? Wkroczył pisarski demon. Co jeśli on tak musi? Każde odstępstwo od normy wywołuje w nim niepokój, jest nie do zniesienia? Obsesja na punkcie symetrii pojawiła się wtedy samoistnie. Ładnie mi to dopełniła.

W jakim stopniu bohaterowie w Pani książkach są odzwierciedleniem mężczyzn, z jakimi ma Pani do czynienia na co dzień?

– Moi bohaterowie są hybrydami złożonymi z mężczyzn, których spotkałam. Zawsze dodaję im coś od siebie, coś czego potrzebuję, aby wtopić ich w historię. Staram się jednak, żeby byli tak realni, jak to tylko możliwe. Pokazuję ich z różnych stron. Są słabi w domu, silni w pracy lub na odwrót. Są zabawni wśród znajomych, nudni dla obcych. Są męscy przy koleżance, zniewieściali przy żonie. Mają wiele barw. Nie znoszę bohaterów w stu procentach wypełnionych jedną cechą. Samiec alfa o każdej porze dnia i nocy. Wesołek, który zawsze opowiada jakiś kawał. Maruda, który wiecznie ma skwaszoną minę. Drażni mnie to w książkach i unikam tego jak ognia u siebie.

Choć premiera dopiero będzie miała miejsce zastanawiam się, kiedy pojawi się kontynuacja losów bohaterów przedstawionych w „Stażystce”?

– „Stażystka” rozpoczyna serię thrillerów osadzonych w Oławie. Kolejna książka wyjdzie na jesień. Główni bohaterowie będą co prawda nowi, aczkolwiek znowu będzie zmysłowo i niebezpiecznie. Marek i Ewa pojawią się w kolejnej historii przelotnie, ale mam nadzieję, że wywołają w czytelnikach przyjemny dreszczyk. Na chwilę wrócimy myślami do ich wstydliwych sekretów.

I zadając ostatnie pytanie chciałbym dowiedzieć się, jak znaleźć miejsce dla siebie na rynku wydawniczym w Polsce, gdzie w ostatnich dwóch-trzech latach mamy wysyp talentów?

– Myślę, że najważniejszą sprawą jest znalezienie sobie właściwego wydawcy. Współpraca oparta na zaufaniu, wzajemnym zrozumieniu, bardziej uzupełnianiu się, aniżeli przeciąganiu liny.  Bardzo ciężko jest się przebić. Trzeba zakasać rękawy i dawać z siebie wszystko. Pracować nad warsztatem, ściągnąć z siebie warstwy powierzchownej powtarzalności ulepionej ze „złotych zasad” wspomnianych wyżej, dokopać się do prawdy tętniącej w naszym wnętrzu i ją sprzedawać innym ludziom. Bezwstydnie i odważnie. To może przykuć uwagę.

Fotografie: Małgorzata Drozdowska-Słyż

ZOSTAW ODPOWIEDŹ