Obejrzeliśmy „Sztukę kochania” – dlaczego warto na nią pójść?
Sztuka Kochania może być jednym z hitów kinowych 2017 roku. Czy jednak opowieść o życiu Michaliny Wisłockiej będzie przebojem? Dla dzisiejszych, wyzwolonych seksualnie, nastolatków może okazać się również ciężkim szokiem.
Może na wstępie trochę o samej kanwie filmu. „Sztuka kochania” to legendarny już poradnik słynnej seksuolożki, który zapoczątkował rewolucję seksualną w Polsce. Wydana w 1976 roku była pierwsza taką książką za żelazną kurtyną i prawdziwym hitem – sprzedano ponad 7 milionów egzemplarzy! To nie żart. Lączna liczba wszystkich sprzedanych tomów cyklu przygód Harrego Pottera w Polsce wynosi nieco ponad 5 mln egzemplarzy. Do tego należy doliczyć nielegalne kopie Sztuki Kochania, których w PRL było mnóstwo. Nie będzie więc przesadą jeśli użyjemy stwierdzenia, że Sztukę Kochania znał niemal każdy. To właśnie ta książka rozpoczęła rewolucję seksualną w PRL i zmianę myślenia o miłości. Odtąd nie było „małżeńskiego obowiązku”, lecz orgazm. To słowo występuje bowiem i w książce i filmie nader często.
Seks to miłość, miłość to seks
Co jednak z obrazem? W filmie Marii Sadowskiej widzimy dobrotliwą panią doktor spieszącą z pomocą swoim pacjentkom i po godzinach walczącą z cenzurą i partią o wydanie książki. Najważniejsza jednak okazuje się miłość. Tą fizyczną, jak i bliskość dwojga ludzi. Widzimy więc retrospekcje z przeszłości Wisłockiej, gdy żyje w miłosnym trójkącie oraz jej romans z żonatym mężczyzną. Sceny mają ukazywać rzeczywistość okupacyjnej Warszawy i lat PRL-u.
Czy tak jednak jest naprawdę? Wiele społecznych relacji zostało nakreślonych w czarno-białych barwach i stereotypach. Zabieg ten skierowany był zapewne dla młodszych widzów, którzy nie są obeznani z realiami tamtych epok. Film bowiem jest niejako drugim „Jesteś Bogiem” – biograficzną relacją, która tłumaczy też rzeczywistość sprzed lat. Szokiem dla młodych widzów będzie siermiężne, PRL-owskie myślenie o seksie. Kobieta miała zajmować się domem i „dawać rozkosz” mężczyźnie kiedy on zachce.
Autorzy posługują się więc symbolami. „Wsadziliście nas na traktory i myślicie, że to równouprawnienie” – krzyczy w jednej ze scen do komunistycznego urzędnika Wisłocka, nawiązując do słynnych plakatów i kronik filmowych. Strefa seksualna PRL-u wydaje się być nie tyle archaiczna, co pogrzebana gdzieś w mrocznym średniowieczu. Trafiamy więc do innej rzeczywistości i widzimy świat oczami Wisłockiej, która chce by seks był przyjemny dla obojga.
Banalne? Nie w PRL-u gdzie dominował kult mężczyzny na stanowisku, który ze swoim nieodłącznym papierosem w ustach, traktował kobiety przedmiotowo. Ciężko jednak byłoby określić film mianem feministycznego – świat widziany jest bowiem oczami Wisłockiej, która również kocha, mimo swej samotności. Sztuka kochania to film nie tylko dla kobiet – oglądając go mężczyzna widzi, że seks to miłość i przyjemność. Dla obojga.