„Nie mam już ochoty oglądać filmu sensacyjnego z sobą w roli głównej” – mówi legenda fonografii
Pierwszy polski wydawca rapowych płyt. Prekursor zjawiska, o którym na początku zeszłego dziesięciolecia rozpisywały się największe prasowe tytuły. To on dał pretekst Sylwestrowi Latkowskiemu do nakręcenia głośnych Blokersów. To jemu garstka czołowych rodzimych reżyserów zawdzięcza niemały zarobek. Treser dinozaurów. Najprężniej funkcjonował w czasach, gdy na komputerowych dyskach mieściło się nie więcej niż kilka giga danych, a Alboom Liroya zdobył dwa Fryderyki w kategorii płyta taneczna i alternatywna. Dwa lata później za najlepszego hip-hopowego twórcę uznano… Reni Jusis.
Zawodnicy ze stajni Krzysztofa Kozaka śpiewali o diamentowych domach rapując do zawieszonego na rurze ciepłowniczej mikrofonu. Przez nią przewieszany był koc, aby dźwięk nie rozchodził się po pokoju. Nagrywkom wychodzącym z RRX zarzucano słabą jakość, samemu Kozakowi zaś niesłowność, brak solidności i dobrej promocji wydawanych dzieł. To jednak on zaprowadził do studia Peję, wynalazł Zip Skład, dał szansę Pezetowi, wylansował kieleckie Wzgórze i wprowadził do show biznesu Tedego. Z drugiej strony koło nosa przeszły mu: „Kinematografia”, „Ewenement” i „Na legalu” – płyty sprzedane łącznie w grubo ponad 200 tys. nakładzie.
Studio Schron tylko korzystnej lokalizacji zawdzięcza rzadkie interwencje policji. Na przeciwległy Gocław – do Volta – stróże prawa zaglądali częściej niż na własny komisariat. – To była masakra. Chłopaki nawet chcieli być grzeczni, ale jak się pięciu gości zamknie w jednym pokoju i wszyscy jarają jointy, to w całym domu jest klimat jak w czeskim filmie – wspomina pionier polskiego DJ-ingu.
Nagrywający u Kozaka swoje pierwsze zwrotki Pih wskazuje, że w złotych czasach RRX nikt nie myślał o przyszłości, najważniejsza była najebka. „Mój anioł stróż dawno na rencie. Leciał na patencie, nie wytrzymał rygoru. Bidula” – nawija w swoim premierowym kawałku na debiutancką płytę „Kozanostra”. 48-latek postanowił wrócić do wielkiej rap gry z przytupem. W najmniej spodziewany sposobów. Wydaje swój debiut w perspektywie końca czasów rapowego prosperity. A może właśnie dlatego?
Puszczenia świeższego niż carrefourowskie kajzerki numeru Kozaka z Arabem i Gulim kilkukrotnie podczas naszej rozmowy żywiołowo domagał się lichy Chińczyk. „Słyszał wcześniej sam bit i się podjarał” – chwali się postawny mężczyzna. Prywatnie ojciec piątki dzieci, z ponad 25-letnim małżeńskim stażem.
***
Z twórcą wytwórni RRX (obecnie RRX Desant) spotkałem się w jego aktualnym miejscu pracy. Na dworcu Warszawa Zachodnia, dokładniej w jego podziemiach. Tam Kozak handluje dołączanymi do czasopism płytami z muzyką i filmem.
– Rapu słuchasz? – przywitał mnie pytaniem. Retorycznym. Wiedział, że jestem z Kielc i nie mogę udzielić odpowiedzi innej niż twierdząca. – Wcześniej prowadziłem też działalność na Centralnym – kontynuuje. Nie musiałem wierzyć mu na słowo. Tego dnia przyjacielską wizytę złożył Kozakowi dawny znajomy z głównego ze stołecznych dworców – Maruda od disco. – Przed nowym rokiem tutaj – wydawca wskazuje palcem zabiedzony bar naprzeciwko – była ogromna awantura. Latały krzesła. Nawet kilkanaście lat przygód z raperami nie nauczyło mnie życia tak jak to miejsce – głęboko wzdycha.
– Przepraszam pana, chciałabym się dostać na ulicę Tunelową – przerywa nam chropowaty kobiecy głos. – Prosto i w lewo, tam będzie miała pani autobus 103. – instruuje mój rozmówca. Starsza pani uruchomiła lawinę. Od tej chwili, co kilka minut ktoś pytał nas o drogę do toalety, hali główną lub na perony. – Robię za informację. Najlepiej, gdybym władał ośmioma językami – śmieje się Kozak.
W podziemiach dworca spędza po 12 godzin dziennie 7 dni w tygodniu. – I nie chodzi tylko o to, że handluję – tłumaczy. – Ta praca pozwala mi poznać bardzo ciekawe osoby, z różnymi pasjami. Zdziwiłbyś się, kto u mnie kupuje. Moim stałym klientem jest np. znany rzeźbiarz. Przychodzą też profesorowie, choćby prawa. Ludzie różnych profesji. Z różnych warstw społecznych. Rozmawiamy o dojrzałości, esencji życia. Wymieniamy się spostrzeżeniami, karmimy emocjami. Muzycznymi i wizualnymi. Słucham wybitnych kompozytorów. Każdego dnia poznaję też lepiej Felliniego, Wendersa, Woody’ego Allena.
**
– A, Hubert, zanim zaczniemy – podnosi rękę Kozak. Właśnie miałem poruszyć pierwsze intrygujące mnie zagadnienie. – Chcę od razu prosić cię o autoryzację – zastrzega solidnie zaciągając się papierosem. Podczas naszej długiej rozmowy nie odmawiał ich sobie.
– Oczywiście, przysługuje ci takie prawo – rozsądnie zauważam.
– Kiedyś dawałem wywiad do Newsweeka i udupił mnie jego dziennikarz. Też Hubert. Zrobiłem autoryzację, wysłałem mu ostateczny kształt tekstu, po czym puścił w gazecie wcześniejszą wersję. Swoją. Sporo dodał od siebie, zmienił niektóre wypowiedzi. Na moje późniejsze zarzuty mailowe, odpowiedział następująco: „Naczelny uznał, że byłbyś za czystą osobą, a tu chodzi o ostre, skandaliczne teksty”. Wiesz, mówię specyficznym językiem. Inteligencko-slangowym dialektem, charakterystycznym dla hip-hopowego środowiska. Pytanie czy chcemy przedstawić wiecznie zniechęconego człowieka, czy osobę, która często ma pod górkę, a jednak przyjmuje życie z uśmiechem i po każdym upadku potrafi się podnieść.
