„W życiu szukam balansu”
P.O.: Żyjemy w świecie skrajności – z jednej strony otyli ludzie (w dużym stopniu dzieci i młodzież) opychający się fast foodami, a z drugiej wychudzone nastolatki na wiecznej diecie. Jak nie dać się zwariować?
W.S.: Przemysł żywieniowy zarabia bardzo duże pieniądze na sprzedaży niezdrowej żywności. Producentów nie obchodzi, że coś jest szkodliwe. Reklama ma na konsumentów bardzo duży wpływ, co powoduje, że jesteśmy nieświadomi i sięgamy po rzeczy, które tak naprawdę nas zabijają. W drugą stronę działa to podobnie – piękne i szczupłe dziewczyny z okładek gazet wywierają na kobietach presję i wpędzają w kompleksy. Ja zawsze szukam balansu. Aby go osiągnąć, należy – tak jak mówiłem – słuchać siebie samego.
P.O.: Producenci niezdrowej żywności zarabiają pieniądze na zatruwaniu ludzi, ale propagatorzy zdrowego stylu życia również zarabiają na swoich klientach i ludziach, którzy pragnął zmiany. Strój sportowy, karnet na siłownie, trener personalny to duże wydatki… Może to zwykłe naciągactwo?
W.S.: Niekoniecznie! Parę lat temu, kiedy zastanawiałem się nad sensem swojego życia zrozumiałem, że zdrowy tryb to moja misja, talent, przeznaczenie. Nie dziwi więc fakt, że chciałem, by stał się również moją pracą. Każdy chce zarabiać pieniądze, a ja robię to pomagając ludziom, a nie im szkodząc. Ponadto wydaje mi się, że zamiast wydawać pieniądze na kolejną kieckę, w którą za dwa miesiące się nie zmieścimy, może lepiej zainwestować je w siebie, swój rozwój fizyczny i psychiczny.
P.O.: Ale przyzna Pan, że zatrudnianie trenera personalnego to – nazwijmy rzecz po imieniu – snobizm?
W.S.: Być może dla części moich klientów tak właśnie jest. Są jednak tacy, którym naprawdę bardzo zależy na zrobieniu czegoś ze swoim życiem, ale nie wiedzą jak mają się za to zabrać. I ja mam im w tym pomóc. Zbyt pochopne osądzanie i wrzucanie wszystkich do „jednego worka” może być krzywdzące. Poza tym, jak ktoś, kto jest adwokatem lub architektem, ma się znać na sporcie? Ja jestem ekspertem w tej dziedzinie. Jeśli chcę zbudować dom, to nie zabieram się za to sam, tylko zlecam to budowlańcowi. Jeśli chcę schudnąć, to również powinienem się udać do fachowca.
P.O.: Większość pana klientów to mężczyźni czy kobiety?
W.S.: Do tej pory przeważały kobiety, bo to od nich właśnie więcej się wymagało. Mężczyzna pracuje, utrzymuje rodzinę i to w zupełności wystarczało. Na szczęście to się zmienia. Kobiety coraz częściej są samodzielne, niezależne finansowo, wykształcone, przez co więcej wymagają od mężczyzn. Oprócz tego, że zarabia, musi dobrze wyglądać. Bardzo mnie to cieszy, ponizeważ kondycja panów woła o pomstę do nieba. Apeluję do kobiet – namawiajcie swoich mężczyzn do uprawiania sportu, mówcie im, że źle wyglądają. W przeciwnym razie, w wieku 45 lat, będą umierać na zawał!
P.O.: A jak, w dobie gier komputerowych i tabletów, zachęcać dzieci do uprawiania sportu?
W.S.: Najlepiej świecić własnym przykładem. Jeśli dzieci widzą, że rodzice wolny czas spędzają aktywnie i na świeżym powietrzu, to prawdopodobnie same również będą się garnąć do uprawiania sportu. Natomiast jeśli rodzic wypycha dziecko na podwórko, grać w piłkę, a sam siedzi na kanapie, przed telewizorem zajadając chipsy, to w oczach dziecka jest zwyczajnie niewiarygodny. Warto też szukać autorytetów wśród sportowców – pokazywać dzieciakom, że dobrze wyglądają, są umięśnieni i ciężko pracują na swój sukces. To bardzo imponuje młodym ludziom.
P.O.: Pojawił się Pan w polskich mediach dość nagle i od razu został Pan okrzyknięty „trenerem gwiazd”. Pozyskanie klienta indywidualnego to jedno, ale jak dotrzeć do osób publicznych?
W.S.: To jest bardzo ciężka praca. Ja przez lata zajmowania się sportem i fitnessem wyrobiłem sobie swoją markę. Trenowałem z bardzo różnymi osobami, ale do gwiazd dostaje się przez polecenie. Do osób ze świecznika nigdy nie trafia się przypadkiem.
