Musimy się stać

Nie łatwo jest umówić się na wywiad z Krzysztofem Zalewskim. Ilość koncertów, jaką aktualnie gra, pozwoliłaby zapełnić kalendarz więcej niż jednemu artyście, a on tymczasem nagrywa nową płytę, którą wydać planuje jeszcze w tym roku. Zalewski jak do tej pory debiutował dwa razy, bo wydana po ośmiu latach od swojej poprzedniczki płyta „Zelig”, rzuciła na jego twórczość zupełnie nowe światło. Czy nowy krążek odkryje jego kolejne oblicze? O Męskim Graniu, długim debiucie, nowej płycie i wenie wożonej przez bozię w rozmowie z Krzysztofem Zalewskim.

fot. Arek Wiedenski

Hanna Gajewska: „Muzyk, kompozytor, autor tekstów, uważany za jednego z najlepszych wokalistów w Polsce” – tak zaczyna się notka o tobie na stronie Męskiego Grania. Zgadzasz się z tym opisem?

Krzysztof Zalewski: W sumie tak. Gram na instrumentach, więc jestem muzykiem. Kompozytor i autor tekstów to określenia chyba trochę na wyrost, bo skomponowałem może z 30 piosenek i mam raptem 15 tekstów na koncie. Jeżeli chodzi o jednego z najlepszych wokalistów w Polsce, to trudno mi się do tego ustosunkować, choć niezmiernie mi miło, że ktoś tak pisze.

Męskie Granie wydaje mi się jednym z najbardziej eklektycznych festiwali w Polsce. Często mówisz o tym, że muzyka nie dzieli się na gatunki. Wobec tego chyba odnajdujesz się w tej konwencji.

Oczywiście. Z jednej strony jest to festiwal eklektyczny muzycznie, z drugiej homogeniczny pod względem narodowości, bo biorą w nim udział wyłącznie polscy artyści. Cieszę się, że mogę brać udział w takiej imprezie. Super, że nie ma tam podziałów na rock albo disco, a różne gatunki są ze sobą sprytnie przemieszane. Poziom całości zarówno od strony artystycznej, jak i organizacyjnej jest wyjątkowo wysoki.  Poza tym jest to okazja do spotkań artystycznych.

Nie zawiodłeś się na tym, że tegoroczny singiel Męskiego Grania – „Armaty” nie zdobył tak dużej popularności, jaką od zeszłego roku cieszy się piosenka „Elektryczny”?

Na popularność nie ma przepisu. Inaczej – bardzo się cieszę, że „Elektryczny” wywołał taki szał w zeszłym roku, bo przecież też nie musiał.

Jesteś zaangażowany w Męskie Granie od kilku lat, w tegorocznej edycji festiwalu wyszedłeś trochę na pierwszy plan.

Tak naprawdę od zeszłego roku jestem zaangażowany w Męskie Granie. Dwa lata temu grałem tylko jeden koncert, w dodatku ze względu na to, że wygraliśmy internetowy konkurs. To był ruch oddolny, a w zeszłym roku do Orkiestry Męskiego Grania zaangażował mnie Andrzej Smolik. Najwyraźniej nie nadepnąłem mu na odcisk, więc w tym roku zaprosił mnie ponownie, z czego się bardzo cieszę. Co do wyjścia na pierwszy plan to faktycznie, jestem dosyć dużą postacią na kilku bilbordach. Ostatnio widziałem taki plakat we Wrocławiu. Dla kogoś, kto nie jest fotomodelką albo gwiazdą kina, jest to dosyć zaskakujące zobaczyć siebie na wielkość siedmiu pięter. Natomiast muzycznie stanowię wraz z Organkiem gitarowy trzon grupy Smolika i śpiewam kilka piosenek.

W takim razie, jaka  jest tegoroczna edycja tego festiwalu?

Polecam śledzić na bieżąco line up. Polski rynek muzyczny nie jest niewyczerpany, więc z pewnością kilka pozycji powtórzy się z zeszłego roku, natomiast na pewno artyści ci zaprezentują zupełnie inny set. Cieszę się, że na kilku koncertach pojawi się Natalia Przybysz, bo jestem jej fanem. Kilkukrotnie będzie można usłyszeć nowy, bardzo ciekawy projekt SMOLIK / Kev Fox. Jak zawsze na Męskim Graniu pojawiają się  ciekawe i spontaniczne kolaboracje. Jednak to, o czym mogę powiedzieć najwięcej, to Męskie Granie Orkiestra. W tym roku znowu sięgamy po polskie przeboje głównie z lat 80. Jest trochę hip-hopowo i być może bardziej „na zimno”, ponieważ nie mamy bębniarza – Kuba Galiński gra wszystkie hip-hopowe bębny z empecetki  – ani basisty – w zamian czego Fox gra na moogu. Aranżacje tych typowo rockowych piosenek z lat 80. nabierają innego kolorytu. Orkiestrę uzupełniają znakomite dęciaki, a także Fisz, Mela Koteluk, Organek. Pojawiają się również goście – ostatnio nawet Kazik z nami zaśpiewał jedną piosenkę. Dla mnie to było niezwykłe doświadczenie zagrać na jednej scenie (i to w tym samym czasie!) z Kazikiem. Myślę, że ten festiwal to przede wszystkim fajni artyści, którzy z okazji Męskiego Grania przygotowują coś specjalnego oraz ludzie podchodzący do tego z pewnym nabożeństwem. Dzięki temu ten festiwal odróżnia się od innych.  