Hubert Kęska: Ty potrafisz?
Krzysztof Kozak: Pamiętasz filmik z 2002 roku, gdzie opowiadam historię o Borixonie wołającemu z dołu, że koks posypany? Od 2003 jestem czysty. Ani razu nie złamałem swoich postanowień. Niektórzy nie są w stanie w to uwierzyć.
„Pamiętam dobrze swój własny pogrzeb. Dzień po dniu, noc bez snu tu. Cały czas jazda bez trzymanki. Pozdro bracia, drinki fanki. (…) Martwią się żony, płaczą dziewczyny, a my nie wiemy kiedy wrócimy” – rapujesz na płycie Faziego.
To retrospekcja. Tak było. Ten tekst jest zafolołapowaniem do wersów Tedego na Warszafskim Deszczu, gdzie rapował o swoim pogrzebie. Później jest nawiązanie do kawałka „Mam moc” Trzyha. Dobór słów, składnia jest TDF-owa ze Sportu.
„Potrafiłem z Tede wąchać przez osiem miesięcy codziennie koks, palić jointy i pić wódkę za płytę <<Nastukafszy>>. Przepierdoliłem wtedy sumę porównywalną do wartości kawalerki w Warszawie”.
Tak powiedziałem w jednym wywiadzie. Dodam tylko, że nie był autoryzowany.
Wiem, że będąc w składzie Flahaha można było nie pić jedynie trzy dni w miesiącu. Razem z Borixonem i Pihem ładowaliście codziennie.
Dlatego ten skład wytrzymał zaledwie trzy miesiące i został rozwiązany. Kierowaliśmy się niepisanymi zasadami.
Niektóre spisaliście na ścianie legendarnego studia Schron. Tzw. priorytety RRX. M.in.: dobrze zjeść, wciągnąć koks, zaruchać, zarobić hajs.
No i picie było jedną z takich ideologii, choć wpisy nie były mojego autorstwa. Lubiliśmy się napić, ale nie jesteśmy alkoholikami. Na dłuższą metę nie daliśmy rady walić nafty 27 razy w miesiącu. To wyglądało mniej więcej tak: 17-18 kończyliśmy robotę i siadaliśmy z Borixonem przy 0,7. Przeżyliśmy razem mnóstwo hardkorowych akcji. Znamy się jak łyse konie.
Zabierałeś mu kluczyki.
Nie jemu, Radoskórowi.
Lubił jeździć na cyku?
Nie on jedyny, wszyscy jeździli po pijaku.
Któregoś dnia, koło czwartej nad ranem, obudzili mnie rzucając kamieniami w okno. Studio Schron mieściło się w jednopiętrowym domu na Ursusie. Wynajmowałem go. Nagrywaliśmy w piwnicy, tam też mieszkali raperzy – mieli łóżka, ładowali browary. Na parterze była kuchnia i dwa duże pokoje, a na piętrze cztery sypialne. Tam nocowałem z rodziną. Tej feralnej nocy zamknąłem drzwi od piwnicy, bo nie miałem ochoty, żeby łazili mi po domu. Mogli wychodzić tylko na zewnątrz. I wyszli. Skończyło im się piwo, postanowili więc podjechać do najbliższego otwartego sklepu. Dzieliło nas od niego jakieś półtora kilometra.
Minęło kilkadziesiąt minut. Konsekwentnie walili kamieniami w szybę aż wychyliłem wkurzony głowę. „Co jest?! Co to za darcie ryja po nocy?!” – wściekałem się. Zamiast odpowiedzi usłyszałem gromkie „Hurra!!!”. Przyjrzałem się dokładniej osobliwej scenie. Skakali w trzech po dachu Passata. Chciałem zejść do nich i ich poprzestawiać, jednak zaraz okazało się o co chodzi. „Krzychu, teraz to już jest dobrze. Psy nas przywiozły” – relacjonowali. „Złapali nas po pijaku, nie mieliśmy im czym zapłacić. Myśleliśmy, że nas wykupisz. Dobijamy się do ciebie od półtorej godziny, twardy masz sen”. Dowiedziałem się, że Borixon wybrał się do magazynku i chciał wręczyć policjantom karton naszych płyt. Było ich tam z dwieście. Później w akcie desperacji próbował nawet uregulować mandat telewizorem i konsolą. Niczego nie chcieli. Zapowiedzieli, że na drugi dzień przyjadą po wykupkę.
W ramach rozliczeń płaciłeś raperom samochodami?
Dostawałem je od hurtowni. Jeżeli pod koniec lat dziewięćdziesiątych chciałeś w Polsce na większą skalę handlować płytami i ktoś oprócz gotówki lub zamiast niej proponował ci furę, to brało się ją z pocałowaniem ręki. Tych gablot było ze dwadzieścia…
W czasach kryzysu hurtownie nie miały gotówki?
Uzbieranie z dnia na dzień kwoty 50 tys. zł. było czasem niemożliwe. Niejednokrotnie okazywało się, że dany hurtownik ma do sprzedania samochód. Odbywało się to w ten sposób: przywoziłem mu towar, ale nie brałem od razu pieniędzy. To byli spryciarze. Dopiero gdy schodził, dostawaliśmy to co nam należne. Pamiętam, że próbowałem wyciągnąć dla Tedego samochód za S.P.O.R.T. Facet był nieugięty. „Dopiero jak inwestycja się zwróci” – mówił sztywno.
Tede dostał od Ciebie m.in. Toyotę 4Runner, którą uczynił później bohaterką wielu swoich tekstów.
Bardzo ładna furka. Sam kiedyś przytuliłem za płytę mega wypasionego mercedesa. Przyjechałem nim pod dom i żona zaczęła wariować. „Co to w ogóle jest?! Ukradną nam!”. „Weź coś z tym zrób, nie chcę tego pod domem!” – lamentowała.