P.O.: Czy jak raz zacznie się trenować, to powinno się to robić do końca życia?
W.S.: Tak. W sporcie trzeba się zakochać, bawić się nim. Jest tyle opcji – można pływać, jeździć na rolkach, na rowerze, tańczyć. Trzeba eksperymentować i szukać tego, co sprawia nam przyjemność i daje szczęście. Dlatego dieta jest taka ważna – jeśli będziemy przejedzeni, to tym samym ociężali, przez co nie będzie nam się chciało ćwiczyć. Jeśli będziemy niedożywieni, to zabraknie nam siły i energii na uprawianie sportu. Wszystko jest ze sobą ściśle powiązane.
P.O.: Dopuszcza Pan możliwość wspólnego treningu, na przykład par, na swoich zajęciach?
W.S.: Raczej tego unikam. Mężczyzna i kobieta za bardzo różnią się od siebie w kontekście fizjologii, żeby mogli trenować wspólnie. Również ich cele są różne – mężczyzna pracuje nad uzyskaniem masy mięśniowej, kobiety zazwyczaj skupiają się na wyszczupleniu poszczególnych partii ciała. Poza tym, w towarzystwie partnera inaczej reagujemy na pewne rzeczy aniżeli wtedy, gdy jesteśmy sami. Każda osoba potrzebuje indywidualnego traktowania i podejścia.
P.O.: Czy to prawda, że interesuje się Pan medycyną alternatywną?
W.S.: Tak. Swoich klientów staram się oduczyć korzystania z medycyny standardowej i zbyt częstych wizyt u lekarza. Pomijając oczywiście sytuacje ekstremalne, kiedy jest to konieczność. Zamiast łykać garściami tabletki przeciwbólowe radzę pić zioła, polecam akupunkturę.
P.O.: Jest Pan bardzo przekonujący opowiadając o zdrowym trybie życia. Ma Pan dystans do tego wszystkiego? Potrafi Pan czasem odpuścić i zjeść schabowego?
W.S.: Jeśli to się zdarza bardzo sporadycznie, to ta, dopuszczam taką możliwość. Ale ja wierzę w to co robię, to nie jest dla mnie żaden przymus albo męczarnie, przez które muszę przechodzić. Zdrowy, aktywny tryb życia daje mi przysłowiowego „kopa” i energię do działania. Nie widzę powodu, dla którego miałbym to zmieniać. Moja lodówka, mój dom i środowisko, w którym żyję, są czystymi miejscami, w których nie ma śmieciowego jedzenia, tym samym nie ma pokus, którym mógłbym ulec.
P.O.: Skąd się wzięła ta fascynacja sportem?
W.S.: Zakochałem się w sporcie, bo tam znalazłem miłość i akceptację. Kiedy byłem dobrym sportowcem to trener o mnie dbał, znajomi podziwiali. W domu rodzinnym byłem krytykowany, więc postanowiłem stworzyć sobie własny świat, w którym jestem najlepszy. Trenując, pozbywałem się złej energii, dzięki czemu potrafiłem spojrzeć na pewne rzeczy z dystansu.
P.O.: Panie Witoldzie, żeby rozmowa nie była za bardzo „sportowa” a trochę „lifestylowa”, muszę zapytać – jak się pracuje z Heidi Klum?
W.S.: Ona jest bardzo zdyscyplinowana i pracowita. Do tego świadoma swojego ciała i skoncentrowana na celu, który chce osiągnąć. Rozumie, że na sukces trzeba ciężko pracować.
P.O.: Zdarza się, że klienci płaczą na treningu?
W.S.: Tak, ale nigdy z bólu. Nie lubię bólu, nie dopuszczam do tego na mojej sali treningowej. Jeśli płaczą to z emocji, wewnętrznych przeżyć.
P.O.: Stawka za miesięczny trening?
W.S.: Moja stawka to 400 złotych za godzinę. Nie spotykam się z klientami rzadziej niż 3 razy w tygodniu.
P.O.: Jakie są Pana najbliższe plany? Zostaje Pan w Polsce?
W.S.: Tak, na razie zostaję jeszcze na jakiś czas. Pracuję nad swoimi produktami, które zamierzam wkrótce wprowadzić na rynek, niedługo pojawi się mój autorski program telewizyjny.
P.O.: W takim razie trzymam kciuki. Życzę panu, żebyśmy uwierzyli w potęgę zdrowego trybu życia! No i samych zdyscyplinowanych klientów. Dziękuję za rozmowę.
W.S.: Ja również dziękuję.
Rozmawiała Paulina Ostapiuk, fot. Joshua Shelton, www.dziendobry.tvn.pl, www.afterparty.pl, www.witoldpt.com