Tango – moja pasja
Miłość do tanga odmieniła jej życie. Temperamentny i namiętny taniec sprawił, że połączyła pasję z pracą. Monika Kwiatkowska –uczy się hiszpańskiego, tańczy i śpiewa tango, a także zaraża swoją pasją innych. Co dała jej podróż do Argentyny i czy kobiety dzisiejszych czasów są w stanie podporządkować się partnerowi, nawet jeśli chodzi tylko o taniec?
Patrycja Ceglińska: Tango to mało popularny taniec, jak zaczęła się przygoda z tym tańcem?
Monika Kwiatkowska: Rzeczywiście w naszej kulturze to mało znany taniec. Ja myślę, że tango jako muzyka przychodzi do człowieka w różnych momentach życia. Do mnie przyszło akurat wtedy, kiedy nie był to najłatwiejszy moment w moim życiu. Ani nie znałam tej muzyki, ani nie podejrzewałam rozpoczynając kurs tanga, że tango stanie się jednym z ważniejszych zajęć w moim życiu. Zapisałam się na kurs i tak się złożyło, że mój partner tangowy, Marek, stał się moim partnerem życiowym. Ale nic jeszcze nie zapowiadało wielkiej zmiany w moim życiu. Takim momentem przełomowym była ta chwila, gdy korporacja, w której pracowałam 15 lat, wyrzuciła mnie z dnia na dzień. Po prostu, ot tak, potraktowała mnie jak rzecz, która się zużyła. Naprawdę, dużo czasu zajęło mi pozbieranie się. Długo trwało, zanim zrozumiałam, że poza korporacją też jest życie. To pewnie wynikało też stąd, że pracując w korporacji przyjmujemy pewien tok myślenia, który tam panuje i wydaje nam się, że rzeczywistość korporacyjna jest normalna. Jednak po wyjściu z tego świata okazuje się, że ta rzeczywistość była po prostu chora. Po utracie pracy, abym ciągle nie myślała tylko o tym, co się stało, Marek zaproponował mi przyłączenie się do chóru, który prowadzili znajomi. Chór śpiewał piosenki międzywojenne, a wśród nich było również tango. Pojawił się wtedy pomysł, oczywiście na początku czysto hipotetyczny, dlaczego by nie założyć chóru, który śpiewałby tylko tanga. Oczywiście w pierwszym momencie wydawało mi się to prawie nierealne, bo tango jest tak wąską specjalizacją, że nie wiedzieliśmy, czy ktoś w ogóle chciałby śpiewać w takim chórze. Ale spróbowaliśmy i ogłosiliśmy nabór do chóru. Na przesłuchania zgłosiło się ponad 50 osób, ku naszemu zdumieniu. Część z nich to byli ludzie tańczący już tango, ale część to były osoby, które z tangiem nie miały wcześniej nic wspólnego, po prostu zaintrygował je repertuar, no i lubiły śpiewać. Wybraliśmy 22 osoby do pierwszego składu chóru. Oczywiście potem skład chóru się zmniejszył, bo okazało się, że nie wszyscy mogą jednak przychodzić na próby ze względu na brak czasu wolnego, ale chór ruszył . Zaczęliśmy powolutku budować repertuar, co też nie było łatwe, bo ambitnie postanowiliśmy śpiewać po hiszpańsku, a część osób nie znała tego języka. Okazało się też, że większość tang śpiewanych to utwory solowe, bądź śpiewane unisono, czyli wszystkie osoby śpiewają jednym głosem, a my chcieliśmy je śpiewać w podziale na 4 głosy. No, a przede wszystkim musieliśmy się nauczyć śpiewać. Założenie było takie, że chór ma charakter amatorski, więc wiedzieliśmy, że część osób nie zna nut, a niektóre nigdy nie śpiewały w chórach. Ale najważniejsze dla nas były dwie rzeczy: że mają słuch muzyczny i że chcą śpiewać. Nasza dyrygentka przygotowywała nam pliki audio dla każdego głosu i po prostu uczyliśmy się na pamięć swojej partii. Ciekawe były reakcje ludzi, gdy dowiadywali się, że mamy chór tang argentyńskich: „Jak to? To tango da się śpiewać???”
Czy tango to trudny taniec?
Tak, przede wszystkim dlatego, że to taniec bardzo techniczny, każdego pojedynczego kroku trzeba się nauczyć, aby wykonywać go właściwie i poprawnie. A dodatkowo tango to taniec improwizowany, co oznacza, że nie ma tam żadnej choreografii, żadnych wcześniej przygotowanych układów. Wszystko w tańcu jest na bieżąco prowadzone przez partnera. To, jak zatańczy partnerka, zależy tylko do tego, jak i do czego poprowadzi ją partner. To duże wyzwanie zwłaszcza dla współczesnej kobiety, podporządkować się swojemu partnerowi absolutnie. A tylko taka postawa gwarantuje, że tango będzie wyglądało pięknie.
No właśnie, kobiety są dzisiaj bardzo niezależne i jest im pewnie trudniej przyjąć w tangu rolę kobiety uległej…
To prawda. W tangu musi być tak, że partnerka absolutnie zgadza się na to, co partner wymyśli, jak ją poprowadzi. Na szczęście partnerka ma w czasie tańca krótką chwilę na tzw. ozdobniki, czyli elementy własne, które dodają atrakcyjności tańcowi. Natomiast może je zrobić tylko wtedy, kiedy partner da jej na to chwilę wolnego w tańcu. Wszystkie inne kroki prowadzone są przez partnera.
Wspomniała Pani, że tango to taniec improwizowany, ale również technicznie skomplikowany, bo te wszystkie ruchy muszą być dopracowane do perfekcji.