Dla chłopaków te samochody to była super sprawa. Rozbijali się nimi po mieście. Jako debiutanci! Parę auto dostał Volt, Borixon otrzymał za album osiemdziesiątkę Audi. W tamtych czasach był to naprawdę elegancki samochód.
Rozbił go…
Tak, jesteś z Kielc, to wiesz. Na Wkurwionych Bitach wyszedł taki utwór „Biały Goniec”. To właśnie dokładny opis tej historii.
Borixon dzwoni do mnie jednej pięknej soboty: „Krzysiek, leżymy w rowie. Weź nas ratuj!”. Spanikowałem. Ubrałem się i pytam: Co? Gdzie? Jak? A oni w śmiech. Często robiliśmy sobie wkrętki. Minął tydzień, znów weekend. Tym razem odbieram telefon z komisariatu na Marysinie (miałem tam wtedy studio). Usłyszałem, że muszę złożyć wyjaśnienia. Paru chłopców miało wypadek w Krakowie i twierdzą, że samochód, którym się poruszali dostali ode mnie. Policjanci chcieli ustalić czy faktycznie pochodził z rozliczenia za płytę i jest własnością Borixona, czy był skradziony. „Kolejny raz robią sobie jaja” – pomyślałem odruchowo. Tym razem nie była to jednak wkrętka. Prawie wjechali w stację gazową. Zatrzymali się 1,5 metra przez zbiornikiem.
Borixon przez dłuższy czas u Ciebie mieszkał.
Rozwiódł się z żoną i nagrywał u mnie swoją pierwszą solówkę. To mój brat. Nawet teraz – po 10, 15 latach – mogę określić jego stan emocjonalny. Teraz z Popkiem przeżywa drugą rapową młodość.
Współtworzony przez niego Gang Albanii to jeden z mocniejszych marketingowo punktów Step Records.
Ponad rok temu zaczepiłem go na facebooku. Odpisał: „Jeszcze o mnie usłyszysz”. No i wyszponcił Gang Albanii.
Dobry pomysł na biznes czy profanacja rapu?
Jebnęli z Popkiem platynę, nie ma o czym gadać. Widzisz, to jest właśnie wyczucie momentu. Czasem potrzeba trochę szaleństwa. Jeśli masz cały czas kontakt ze środowiskiem, czekasz na chwilę, by wypierdolić w powietrze. „Borys” ma elastyczne flow i teraz zbiera tego owoce. Uważam, że 9 tys. za gościnną zwrotkę – czyli tyle, ile Tomek zainkasował za występ na płycie Popka – to pieniądze świadczące o sukcesie komercyjnym. A za ten dobrze się płaci.
Gang Albanii to duże muzyczne osiągnięcie Roberta M., który wstrzelił się w nowoczesny nurt. Popek? Doceniłem jego możliwości już na Dirty Dianie. Glam Rap obśmiewał go, gdy tatuował sobie oczy, czy robił skaryfikację. Teraz okazuje się, że pod jego teledyskami w zasadzie nie ma hejtów. Chłopaki grali koncerty, a on stacjonując w Anglii pojawiał się na telebimie i to było coś. Świetny ruch.
A kwestia odpowiedzialności za słowo?
Trzeba odróżnić fikcyjny przekaz od prawdziwego. Pewien znany redaktor muzyczny zapytał kiedyś Sokoła, czy raper powinien być autorytetem. Sokół odpowiedział przecząco i tutaj nie mogę się zgodzić.
Eldo w kawałku „Odpowiedzialność” zauważa, że rap to w Polsce zjawisko socjologiczne. „Trzeba ważyć to, o czym się rapuje” – dorzuca Włodi.
Zupełny brak odpowiedzialności za słowo powoduje zagrożenie, że będziemy słuchali debilnego rapu. Fani utożsamiają się z artystą, z jego przeżyciami, są ich ciekawi. Jeśli taki artysta jest debilem, to słuchacze mogą pod jego wpływem też stać się debilami.
Z drugiej strony, jak zauważa Tede, autor kryminału nie odpowiada za późniejsze zabójstwo. Peja powtarza, że nagrywa dla dorosłych, a sposobów interpretacji się nie zliczy.
A później mówi: „Wiecie co z nim zrobić”… Musi wiedzieć, że chcąc nie chcąc ukierunkowuje młodych ludzi. Dlatego należy docenić dojrzały przekaz Tau’a, jak i raperów z ciemnej strefy nawijających o lojalności, braterstwie, o wzajemnej pomocy, gdy ktoś się stacza.
Ryśka bardzo szanuję i wiem, że jego obecne teksty to rap osoby odpowiedzialnej. Każdy z nas dąży w głębi serca do stabilizacji. Naprawdę nie mamy już ochoty oglądać filmu sensacyjnego z sobą w roli głównej.
Tau epatuje religią, co nie wszystkim musi się podobać.
Nic do tego nie mam, sam codziennie się modlę. Poza tym lepiej rapować o wartościach chrześcijańskich, odnalezieniu Boga, niż o tym, że kradzieże i dilerka są wspaniałe. Dilerzy gonią żewiony towar, nasączony pestycydami. A potem widzisz w biały dzień wystrzeleńców na mieście.
Jest też coś takiego jak wolność słowa.
Jasne, ale wiesz co, na początku lat dziewięćdziesiątych wydawałem black metal. Gdy poznałem przekonania tych ludzi, zrezygnowałem. Jeżeli twój wspólnik wierzy w szatana i promuje negatywne wzorce zachowań, trzeba powiedzieć pas. Istnieje duże zagrożenie, że teksty takich zespołów zostaną potraktowane w sposób poważny i będzie dochodziło do morderstw. A morderstwa nie są chyba czymś świetnym.
Poruszyłeś temat Sokoła. Wydałeś pierwszą i dotychczas jedyną płytę Zip Składu „Chleb powszedni”. Zipy chcieli zachować absolutną undergroundowość i wymogli na Tobie zapis w kontrakcie, iż udzielą tylko jednego prasowego wywiadu. Po koncertach nie chcieli rozdawać autografów. Jak jako wydawca mogłeś się na to zgodzić?
