Waranasi – schody do oczyszczenia
Powszechny jest pogląd, że jeżeli ktoś zjeździł cale Indie, a nie był w Waranasi, to nie zna tego kraju. Nie wiem czy to prawda, ale z pewnością zatłoczone miasto, do którego hindusi przyjeżdżają, aby wziąć oczyszczającą kąpiel w Gangesie lub pogrzebać niedopalone zwłoki swoich bliskich, robi niesamowite wrażenie na zagranicznych turystach.
Waranasi to najstarsze miasto w Indiach uznawane za jedno z siedmiu najświętszych miejsc w starożytnej historii tego kraju. Pierwsze, co uderza po przyjeździe do miasta zwanego indyjskimi Atenami, to tłum ludzi. Ale z drugiej strony, co w tym dziwnego? To przecież Indie. Aglomeracja Waranasi to ponad 3 mln mieszkańców, co jak na ten kraj nie jest liczbą robiącą nadzwyczajne wrażenie. Grono mieszkańców zasilają licznie przybywający w to niezwykłe miejsce pielgrzymi i turyści. Trudno określić jak się żyje w Waranasi, ale według hinduskiej tradycji jest to najlepsze miejsce na śmierć.
Rytualne kąpiele w Gangesie odbywa każdego dnia ok. 2 mln ludzi. Według hinduskiej mitologii rzeka jest ucieleśnieniem bogini Gangi, czyli bóstwa oczyszczenia. Dlatego też kąpiele i picie wody z Gangesu zmywają grzechy. Trudno w to nie uwierzyć biorąc pod uwagę, że w Gangesie jest wszystko, co powoduje choroby, a od picia wody w tej rzece się nie choruje. Śmieci, ludzkie prochy, niespalone zwłoki (niektórych osób się nie pali np. dzieci, kobiet w ciąży i ludzi chorych psychicznie) oraz zwierzęce odchody. Rzeka cuchnie, a o jakichkolwiek wymogach sanitarnych trudno nawet spekulować. Wiadomo, że normy Światowej Organizacji Zdrowia przekroczone są 3 tys. razy, a bardziej zanieczyszczone rzeki są tylko w Chinach. Bakteriobójcze działanie przypisuje się zawartym w wodach Gangesu jonom srebra. Według biologów, to właśnie dzięki nim Hindusi nie wymarli jeszcze z powodu epidemii cholery. Ciekawe zjawisko, choć sama zanurzyć w wodach Gangesu bym się chyba nie odważyła.
Schody w Waranasi to Ghaty wiodące nad rzekę. Wzdłuż nich mieszczą się największe w Indiach świątynie, w których rytualnie pali się zwłoki zmarłych. Turyści mogą być świadkami takich ceremonii, ale zabronione jest wykonywanie zdjęć. Miejscowi chcąc na obcokrajowcach zarobić próbują wyłudzić od nich opłaty za oglądanie ceremonii pogrzebowych z prywatnych balkonów nad świątyniami. Tłumaczą, że przyglądanie się paleniu zwłok z bliska jest brakiem poszanowania tradycji oraz obrazą dla rodziny zmarłego. Jak widać wyłudzanie pieniędzy od turystów w Indiach tradycji nie przeszkadza. Ghaty działają trochę jak fabryka, po jednym kondukcie żałobnym zaraz zjawia się drugi. Często do Gangesu wrzuca się ledwo nadpalone zwłoki, ponieważ zakup odpowiedniej ilości specjalnych drewien to spory wydatek, na który nie każdego stać. Fundusze na ceremonie pogrzebowe bezdomnych żebraków, których w Waranasi nie brakuje, zbierają opiekuni poszczególnych świątyń. Widok płonących stosów, z których wszechobecne krowy podjadają kwieciste wieńce, robi wrażenie. Szczególnie wieczorem, gdy ogień jest bardziej światłem niż duszącym dymem z paleniska.
Jako, że miasto uznawane jest za miejsce, z którego droga na tamten świat jest najkrótsza, przybywa do niego wielu kapłanów i osób poświęcających życie modlitwie, aby właśnie tam przeżyć swoje ostatnie dni, tygodnie i miesiące. Na barwnych schodach medytują oddając cześć Śiwie, który według legendy był założycielem miasta. Dla dzieci zachodniej kultury widok długowłosych starców, odzianych w pomarańczowe chusty i oddających się wielogodzinnej medytacji, robi ogromne wrażenie. Jeszcze większe, gdy okazuje się, że połowa z nich pali hasz. Poza rikszami, łodziami i oprowadzeniem po okolicy, to właśnie haszysz jest jedną z najczęściej oferowanych usług przez lokalnych handlarzy. To już chyba taka specyfika Indii, że trudno określić granice między sferą pobożności a przyziemności. Z drugiej strony hipokryzją byłoby krytykowanie hindusów za mieszanie sacrum i profanum. W Kościele katolickim za zapalenie świeczki w intencji zmarłej babci też trzeba zapłacić.
Miasto wznoszące się nad rzeką jest niezwykle ciasne. Wąskie uliczki, tłumy ludzi i setki rikszy, bo nawet samochód nie wszędzie się przeciśnie. Poza tym sklepiki i stragany na każdym rogu. Zgiełku i gwaru ulicy nie da się opisać. Każdy chce ci coś sprzedać albo gdzieś zaprowadzić. Warto znaleźć restaurację bądź hotel z otwartym dachem. Panorama kolorowego miasta, potężnego Gangesu i poczucie obcowania z niezrozumiałą tradycją pozwala zrozumieć, że jest się na końcu świata. Pytanie tylko, czy nie na tym piękniejszym?
Hanna Gajewska, fot. archiwum prywatne