Uszy na antybiotyku

W swoim czasie lansowano środki kosmetyczne przesycone penicyliną, co zostało zaniechane, ponieważ organizm ludzki znieczulał się na działanie tej substancji. To samo dzieje się z muzyką. Jeśli się wsącza przez kilkanaście godzin dziennie w ucho współczesnego człowieka ten zorganizowany szmer, następuje znieczulenie na bodźce o charakterze artystycznym.

galinabella.wordpress.com

To słowa Witolda Lutosławskiego, napisane ponad 30 lat temu. W epoce, kiedy CDeki dopiero miały stać się popularne, a o MP3 jeszcze nikt nie marzył. Kompozytor diagnozuje problem z polotem doktora Hause’a, choć nie wymyślił terapii, która wyleczyłaby pacjenta. Bo co tu zrobić? Jak bronić się przed muzyką, która nas zalewa z siłą lawiny błotnej? Czasem instytucjonalnie: w centrum handlowym, w restauracji w hotelowej windzie… Nawiasem mówiąc, ta ostatnia jest w stałym, długoletnim związku z pewnymi muzykami, a ich dziecko ma nazwisko po obojgu rodziców: muzyka-windowa.

A czasem całkiem prywatnie. Gdy ktoś w autobusie wlewa sobie do uszu wiadro decybeli, jego paputczicy muszą słuchać rytmicznego popierdywania perkusji. Odpoczynek na działce w ciszy? Zapomnij. Twój sąsiad właśnie robi grilla, a jego tajemny przepis na karkówkę wymaga polewania jej piwem i głośno grającego radia. Właściwie nie jesteś bezpieczny nigdzie. Zawsze gdzieś znajdzie się nieletni audiofil, gotowy zaatakować twoje uszy smartfonem.

Ale może to nic złego? To tylko dźwięki… Ta wszechobecność muzyki zaowocowała dziwnym tworem – współczesnym słuchaczem, który choć non stop słyszy, nie potrafi słuchać, śpiewać ani tańczyć. Za to ostatnie odpowiada brak poczucia rytmu, ale też niechęć do WFu w gimnazjum i ogólna psychofizyczna skolioza. Lutosławski wybrał trafne porównanie. Bo jak inaczej wytłumaczyć olbrzymi poziom głośności na weselach, koncertach i klubówkach? Tak jak z lekami, potrzebujemy coraz większych i większych dawek. Bo chodzi przede wszystkim o głośność. W środkach wyrazu współczesna muzyka taneczna upodabnia się do naszego rodzimego folku (sic!). Tego prawdziwego, nieco zapomnianego: najważniejsze są bęben i basy!

{youtube}s9G3QeFF-D4|600|450|0{/youtube}

Lutosławski przewidział też utratę wrażliwości, która z pewnością ma związek z zanikiem zdolności do słuchania. Przykład? 12 stycznia 2007 r. Joshua Bell, jeden z najpopularniejszych i najlepiej zarabiających skrzypków świata grał na stacji metra. Anonimowo, w ramach eksperymentu. Przez 43 minuty zagrał na Stradivariusie sześć utworów Bacha. Zarobił… 32,17$. Żeby go posłuchać, zatrzymało się tylko sześć osób. Sześć spośród tysiąca, które go minęło. A jeśli to nie jest dowód, to pomyślcie tylko o tym, ile stacji radiowych zmieniło ostatnio profil muzyczny na disco-polo.

Ostatecznie nie każdy musi być melomanem. Najgorszym skutkiem nadmiaru dźwięków jest nieustanne zmęczenie. Znam wiele przypadków masochistów, którzy boją się ciszy, zawsze w tle mają coś włączone. Absurdalne, bo po pracy zamiast odpocząć, dobrowolnie męczą się dalej. Pozostali też nie mają najłatwiej: szmer lodówki i laptopa, szum klimatyzacji. Nasza cisza jest inna niż cisza naszych dziadków.

Znajomy kupił ostatnio za ciężko pożyczone pieniądze słuchawki. Drogie, ale tłumią odgłosy z zewnątrz, dzięki czemu można słuchać nagrań ciszej. Genialne, bo i lepiej się słucha, i oszczędza baterię i uszy. Ale wiesz co jest w nich najlepsze? – opowiadał – jak wyłączysz muzykę to dalej nic nie słychać!

Michał Mościcki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