Każdy artysta ma swoje zdanie i jazdy. Szanuję to. Sokół uratował mi kiedyś życie. Mogłem je stracić przez wykręcone koło, które odpadło od samochodu. Zadzwoniłem z prośbą o pomoc i od razu przyjechał.
Dawałeś mu rady, gdy otwierał własne wydawnictwo?
Nie. Prosto to sukces kilku osób, które uzupełniają się w działaniach. Zbudowali markę, kanał, niestety ostatnio brakuje im wyczucia. Mieli u siebie Białasa, ale z niedowierzaniem potraktowali newschoolowy nurt. Po płycie z Solarem przeniósł się do Step Records, i to tam wydał solówkę. Wypuścili złotą kaczkę.
Dlaczego mając największą liczbę subskrypcji dali się przegonić konkurencji? Nagle Sokół z imponującą liczbą wyświetleń, z szanowaną firmą jest doganiany przez Urban Rec – wytwórnię, którą otworzono trzy lata temu. Siła tkwi w szalonych pomysłach. Prosto takich brakuje, a Urban Rec ma u siebie Donatana i Cleo.
A Wielkiemu Joł Tedego?
To firma spełniająca marzenia Jacka i nic poza tym. No bo co? Taki Numer Raz notuje solo 70 tys. wyświetleń. Uważam, że przy takim stażu to za mało na emeryturę.
Jemu nie zapłaciłeś samochodem.
Jego działka za „Nastukafszy” wyniosła 15 tys. Dałem mu je jako „hajsofon”. Trudno zwinąć w rulonik taką kwotę.
M.in. Numera masz na myśli, gdy mówisz: „Po mojej przeprowadzce w Schronie mieszkały tam już tylko duchy – duchy raperów, którzy zaprzepaścili swoje kariery robiąc przez kolejne lata gówno. Mieszkały tam, straszyły i w końcu wyburzono dom”?
U schyłku nagrywek w Schronie zauważyłem tendencję spadkową formy wielu zawodników RRX. Tak jak śpiewał Borixon: „Statek wpłynął na krę i zaczął tonąć”. Pojawiły się zgrzyty z artystami. Nie mogłem się też pogodzić z tym, że nie wszystkie płyty, które robiliśmy wyszły.
Np. Hardkorowa Komercja.
Albo solo Borixona „Szalone wzgórze”. Sześć kawałków z 2004 plus trzy remixy HK. Ostatnio znalazłem te utwory, mam takie rodzynki. Jeśli mówimy konkretnie o Hardkorowej Komercji, wyszła, ale bez Onara.
Bo poszedł do Wernera.
Nie o to chodzi, że gdzieś tam poszedł. Po prostu wystraszył się baunsu. Nagrali z Borixonem mistrzowską płytę, a w momencie, gdy była gotowa, poprosił o usunięcie swoich zwrotek. Bał się odbioru materiału przez środowisko uliczne, które było na niego cięte od wersów: „Onar – pierwszy polski prawdziwy pies”. Porównywali go do policjanta. My podchodziliśmy do tego z przymrużeniem oka, ale byliśmy wyjątkiem.
Onar i Borixon nagrywający HK to główni bohaterowie Archiwum RRX.
Te cztery odcinki, które zamieściłem na swoim kanale na youtube pochodzą z 2002 roku i obrazują tamte szalone czasy. Są bardzo mocno ocenzurowane. Chcę być fair wobec środowiska i wyciąłem fragmenty, w których zdradzaliśmy jego tajemnice. Mimo to, pierwszy odcinek został na trzy godziny zawieszony przez Step Records.
Borixon śpiewał o diamentowych domach do mikrofonu podwieszonego do rury ciepłowniczej, przez którą przewieszony był koc.
Nie pozwalał na odbijanie się dźwięków. Był użyty tylko raz. Gdy musiałem wyprowadzić się ze studia Schron i zaadoptować pokój do skończenia HaKi. Onar odszedł i trzeba było dograć brakujące zwrotki. Borixon stawał przed otwartą szafą, do której wsadziliśmy gąbkę. Normalną gąbkę, luzem. Zgiętą. Dzięki temu unikaliśmy efektu studni. Głos nie odbijał się od ściany. Tak nagraliśmy pół Hardkorowej Komercji.
Kiedyś Michael Jackson zobowiązał się wytwórni, że nagra dla niej osiem albumów w ciągu trzech lat, a na nich będzie 14 hitów. Miałeś takie wymagania wobec artystów?
Tak, na naszych było 90% hitów. Zauważ jak te kawałki były dobierane, dopracowane. Zawsze byłem zdania, że należy dopieścić utwór pod względem muzycznym. Żeby cała płyta stanowiła bardzo wysoki poziom. A nie, mam dwa wybijające się numery, a reszta to zapełniacze.
Między raperami RRX była naturalna rywalizacja. Tede nagrał sztos, więc Borixon chciał wykręcić jeszcze lepszy numer. Zrobił zajebisty, no to Jacek jeszcze bardziej podkręcił tempo. Napędzali się i regularnie czynili progres. Dlatego właśnie osiągaliśmy w półtora roku tyle, co inne wytwórnie w 7-8. Zostawialiśmy konkurencję daleko, daleko w tyle. I to nawet zważywszy na fakt, że w studiu było bardzo rozrywkowo. Trwała w nim ciągła rotacja. Walczyliśmy o fejm i nagrywaliśmy bardzo sprawnie. Najszybszy był Tede. Miał ustabilizowany flow, pomysł i jednego popołudnia potrafił zrobić trzy kawałki. Oczywiście na czysto.
No tak, wy nagrywaliście na raz. RRX-owska technika.
Zawsze bez cięć.
Przede wszystkim dlatego, że nie starczało wam miejsca na dysku? Chłopakom z HK dałeś 40 godzin na nagranie płyty.
Miałem wtedy dwunastośladowego Akai’a DPS, ale nie w tym rzecz. Nastawialiśmy się na koncerty. Jeżeli chcesz wyjść z czymś do ludzi, musisz mieć pewność, że dasz radę nawinąć na raz całą zwrotkę. Zakładaliśmy, że każdy artysta jest niezależny i ma być przygotowany na to, że na scenie stanie sam. Sztuką było mieć ośmiu graczy, spośród których każdy może zaistnieć w innym mieście danego weekendu, bez pomocy drugiego. Raper z RRX nie potrzebował podbijacza, tak miał wyrobioną przeponę. Co oczywiście nie oznacza, że tego podbijacza nigdy nie było.
