Teatr kosmosu

grawitacja sporteuro1Zejść na ziemię – to hasło nabiera nowego wymiaru w obliczu najnowszego filmu Alfonso Cuarona „Grawitacja”. Można je rozpatrywać zarówno w aspekcie rzeczywistym, jak i metafizycznym. Tym samym na ekrany wchodzi jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku, obraz, który obrósł legendą na długo przed premierą. Dziś w końcu można ocenić, czy słusznie.

Cisza, spokój, stan nieważkości i kosmonauci pochłonięci swoją misją. Dr Ryan Stone (Sandra Bullock) znalazła się w kosmosie, by zapomnieć o śmierci kilkuletniej córki. Paradoksalnie, choć chciała być jak najdalej od realnego świata, sytuacja sprawi, że w pierwotnym instynkcie przetrwania za wszelką cenę będzie pragnęła na tę ziemię wrócić. Jako technik dr Stone naprawia jeden z modułów stacji kosmicznej. Początkowo wszystko przypomina balet w zapierającej dech kosmicznej scenografii. Mamy sielankę, przytłumione głosy z interkomu słyszane jakby gdzieś z oddali i widoki dostępne jedynie garstce wybrańców. Atmosferę rozrzewnia dodatkowo kosmiczny „wyjadacz”, Matthew Kowalski (George Clooney), który zachowuje się z typową dla Clooneya nonszalancją, za nic mając odległość od ziemi. Kowalski napawa się kosmicznym dryfem, opowiadając anegdotki i kawały. Beztroska na nieboskłonie trwa jednak tylko chwilę – szczątki zepsutego satelity zamienią w jednej chwili spokojną orbitę w piekło, gdzie jedynym pewnikiem jest śmierć. Chaos, który nagle powstaje wręcz wgniata nas w fotele, wyzwalając napięcie, które będzie nam towarzyszyło aż do epilogu tej walki o przetrwanie.

 

{youtube}rZ-DwAa47lA|600|450|0{/youtube}

„Grawitacja” to dramat rozpisany na dwie postaci, który szybko przekształca się w monodram. Jednak pomimo, że Clooney na długo znika nam z oczu, to paradoksalnie ciągle wyczuwamy jego obecność. Jak się już pojawia, to jako dobry duch, niczym łącznik pomiędzy dwoma światami – snem i jawą, niebem a ziemią, bohaterką a widzami. A to nie jedyny sprytny zabieg reżysera…

Dodatkowo Cuaron w subtelny sposób „rysuje” naszą bezbronność wobec kosmosu. Ryan we wnętrzu kosmicznej kapsuły, niczym w domu, przyjmuje pozycję embrionalną – wtedy kosmos za szybą jest już mniej złowieszczy i trochę bajeczny. To kraina snu, w której królują pozory…

Film urzeka w warstwie obrazu – zapierające dech w piersiach zdjęcia kosmosu nigdy dotąd nie pojawiły się w kinie na taką skalę. Poczucie osamotnienia, cisza, i brak tlenu zdają się udzielać widzom w tym samym wymiarze co bohaterom. Tym razem bardzo dobrze sprawia się trochę przereklamowana technika 3D. Stan nieważkości w tym formacie okazuje się niebywale plastyczny, przestrzenny. Bo trzeba przyznać, że głównym atutem filmu nie jest wątek fabularny, będący po prawdzie dość ubogim. Klimat filmu budują zdjęcia Emmanuela Lubezki. A pierwsze, grane kilkunastominutowym „longiem” ujęcie wręcz otumania zmysły.

Wielkie uczucia mają w sobie ogromny ładunek skrajności – nie inaczej jest w kosmicznej otchłani, w której można zakochać się bez granic, by chwilę później marzyć o powrocie na ziemię. Bohaterowie „Grawitacji” dryfują w pustkę, walczą z kończącym się paliwem i tlenem – jednak nikt im nie odbierze tego, co widzieli. Tak samo jest z widzami. Bo choć z końcem filmu, będziemy zmuszeni zejść na ziemię, to naszym zmysłom wrażeń nic nie odbierze. Tych na jawie.

Radomir Rek

ZOSTAW ODPOWIEDŹ