Złodziej… przyjaźni
Leniwy weekend na typowych angielskich przedmieściach. Czwórka przyjaciół wraca z uroczystej kolacji do luksusowego i eleganckiego domu jednej z par zastając niebywały bałagan. Bez dwóch zdań podczas ich nieobecności doszło do włamania. W miarę rozwoju sytuacji przekonujemy się jednak, że złodziej skradł im coś o wiele cenniejszego niż komplet porcelany.
małżeństwa wracają późną nocą do domu z przyjęcia z okazji rocznicy ślubu i zastają stan po włamaniu. Co więcej, złodziej, który tego dokonał jest jeszcze na miejscu i zaczyna z bohaterami prowadzić swoistą grę, prowadzącą do zaskakujących wniosków jeśli chodzi o ich relacje między sobą, światopogląd, lojalność w przyjaźni, stosunek do wspomnień z czasów szkolnych. Jak się okazuje, każde z nich nosi w sobie wiele goryczy i bólu, a tkwi w tym sztucznym układzie tylko po to, by sobie coś udowodnić. Złodziej, który swoje umiejętności psychologiczne wypróbowuje w celu zagwarantowania sobie bezkolizyjnej ucieczki, wrzuca nieświadomie kij w mrowisko.
Sama sztuka została napisana w genialny sposób. Jest zabawna, inteligentna, skonstruowana na bazie tajemniczej intrygi, a widz stopniowo dowiaduje się o kolejnych ciekawych faktach z życia bohaterów, które na końcu układają się w logiczną, choć mało optymistyczną całość. Niesie ze sobą morał i przykrą prawdę o ludzkiej naturze pełnej przywar i skłonności do fałszu. To wszystko jednak, okraszone jest ironiczną formą i pełne zabawnych gagów sytuacyjnych. Dlatego też z teatru wyjdziemy rozbawieni i rozmyśleni, a nie – zrozpaczeni.
Reżyser i jednocześnie tytułowy złodziej – Cezary Żak, mówił, że komedia kryminalna to jego ulubiony gatunek. Taka sztuka jednocześnie uczy i bawi, dzięki czemu pozwala osiągnąć wewnętrzny spokój, oczyszczenie, bez poczucia zmarnowanego czasu. Reżyser miał bardzo trudne zadanie, bowiem wcześniejsze adaptacje zawsze były skazane na sukces. Żak poradził sobie jednak z presją i na deskach Teatru Capitol stworzył godną interpretację dzieła Erica Chappela. Było zabawnie, momentami zaskakująco, a aktorzy z wielkim przekonaniem i profesjonalizmem wcielili się w swoje role. Uwypuklili przywary swoich bohaterów i zadbali, aby ich wyraziste charaktery i brzemię przeszłości było widoczne w ich zachowaniu.
Nic dziwnego. Cezary Żak do współpracy zaprosił specjalistów. W spektaklu możemy oglądać Leszka Lichotę, Izę Kunę, Renatę Dancewicz i Rafała Królikowskiego. Każde z nich wykonało ciężką pracę, żeby oddać w pełni osobowość swojej postaci i nie zginąć na scenie w cieniu tak wybitnych towarzyszy. Lichota był porywczy i cyniczny, Kuna silna i ironiczna, Dancewicz empatyczna i zagubiona, a Królikowski zakompleksiony i neurotyczny. Czyli tak, jak powinno być. Swoje postaci budowali żmudnie poprzez niewielkie gesty, modulację głosu, tak aby nie wypaść sztucznie tylko przekonująco. A to jest chyba jedno z trudniejszych zadań w komedii. Ma być irracjonalnie, ale wciąż autentycznie.
Oprócz o pracy aktorskiej na wielkie brawa zasługują osoby odpowiedzialne za kostiumy i rekwizyty. Scena bez wątpienia wygląda jak przytulne i bogato zdobione wnętrze luksusowego domu na angielskiej prowincji, a widząc kolorowe stroje aktorów, nie mamy już wątpliwości, że przenieśliśmy się do lat 60tych. Dodając do tego wybraną przez Cezarego Żaka muzykę Krzysztofa Komedy, otrzymujemy dobrą sztukę w klimatycznej oprawie.
Katarzyna Mierzejewska