Najzabawniej bywało na koncertach, na które jeździliście całą grupą.
(śmiech) Podczas koncertu promującego S.P.O.R.T. podbiegł do mnie jakiś gość i pogratulował Wkurwionych bitów. To był fan Volta. Byłem wtedy przy kości i mnie z nim pomylił. Nie było sensu wyprowadzać go z błędu.
Innym razem, też w Cieszynie, Pęku z Radkiem zaczynali sześć razy kawałek „Co się porobiło”. Nie dokończyli. Ba! Nie dali rady zarymować go nawet do połowy pierwszej zwrotki. Wcześniej narąbany Pęku zaplątał się w leżące na scenie przewody i zaliczył efektowną glebę. (śmiech)
Przypomniałeś mi kawałek V.E.T.O. i Zajki „Stare czasy”. O tym, jak rozbijali się po nieistniejącym już hotelu Forum podczas rozdania nagród Tylko Rocka. „Ochrona myślała, że ukradliśmy wejściówki (…) 16 piw proszę, jak pić to pić i tak nie płacę”.
Akurat tego zdarzenia nie znam osobiście. Wjazd załatwił im tam gość z SP Records, które wydało dwa pierwsze krążki Wzgórzaków. Mimo, że mieli z nimi ważną umowę, przyszli do mnie z płytą Trzy. Potem wydałem ich „Ja mam to co ty” i „Precedens”.
Wszystkie wasz wspólne przeżycia były opisywane w numerach?
Większość. Funkcjonowanie w tak zwartej grupie, muzyczne wkrętni, różne szalone akcje, balety – to wszystko pomagało chłopakom być lepszymi raperami. Byliśmy zafascynowani własnymi produkcjami. Nie zwracaliśmy większej uwagi na zachodni rap, nikt z nas nie znał angielskiego. Znaczy, ktoś tam coś kminił, ale reszta była bez bazy.
Borixon i Onar przyjeżdżali do Ciebie z plecakami pełnymi kanapek.
Bywało rodzinnie, dzieliliśmy się życiem prywatnym. Razem jeździliśmy na kręgle, chodziliśmy do kina. Nawet wigilię spędzaliśmy wspólnie. Na jednej był u mnie Borixon, na innej Zajka. Kanapki przywoził Onar. Te ocalałe, których mu nie zabrali w szkole. (śmiech)
Twoja żona lubi rap?
Myślę, że po tych wszystkich latach ma go dosyć. Kiedy słyszy o mojej solowej płycie, bardzo się denerwuje. „Co on znowu wymyślił!”. To temat zakazany w naszym domu.
Lata melanży z raperami odcisnęły piętno na Twojej rodzinie?
Na pewno. Moja żona trochę się naoglądała. Zajmowała się wychowaniem dzieci, ale zdarzało się, że i z nami gdzieś wychodziła.
Ile razy suszyła Ci głowę: „Kurde, mógłbyś zająć się czymś innym”?
Oj, często. Rap to rodzinna pięta achillesowa. Do tej pory, bo cały czas nim żyję.
Opowiadałem ci już, że moje córy próbowały rapować? Jedna miała cztery latka, druga sześć, a trzecia osiem. Pomagałem im przy tekście, zarapowały dwa kawałki. Naprawdę świetnie. Jaka szkoda, że nie mam tych nagrań. Miały potencjał.
Byłeś wściekły, gdy w 2004 roku na płycie Do 3 razy sztuka ukazał się ponad trzy minutowy skit-piosenka V.E.T.O. „Stary Hawaj”? Bardzo nie chciałeś by ten kawałek ujrzał światło dzienne. Borixon, Pęku i Radoskór naśmiewają się w nim z Ciebie. Pisząc z perspektywy piwnicy – Schronu, dissują pierwsze i drugie piętro domu.
Dokładnie opisali, jak to się przedstawiało. Kiedy tylko nieopatrznie zostawiałem im otwarte drzwi, łazili po kuchni. Pęku o drugiej w nocy zaglądał do lodówki i wyjadał z niej szynkę. Potem dzieci nie miały czego włożyć do kanapek. To minusy życia z raperami.
Czyli dzieci też odczuwały ich obecność…
Tak, dzieci duża pamiętają. Wydawało mi się, że nie wiedzą o co cho, a jednak po latach rozmawiamy o tamtych czasach.
Wyjawiasz, że po premierze filmu „Jestem Bogiem” żona omal nie rzuciła Ci na stół papierów rozwodowych.
Byłem na filmie z nią i 14-letnią wówczas córką. Po seansie atmosfera w domu była tak napięta, że na trzy dni wyprowadziłem się do studia. Zostałem sam ze swoimi problemami.
Zobaczyły na ekranie swojego męża i ojca jako otoczonego prostytutkami gangstera, który o mały włos nie rozjechał Magika.
Kogoś, kto nigdy nie istniał. Miałem zastraszać ich w studiu, znęcać się nad nimi psychicznie. Taka była prawda ekranu – wiarygodna dla odbiorców – która w sposób istotny odbiegała od faktów. To mnie naprawdę zabolało. Szczególnie, że często jeździłem do Katowic i dla ludzi ze Śląska byłem ojcem rodziny. A tu figuruję z dziwkami. Producenci filmu twierdzą, że są to zwyczajne panie i nic nie sugeruje ich profesji.
A z tego co wiem Ciebie nie jarały takie rzeczy. Raz wręcz zmuszano was do wejścia do agencji. Nie zdecydowałeś się na to.
Mówisz o Rzeszowie i koncercie Tedego. Był z nami też Borixon, który strasznie się wkurzył, że figurował na plakatach. Był tylko hypeman’em i nie miał stawki na koncert. Załatwiłem zwroty i chcieliśmy wejść do dyskoteki. Ochroniarze zażądali wówczas, żebyśmy zostawili całą gażę z koncertu w agenturze w Budziwoju, bo inaczej nas nie wpuszczą. Zachwalali ją ponoć Cezary Pazura i Olaf Lubaszenko. Powiedziałem: „Ślicznie dziękuję, nie skorzystamy”.