Tak właśnie jest. Mogę powiedzieć tyle, że przez pierwsze 2 lata, a właściwie dopiero po 2 pierwszych latach nauki tanga, można powiedzieć, że jest się początkującym. A wcześniej to nawet na takie miano nie zasługujemy… W tangu na przykład jest tak, że pracują mięśnie, których na co dzień nie używamy. Dlatego najpierw musimy je zlokalizować, a później uruchomić. Kiedy się słucha tego, co mówi nauczyciela tanga, to na początku brzmi to trochę jak taka mowa magiczna. Magiczna, bo nie do końca wiadomo, o co chodzi. Jeśli on mówi na przykład „zrelaksujmy kostki”, to zupełnie nie wiadomo, o co chodzi, bo jak można zrelaksować kostki? Albo jak mówi, ze podstawą w tangu jest chodzenie, to w pierwszej chwili myśli się, że to łatwe, bo przecież chodzić każdy potrafi. Ale tu okazuje się, że trzeba chodzić w specjalny sposób, odpychając się od podłogi „tylną” nogą. A właśnie, bo w tangu mamy nogi „przednie” i „tylne”. Tango, może przez to, że jest trudnym tańcem, jest też fascynujące. To nieustanna nauka przez całe życie. Tak naprawdę w łatwiejszej sytuacji są kobiety, bo im wystarczy…
…dobry partner?
Tak, tak naprawdę to tak. Żeby kobieta nauczyła się podążać za partnerem i wyczuwać jego intencje wystarczy jej rok nauki. Natomiast partner, żeby mógł poprowadzić partnerkę w taki sposób, żeby oboje mieli z tańca choć trochę satysfakcji, musi uczyć się przynajmniej 3-4 lata. Bo to na partnerze spoczywa podwójna odpowiedzialność: za własne kroki i za kroki partnerki.
Jak ważna w tangu jest chemia między partnerami?
Bardzo ważna! Zazwyczaj tak jest na milongach, czyli na potańcówkach tangowych, że
mogą zatańczyć ze sobą dwie obce osoby, ale na te 3 minuty między nimi tworzy się ta unikalna relacja, ta chemia właśnie, takie magiczne oddziaływanie. Mówi się, że tango to jest taki 3-minutowy romans. Stąd biorą się różne problemy, jeśli np. obie osoby w związku tańczą tango, to czasami trudno jest znieść widok bliskiej osoby w objęciach kogoś obcego, i jeszcze wygląda to tak, jakby między nimi naprawdę się coś działo. Ale jeśli ktoś ma partnera życiowego, który nie tańczy tanga i zostaje w domu, to chyba jeszcze trudniejsza sytuacja, bo tango wymaga wielu godzin nauki i często te różne wydarzenia tangowe (warsztaty, festiwale, seminaria) odbywają się w różnych miastach, co oznacza, że mnóstwo czasu pochłania pasja, której bliska osoba nie dzieli z nami.
A można się zakochać?
Mnie się tak zdarzyło. (śmiech) Mam ogromne szczęście, właśnie z tego powodu, że tango jest absorbujące i wymaga dużo zaangażowania, a ja znalazłam się w wyjątkowo komfortowej sytuacji , bo tańczę ze swoim własnym partnerem życiowym, dla którego tango jest równie ważne jak dla mnie.
Czy miała Pani takie sytuacje, że była Pani zazdrosna o swojego partnera? Czy jednak zadziałał rozsądek?
Myślę, że nie tylko w tangu, ale także w życiu trzeba ufać tej drugiej osobie, bo jeśli
dopuszczę do siebie myśl, że ta osoba zechce wykorzystać sytuację, to właściwie jest koniec spokoju w związku, bo takich sytuacji może być dziesiątki w życiu codziennym, np. w autobusie, w banku czy w sklepie. Gdziekolwiek można poznać kogoś, kto może nam zawrócić w głowie. Jeśli ufamy, to jesteśmy w stanie zrozumieć, że tej osobie nie zależy tylko i wyłącznie na tym, żeby nas zdradzić. Natomiast w tangu czasami sobie trzeba przypominać, że to tylko tango (śmiech).
Czyli trafiają się jacyś uroczy partnerzy?
Zdarzają się związki, które się rozpadają przez tango i znam takie przypadki. Ale znam również przypadki takich związków, które powstały dzięki tangu.
Tango to symbol namiętnej, temperamentnej miłości.
Jeśli człowiek słucha coraz częściej tej muzyki, jeśli towarzyszy mu ona prawie cały czas, wtedy zaczyna ją rozumieć, a ona zaczyna do niego przemawiać. Rzeczywiście tango sprawia, że dzieją się rzeczy kosmiczne. W tangu, na parkiecie, można doświadczyć uczucia, jakby się było w siódmym niebie.
Odbyła Pani podróż do Argentyny. Czy to miała być podróż typowo turystyczna czy może źródło inspiracji do działań tutaj, w Polsce?
Częściowo tak, a częściowo tak. Pod koniec roku 2012 pojechaliśmy ze znajomymi do Argentyny, bo stwierdziliśmy, że już czas, że potrzebujemy tej podróży do mekki każdego tanguero, bo każdy, kto tańczy tango, musi trafić do Buenos Aires. Ponieważ Argentyna z naszego punktu widzenia jest na drugim końcu świata, to stwierdziliśmy, że nie możemy koncentrować się tylko na Buenos. Argentyna jest ogromnym, przepięknym krajem, o którym niewiele wiemy. Tak naprawdę większości z nas na hasło „Argentyna” przyjdzie do głowy tango, może jakieś wino, czy stek wołowy. A to bajkowy kraj, który ma lodowce, tropikalne dżungle, wulkany…