Niezapomniane książki z dzieciństwa

Nie wiem jak wy, ale ja lektury z dzieciństwa wspominam z pewnym rozrzewnieniem. Wtedy każda książka była małą przygodą, a jeżeli przygoda okazała się wystarczająco interesująca, wracało się do niej kolejny i kolejny raz. Oczywiście były i książki, które odrzucało się niemal od razu – bo obrazki brzydkie, bo nudne, bo Pani w szkole kazała przeczytać, a to takie grube. Przypomnijmy sobie jednak te najważniejsze, które (przynajmniej mnie) najbardziej zapadły w pamięć.

cdn6.inov8-ed.com/

Nie ukrywam, że z tymi pierwszymi, najwcześniejszymi lekturami mam pewien problem. Po prostu ich nie pamiętam! Po niektórych z kolei pozostały jedynie przebłyski albo pojedyncze sceny. Albo nawet sama emocja, którą wywoływało czytanie. Dlatego właśnie zacznę od tych najdawniejszych i najprostszych, jednak najbardziej zapomnianych.

„Plastusiowy pamiętnik” Marii Kownackiej

Wiadomo, był Plastuś. Plastuś był ludzikiem z plasteliny, który mieszkał w piórniku. Piórnik należał do Toli. Co dalej? Hmm… Kiedy pamięć zawodzi, trzeba się wspomóc Internetem. Ten podpowiada, że „Plastusiowy pamiętnik” to zbiór opowiadań, że narracja pierwszoosobowa i że narratorem jest sam Plastuś. Okazuje się też, że książka miała konkretną rolę edukacyjną – uczyła tego, jak być lubianym. A to wszystko na przykładzie Tosi, która była uczynną, pomocną i dzięki temu lubianą uczennicą.

„Karolcia” Marii Krüger

Wydaje mi się, że sama postać Karolci była nieco irytująca. Pamiętam też, że główna bohaterka znalazła niebieski koralik, który spełniał jej życzenia. Koralik, im więcej życzeń się wymawiało, tym był bledszy, a ostatnie życzenie Karolci to prośba o to, żeby wszystkim ludziom spełniły się marzenia. Swoją drogą, patrząc z perspektywy dorosłego, strach pomyśleć co by było, gdyby to ostatnie życzenie się spełniło.

„Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren

Z tą książką kojarzy mi się gromadka dzieci, jakiś dziadek ze ślazowymi cukierkami (długo nie wiedziałam, co znaczy ta nieapetyczna nazwa) i spacer dzieci do sklepu, który ciągle się powtarzał, bo wielokrotnie czegoś zapominały. Teraz dowiaduję sięi nie ukrywam, że jest to dla mnie dużym zaskoczeniem że „Dzieci z Bullerbyn” przedstawiały życie dzieci na wsi w latach 50-tych XX wieku. Faktycznie, książka uczyła szacunku do zwierząt, natury i pracy.

„O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego

No, i zaczyna się. Pierwsza książka, przy której uroniłam łzę nad losem bohatera. Potem już nic nie ściskało tak serca – ani Pottery, ani Poważne Książki o Życiu, ani nawet najbardziej emocjonalne romansidła. Ja się pytam, jak można uśmiercać głównego bohatera, do którego ośmiolatka przywiązuje się tak bardzo w trakcie lektury? A taki był sprytny pies z tego Lampa, sam sobie podróżował pociągami. Najlepsze było to, że zawsze wracał do tej samej stacji, do swoich przyjaciół, którzy na początku go przygarnęli. Eh, dalej się łezka w oku kręci.

„Rogaś z doliny Roztoki” Marii Kownackiej

Pamiętam okładkę z uroczym, cętkowanym jelonkiem. Niestety, „Rogaś” zawsze nieodzownie kojarzy mi się z bohaterem poprzedniej książki, a to z powodu nieszczęśliwego końca głównego bohatera, również zwierzaka. Teraz zakończenie wydaje mi się całkiem zwyczajne, jednak dziewięcioletnia dziewczyna bardzo przeżywała fakt, że Rogaś sobie poszedł i więcej nie wrócił. Nie można jednak odmówić powieści tego, że pięknie opisuje naturę i jej (czasem okrutne) prawa. Uczy też tego, że przyrodą należy się opiekować, w końcu książka jest o tym, że grupa dzieci z Doliny Roztoki przygarnia małego osieroconego jelonka, którego karmi i wychowuje.

„Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery

Pierwsza z wymienionych pozycji, którą pamiętam w całości. Ach, ta nierozgarnięta, rudowłosa Ania, którą chłopcy ciągnęli za warkocze! Romantyczna i bujająca w obłokach sierotka mieszkająca na poddaszu od pierwszych stron stawała się papierową przyjaciółką czytelnika. A właściwie czytelniczek, bo nie pamiętam żadnego chłopca, któremu taka babska powieść się podobała. Każda przeżywała razem z Anią straszne tarapaty, każda współczuła jej złego skutku farbowania włosów, każda była lekko zdezorientowana sceną, w której Ania z Dianą, brzydko mówiąc, dały sobie w palnik. Ale sentyment do Ani pozostał.

„Szatan z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego

W tej książce było wszystko, co potrzebne nastolatkowi: skarby, zagadki, przygody, śledztwa, a nawet miłości i żarty. No i główny bohater – okiem dziewczyn przystojny, mądry i odważny, a według chłopaków fajny kumpel, któremu można pozazdrościć przygód. Mowa oczywiście o Adasiu Cisowskim, który spędza wakacje u swojego nauczyciela historii, u którego w domu dzieją się niezwykle dziwne rzeczy… A to wszystko powiązane z czasami napoleońskimi.

„Ten obcy” Ireny Jurgielewiczowej

Chyba pierwsza powieść obyczajowa, którą w swoim życiu czyta młody człowiek. Do mnie trafiła do tego stopnia, że mama potrafiła mi ją zabierać widząc, że pochłaniam ją kolejny raz z rzędu. „Ten obcy” mówi głównie o przyjaźni, tolerancji i dorastaniu, a także o pierwszych miłościach.  Ta powieść to świetne nakreślenie tego najgłupszego etapu w życiu człowieka w taki sposób, który może czegoś nauczyć i popchnąć młodego czytelnika na dobrą drogę. Okazuje się, że najwyraźniej dla mnie to bardzo ważna pozycja – do tej pory podchodzę do jej tematu bardzo poważnie.

„Długi deszczowy tydzień” Jerzego Broszkiewicza

Broszkiewicz bardzo sprytnie obalił teorię, według której „w czasie deszczu dzieci się nudzą”. Tu dzieci, a raczej nastolatki, znajdują sobie świetną zabawę w czasie niepogody. W porównaniu do poprzednich pozycji książka jest doroślejsza, żarty w niej bardziej inteligentne, a gdzieniegdzie pojawia się nawet ironia – znak, że czytelnik już nie jest dzieckiem.

„Pan Samochodzik i…”

… i przygody na tle pięknej, polskiej przyrody, na dodatek z myślą o jej ochronie. Tak jak Anglia ma Sherlocka Holmesa, tak my mamy pana Tomasza, który broni narodowego dziedzictwa kulturowego przed mafią, krętaczami i nielegalnym handlem. Pan Samochodzik ma przy tym do dyspozycji swój nieprzeciętny umysł, żyłkę detektywistyczną, dziwaczne auto i licznych przyjaciół. Dosyć zabawny jest powrót do cyklu autorstwa Nienackiego po latach, kiedy wyłapuje się w nim komunistyczne wstawki, które dawno temu nic nie znaczyły.

Jeżycjada

Ukoronowaniem listy najmilszych lektur sprzed lat po prostu musi być twórczość Musierowiczowej. Takiego ciepła nie znalazłam nigdzie indziej, jak tylko w domu u rodziny Bojerków, wśród kwiczących córek, latających dookoła łacińskich cytatów i ubogiej prostoty życia. Jeżycjada składa się na całą telenowelę – w kolejnych tomach można obserwować dzieci i wnuków bohaterów „Kłamczuchy” czy „Kwiatu kalafiora”. Piękna rzecz na taki szary, deszczowy wieczór jak dziś (tak, do tej pory wracam do Jeżycjady).

Małgorzata Szpak

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