Później okazuje się, że jestem dziwkarzem i rozjeżdżam ludzi samochodem jak jakiś pieprzony Suge Knight.
A to Ty dwa dni po śmieci Magika pogoniłeś IGS-a, który dysponował jego ostatnim kawałkiem. Chciał go wydać licząc na zarobienie łatwych pieniędzy. „10 tys. i jest twój” – zachęcał. „Pewnych granic nie przekroczę” – odpowiedziałeś oburzony.
Zareagowałem emocjonalnie, ponieważ źle zrozumiałem Igora. Myślałem, że chce żerować na śmierci Magika, natomiast on planował wydanie tego kawałka z podziałem zysków na producenta muzyki, wydawcę i spadkobierców Piotrka. I to było w porządku. Nie jest przecież grzechem samo wydanie utworu artysty, który zginął. Ta sprawa powinna zostać naszą tajemnicą. IGS się obraził, że opowiedziałem o tym w wywiadzie, ale już wszystko sobie wyjaśniliśmy. To człowiek, który dał szansę wielu śląskim raperom. Zrobił profesjonalne studio w Katowicach i chłopaki mieli gdzie rozwijać swoje talenty.
Wytoczyłeś proces producentom filmu.
Żona naciskała: „Jeżeli to kłamstwo, zrób coś z tym”. Najgorsze, że mówimy o obrazie, na który młodzież szkolna chodziła zamiast lekcji do kin. O którym dyskutowało się w szkołach. Nie jestem może święty, niemniej nie pozwolę, abym był przedstawiany w świetle nieuczciwego wydawcy i biznesmana, który okradł Paktofonikę. To bzdury.
Jaka była więc prawda?
Prawda jest taka, że na całym świecie są młode zespoły nie posiadające funduszy na rozwój. Dla Rahima, Fokusa i Magika kontakt ze mną był szansą na zmienienie czegoś w życiu. Zapłaciłem im za profesjonalne studio IGS-a, w którym nagrali trzy pierwsze utwory na płytę („Priorytety”, „Gdyby”, „Ja to ja” – przyp. HK). Mieliśmy podpisać kontrakt, ale nie potrafiliśmy się dogadać. Chcieli, abym jeszcze przed premierą płyty płacił im comiesięczne wynagrodzenie. Niezależnie od tego, czy ona wyjdzie, czy nie, miałem im dawać trzy tysiące złotych do podziału. To były duże pieniądze, i chociaż materiał zapowiadał się bardzo dobrze, nie zdecydowałem się na ten układ. Nie było żadnych terminów, nie miałem pewności czy zarobię. Oświadczyłem im, że nie będę zajmował się ich płytą. Wtedy zgłosili się po utwory, którymi dysponowałem. „Nie ma problemu. Oddajcie mi pieniądze za studio i nie roszczę żadnych pretensji do materiału” – odparłem.
Tak to wyglądało w rzeczywistości. W filmie natomiast, z ust granego przez Arkadiusza Jakubika Gustawa Zarzyckiego (wydawca płyt PFK – przyp. HK) pada wyraźne: „Ten chuj was okradł”.
Wygrałeś. Sąd uznał, że doszło do naruszenia Twoich dóbr osobistych.
Tak, ale się odwołali. To jest Kino Świat i Studio Kadr – bardzo bogate firmy, które dostają dotacje z ministerstwa kultury. Nie mogą się jawnie przyznać, że dopuściły się złamania prawa. Reżyser i scenarzysta do czegoś się zobowiązują. Dlatego druga strona zatrudniła najlepszych prawników od praw autorskich.
Tłumaczyli, że „Jestem Bogiem” nie jest dokumentem, lecz filmem fabularnym.
W wyroku sędzia podkreśliła, że „powód jest w pełni identyfikowalny z postacią filmową”. Nie mogło być inaczej. Krzysztof Koza, pseudonim Kozak – kojarzy się ludziom jednoznacznie.
Producenci filmu robili wszystko, żeby podważyć moją reputację. Wyciągnęli na wierzch wszelkie brudy. W sądzie puszczane były m.in. hardkorowe wywiady, których udzieliłem. Musiałem się tłumaczyć chociażby ze skandalicznie zmontowanej przez Cameya rozmowy ze mną, Borixonem i Pih-em, gdzie co trzeci wyraz pada przekleństwo. Mega w chuj seans. Oglądasz swoje wywiady w sądzie, wszyscy patrzą zbulwersowani oprócz mnie i pani sędzi. Czopa.
Powoływano także świadków mających potwierdzić, jaki to ze mnie złoczyńca. Jednym z nich był Proceente. W 2004 wydałem jego debiut. Płyta się nie sprzedała (około 2 tys. egzemplarzy – przyp. HK) i nie miałem środków na zrobienie winyli, które mu obiecałem. Były między nami małe spięcia, nagrał nawet na mnie dissa. Na pytanie sądu, czy wiedział, że w filmie będzie użyta postać Krzysztofa Kozaka, odpowiedział, że tak. Spotkał przypadkowo w autobusie Rahima i ten go o tym poinformował. Całe środowisko wiedziało. Zwróć uwagę jak wygląda wizytówka Krzysztofa Kozy. W nazwie KRX zamiast RRX, ale ten sam ludzik z wyciągniętą pięścią. Skopiowane logo.
Korzystałeś przy okazji tej sprawy z pomocy Pih-a? Gdy nagrywał w RRX, robił jednocześnie studia prawnicze w Białymstoku.
Nie, nie zwracałem się do Adama. Po emisji filmu zadzwonił do mnie natomiast Peja. Był pierwszą osobą, która się ze mną skontaktowała. „Krzychu, co to za bzdury?!” – niemal wykrzyczał do słuchawki. Znał prawdę. Pamiętał jak Rahim jeździł do mnie do Poznania. Zadeklarował, że pomoże mi pod kątem prawnym. Wcześniej szukałem obrońcy na własną rękę, spotkałem się z paroma adwokatami w Warszawie. Mówili, że będzie to trwało latami. Prawnik z polecenia Rycha bardzo szybko wszystko ogarnął. Już po miesiącu jego działań nałożono sankcje na emisję filmu w kinach. Peja zaangażował się w sprawę, również zeznawał w sądzie.
