Żona Marka Frąckowiaka była przy nim do samego końca

Żona Marka Frąckowiaka była przy nim do samego końca. Jak para się poznała?

Marek Frąckowiak zmarł 6 listopada 2017 roku. Aktor miał 67 lat. W 2013 roku zdiagnozowano u niego nowotwór kręgosłupa. Do końca życia towarzyszyła mu żona, Ewa Złotowska. Para była małżeństwem ponad 20 lat! Co

Żona Marka Frąckowiaka była przy nim do samego końca. Jak para się poznała?

Aktorka Ewa Złotowska była żoną Marka Frąckowiaka przez ponad dwadzieścia lat. Artysta mówił, że spotkał ukochaną w odpowiednim momencie życia. Za co ją podziwiał?

„Spotkaliśmy się we właściwym momencie. Ewa to bardzo mądra osoba. Wtedy głośno powiedziałem: z tą panią chciałbym ułożyć sobie życie. Za co kocham Ewę? Za ogromną uczciwość, lojalność, mądrość… To chodząca kobiecość, ten błysk w oku i biust, jak Sophia Loren, tylko w mniejszych rozmiarach. Wspólne życie to suma kompromisów, które razem się podejmuje. To nie może być mecz: dzisiaj 1:0 dla mnie, jutro 2:0 dla ciebie” – mówił aktor w rozmowie z „Dobrym Tygodniem”.

Bardzo ważna osoba

Para nie miała dzieci. To był bolesny temat dla aktora. Na szczęście miał dużą rodzinę i był wujkiem dla dziewięciorga siostrzeńców.

„To nie jest miły temat. Trudno, tak się potoczyło, nie zmienię tego… Za to jestem dziewięciokrotnym wujkiem, kochanym, i z tego co mówią mi moi siostrzeńcy, bardzo ważną dla nich osobą – mówił Marek Frąckowiak.

U aktora w 2013 roku zdiagnozowano nowotwór kręgosłupa. Artysta miał chwile załamania, ale na szczęście przezwyciężył je i życie uważał za ogromną wartość. Jednak należy pamiętać, że nikt nie jest nieśmiertelny. Mówił, że nie boi się śmierci, a życia. Dlaczego?

– Nie da się tego ukryć, moja choroba stała się publiczną tajemnicą. Jej atak był rzeczywiście agresywny. Kiedy siedziałem na wózku, pytanie „Po co żyć?” samo cisnęło się na usta. Udało mi się. Dziś uważam, że życie to wspaniała wartość. Człowiekowi, zanim nie doświadczy podobnych historii, wydaje się, że jest nieśmiertelny. O wszystkim myśli, ale nie o śmierci. Po takiej „przygodzie” dochodzi się do wniosku, że nic nie zagwarantuje długiego życia, żadne zdrowe odżywianie, żadne gimnastyki… Podpisujemy z Panem Bogiem umowę na czas określony i wiemy, że kiedyś ta umowa się skończy. I nie mamy na to żadnego wpływu. Śmierci się nie boję, bo nie mam na nią wpływu. Przychodzi raz i już. Natomiast bardzo często boję się życia. Boję się zadań, które przede mną stawia, czy im podołam. Boję się konsekwencji życiowych decyzji – wyznał aktor.

Rodzinie oraz bliskim składamy szczere kondolencje. 

—————————————————————————————————————

Źródło zdjęć: www.facebook.com/Łukasz Płoszajski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