To właśnie on zafascynował Cię rapem. Wcześniej wydawałeś czysto dla kasy zespoły punkowe, rockowe i – o czym rozmawialiśmy – metalowe. Najpierw jako Polo Hurt Kopalnia, później także Morbid Noizz.
Był bardzo oczytany i miał niesamowitą wiedzę na temat hip-hopu. Zajarał mnie tym zjawiskiem. Fazi też był pasjonatem, lecz nie tak dociekliwym. Jego fascynowała mieszanka styli – Nagły Atak Spawacza gładko przechodził od rapu do techno, od rapu do reggae. Peja był czysto rapowy, chociaż pierwszą płytę Slums Attack robili z Ice Manem pod okiem Andrzeja Mikołajczyka – muzyka współpracującego z różnymi big-bitowymi zespołami. Rychu znał historię każdego składu. Pod tym względem mogli równać się z nim jedynie raperzy z Born Juices z Piotrkowa Trybunalskiego. Znakomity zespół, z którym niestety współpraca zakończyła się bardzo szybko. Po pierwszej płycie i kawałku na Wspólnej scenie. Dużo wiedzy na temat rapu przekazał mi także Mario z Warszafskiego Deszczu. Dzięki!
W jednym wywiadów nazwałeś Peję szczekającym ratlerkiem, który chowa się za plecami swoich ziomów.
Nie zawsze dobrze żyliśmy.
Raz przyjechałeś do Poznania specjalnie, aby go utemperować.
Był taki incydent. W pewnym momencie Poznań stał się dla mnie za ciasny i przeprowadziłem się do Warszawy. Zanim wyjechałem, zleciłem nagranie trzeciej płyty Rycha w studiu w Gnieźnie u Maćka Sierakowskiego, czyli Cameya. Maciek dostał pokaźną zaliczkę na realizację tego albumu – ponad 5 tys. – a ja wyjechałem do Warszawy. Camey z producenta muzycznego zapragnął jednak stać się wydawcą. Po trzech wizytach Pei w Gnieźnie namówił go, żeby swój trzeci krążek wydał pod szyldem Camey Records. Wkurzyłem się.
I postanowiłeś pięściami wymierzyć sprawiedliwość?
To jeszcze nie koniec. Jakby tego było mało, kolejną płytę Rycha wydał Arkadiusz Deliś. Sprzedałem mu czasopismo Klan, negocjując wcześniej z prowadzącym audycję muzyczną Druhem Sławkiem. Będąc wydawcą nie miałem czasu prowadzić gazety. To była za duża odpowiedzialność. Nie wszyscy chcieli z nami rozmawiać.
Kto na przykład?
Liroy, odmówił nam jego menadżer. Zaczął nas nawet straszyć.
A Ty pomogłeś mu sprzedać pół miliona Alboomu…
Sprzedałem go masę w swoje hurtowni. Rekord RRX to 100 tys. Brata Józefa. Złotych płyt doczekało się „Nastukafszy” i solówka Tedego. Odpowiednio 33 i 27 tys.
To był w ogóle gorący okres. Czas beefu Liroya z NAS. Menadżer Marca powiedział parę głupich zdań. Obruszyły go prywatne wycieczkami do Liroya Faziego i Pei. Klan nie miał lekko. Trzeba było mocno się namęczyć, żeby był postrzegany jako obiektywne pismo.
Naczelnym został Deliś. Człowiek, który wydał potem najbardziej dochodowy krążek Pei – Na legalu.
Kiedy ja rządziłem gazetą, był u mnie redaktorem. Doszliśmy do porozumienia, ale nie spisaliśmy umowy. Nagle ogłosił wszem i wobec, że jego pismo to nie Klan, tylko Magazyn Klan. Podczas, gdy nigdy nie rozliczył się ze mną z tytułu prasowego. Używał ISSN-u, który został mi przyznany w Bibliotece Narodowej. Nie było więc mowy o innej gazecie. On tego nie rozumiał i całkowicie zmienił front. W Klanie zaczęły się pojawiać oczerniające mnie teksty. W piśmie, które założyłem! Zmówili się: Peja, Camey i Deliś. Rychu opowiadał, że przestałem go promować. Jak przestałem, skoro zleciłem wyprodukowanie jego płyty u Cameya?! Nie mogłem na to pozwolić i przyjechałem do Poznania rozmówić się z nim. Tak zareagowałem, nie jakimiś pismami. Byłem wściekły, ostatecznie nie doszło jednak do bójki.
Wynikiem waszego konfliktu było wklejenie przez Ski Skład Twojego nagrania z automatycznej sekretarki do kawałka „Być nie mieć 2”. Masz tam zapisany nawet featuring.
Na święta wymieniliśmy się z Rychem życzeniami. Taki mieliśmy zwyczaj, niezależnie od tego czy współpracujemy, czy nie. Niby wszystko było wyjaśnione, a tu w lutym poszedł wywiad, w którym Peja obraża wydawców, w tym mnie. Zrobiłem się czerwony. Byłem napity, zadzwoniłem do Rycha i mu nawciskałem. Fragmentu tej litanii użył na początku swojego kawałka.
Teraz gra gitara, ale żeby było jasne: większość raperów z RRX to przekoty, lepiej nie zadzieraj. Logo nosi się w sercu i to logo zobowiązuje. Krew wrogów mamy na rękach, a więź z naszymi ludźmi w krwioobiegu. Zmienić to może tylko transfuzja. Elita pozostanie elitą.
Na przełomie wieków zaczęli Cię opuszczać czołowi raperzy. Po Pei, do Cameya przeszedł Borixon, a na chwilę nawet NAS (płyta „Hip-hop, giwery i bulteriery”). W potężnym Wernerze znalazł się Onar. Własne wytwórnie założyli natomiast Sokół i Tede.
Dziesięć lat temu miałem sen. Śniło mi się, że odjebałem paru raperów. Byłem rozgoryczony. Właśnie sprzedałem katalog RRX, za który zapłacono mi w jakiś śmiesznych ratach. Zostałem sam i musiałem nauczyć się liczyć wyłącznie na siebie. Już nie szukam przyjaciół, wystarczy mi ich w życiu.
Camey kusił raperów wizją dzwonków polifonicznych i zaistnienia w ogólnopolskich rozgłośniach.
Czekał na moment, kiedy będę miał z kimś gorsze kontakty i się z nim dogadywał. Z Peją historia była prosta. Dopóki wszystko pokrywałem, dobrze płaciłem, było super. Byłem z nim umówiony na tantiemy od sprzedanych sztuk. Ale jeżeli nie wydał żadnej płyty, to od czego miałem mu je wypłacać? Tak to już bywało z artystami. Mieli słabszy rok, pół roku i potem narzekali, że nie płacę. Nie byłem w stanie się sklonować, a powinienem. Zresztą nie ma co płakać nad rozsypanym… mlekiem.
Wojtas skarży się, iż przez to, że nie zgłaszałeś utworów Wzgórza do ZAiKS-u, z rapu nie ma nic.
A dlaczego miałem zgłaszać, skoro umawialiśmy się na umowę o dzieło?! Nabywałem pełne prawa autorskie do płyty, artyści od razu chcieli cash. Łatwiej było im przytulić na szybkości kilkadziesiąt tysięcy niż upominać się o zaiksy. Ja od ręki wypłacałem im tantiemy. Mam ci człowieku kupić dom i jeszcze zaiksy płacić? A gdzie zarobek dla mnie? Grałem jak na loterii – grubymi stawkami. Borixon dostał za solo 35 tys., Tede 70. Oddawałem im wszystko, co zebrałem przez pierwsze dwa miesiące sprzedaży płyty. Największy rzut finansowy, całą śmietankę. Nie rozumiem takich zastrzeżeń. Miałem im dać 1/10 tego i później przez ZAiKS płacić im jakieś tantiemy?
Osobna kwestia to topniejąca z upływem czasu liczba teledysków i koncertów RRX. Pih wyznaje, że podczas wydawania u Ciebie pierwszych solówek zagrał tylko siedem koncertów. Przeraźliwie mało.
Jest popyt, jest podaż. Jeżeli ludzie chcą zorganizować koncert, to dzwonią – do nas zawsze można było dotrzeć. Wtedy Pih-u zaczynał i był w cieniu Borixona. Taka prawda. Nagrywał zajebiste kawałki, ale nie miał jeszcze odbioru, jaki sobie później zaskarbił. Dopiero po następnych trzech projektach nastały jego czasy. Dojrzał jako artysta. Cierpliwość i pracowitość, a potem kokosy.
Ile w złotych czasach braliście za koncert? O Grammatik chodziły plotki, że grając Światła miasta inkasowali dwadzieścia koła. Eldo w „Mędrcach z kosmosu” nawija, że to taka prawda, jak to, że pali heroinę.
O takich stawkach się nie słyszało. Jak na początku jeździliśmy z TDF-em, to brało się coś koło 4 tys. Więc skąd te 20? Nie, my dopiero przygotowywaliśmy polską publiczność na odbiór rapu i raperów.
Pociągniemy tego Piha. Mówił o Tobie: „Z Kozakiem było dobrze, dopóki człowiek nie trzeźwiał. Inaczej zaczynały się kłopoty. Inni artyści szli do góry, a my staliśmy w miejscu”. Zarobionych na koncertach pieniędzy nie inwestował, ani nie przeznaczał na codzienne życie. Wypłacałeś mu je na weekendowy melanż i wszystko przepijaliście. „Za dużo wódki, za dużo powietrza” – aż prosi się dodać.
Układ był sprawiedliwy. Kasę z płyt np. dzieliliśmy na trzy równe części. Pierwsza była dla mnie, druga dla artysty, a trzecia wspólna – na oblewanie krążka. Tyle że ja z mojej działki musiałem utrzymać firmę! Dawałem radę, bo płyty fajnie się sprzedawały i mieliśmy duże stawki. Ogólnie kompakty były wtedy droższe. Chodziły w sklepach po pięć dyszek.
A wy sprzedawaliście je dodatkowo na Stadionie Dziesięciolecia, żeby zagrać na nosie piratom.
To był jeden z tysiąca pomysłów, które miałem. Konkurencyjne gangi rosyjskie odpuszczały widząc, że na Stadionie pojawiła się świetnie sprzedająca się płyta w niskiej cenie. Sprzedawaliśmy te materiały w cenie minimalnej (po dyszce), żeby mieli wrażenie, że zostały spiracone. Wujek Samo Zło planował zrobić o tym nawet reportaż.
Sprytne.
Mój znajomy – Jacuś – miał na Stadionie stanowisko. Kolegował się z nim też Pih-u, więc fani nie dość, że kupowali płyty cztery razy taniej, to mogli jeszcze dostać autograf artysty.
Trwało to 1,5, może z 2 lata. To była sprzedaż detaliczna, nie hurtowa. Te płyty wcale nie miały pokazywać się w oficjalnym obiegu. Biznes skończył się, gdy ktoś z hurtowni postanowił zarobić na nich kupę siana i trafiły tam w bardzo zaniżonej cenie (o 8 zł taniej). Ich „genialny” pomysł nie wypalił, bo nie mógł.
A wracając do Adama. Mam wrażenie, że popadł w stagnację. Dziś zmieniła się forma przekazania muzyki. Weszły nowe, amerykańskie brzmienia. Nie wystarczy już robić rap oparty na starej szkole. Old school jest dla młodych słuchaczy ciężko strawny.
Bo nawet „2004 to nie 95”.
A teraz mamy 2016! Za trzy lata minie dwadzieścia odkąd wyszła płyta Nastukafszy. I każdy rok po kolei – czy to 2011, czy 14 – różni się warstwą muzyczną. Na świecie rządzi już inny sposób rapowania, kunszt składni, dobierania słów, rymów.
Chcę, żeby płyta, którą nagrywam była owocem moich spostrzeżeń. Piszę dzień i noc pod kątem pewnych wymogów. Wszyscy zachodni raperzy pizgają pod klubbingi. Przeboje różnią się jedynie sposobem wykonania, dominuje ta sama melodyka. 100 procent humpru i 100 procent hardcore.