Od wydania „Zeliga” miną niedługo dwa lata, a poklask dla twojej twórczości nie słabnie. Zdaje się, że postawiłeś sobie tą płytą wysoko poprzeczkę.

Na pewno, co z jednej strony jest dobre, a z drugiej złe. Teraz szykuję następną płytę i trochę mnie przeraża moment, w którym ona wyjdzie i trzeba się będzie sprawdzić w kontekście poprzedniego wydawnictwa. „Zeliga” składałem osiem lat, a nową płytę chcę wydać w tym roku. Nawet jeśli nie będzie tak wypieszczona produkcyjnie czy doaranżowana, nie będę dłużej czekał z jej wydaniem. Chciałbym jeszcze tych płyt trochę wydać, a idąc trybem „Zeliga” i wydając jedną płytę na osiem lat, pewnie wydałbym jeszcze trzy albumy i to by było na tyle. Przy każdej kolejnej musiałbym debiutować od zera, a na to już niespecjalnie mam ochotę. Cieszę się, że po dwóch latach rzeczywiście nadal docieramy do miejsc, w których ludzie jeszcze „Zeliga” nie słyszeli i reagują na niego z sympatią. Jesteśmy w połowie nagrań materiału na następną płytę. Mam nadzieję, że poradzi sobie przynajmniej tak samo dobrze, jak „Zelig”, a może uda nam się wypuścić jakiś bardziej radiowy przebój. Choć tak jak mówiłem – na to nie ma przepisu.

Mówiłeś, że nie chcesz, aby ten album był tak wyszlifowany jak „Zelig”, a mimo wszystko trochę zwlekasz z publikacją nowego materiału, bo o pracach nad nim mówisz już od jakiegoś czasu.

Nie zwlekam, tylko gram w trzech zespołach, mam sporo koncertów, a oprócz tego życie rodzinne. Jesteśmy w połowie nagrań, za tydzień mam kolejną sesję w studio i myślę, że w sierpniu uda nam się wbić wszystkie ślady. Robię, co mogę, ale gdy przychodzi maj, czerwiec i lipiec, gdy pojawiają się moje własne koncerty, występy z Brodką i jeszcze Męskie Granie, nagle okazuje się, że tydzień ma tylko siedem dni. Mimo wszystko wierzę w to, że uda mi się jeszcze w tym roku tę płytę skończyć.

No właśnie, czy grając taką ilość koncertów, jesteś w stanie w ogóle myśleć o nowym albumie?

Oczywiście, że jestem. Myślę, że jak wydam tę płytę i może jeszcze następną, to w końcu nauczę się pewnej rutyny – jak to robić, żeby wracać z koncertu, wyciszyć głowę i od razu usiąść do robienia nowych piosenek. Być może z logistyczną stroną tego przedsięwzięcia mam jeszcze problem, ale jakoś sobie radzę.

Czy na nową płytę dostaną się numery, które wpadły z „Zeliga”?

Prawdopodobnie ze dwie takie piosenki się znajdą, bo zwyczajnie było mi ich żal. Nie dostały się na „Zeliga”, ponieważ były z jeszcze innej parafii i robił się z tej płyty zupełny miszmasz, w którym wszystkiego było za dużo. Ostatecznego kształtu nowej płyty wciąż nie ma.

fot. Arek Wiedenski

Nowa płyta też będzie tak różnorodna?

Na to wygląda. Myślałem, że jak będziemy w trakcie pracy, to złapiemy jakiś sznyt i ta płyta będzie bardziej taneczna, disco-rockowa. Nic takiego się nie stało. Jeden numer wychodzi hip-hopowy, drugi bardziej heavy metalowy, a trzeci okazuje się łzawą balladą. Nie mam zamiaru bronić się przed tym, co mi przychodzi do głowy. Nie muszę być ani heavymetalowcem, ani hip-hopowcem, po prostu chciałbym śpiewać fajne piosenki.

Masz już typy na single?

Mamy dwa numery wytypowane na pierwszy singiel, ale nie będę tego zdradzał, bo wszystkie takie ruchy są podejmowane we współpracy z wytwórnią.

Czy ewentualne teledyski do tych singli powstaną również we współpracy z Yulką Wilam?

Nie wiem. Ja bym tego bardzo chciał, ponieważ to wybitnie zdolna dziewczyna. W dodatku ma oko, które potrafi z mojej przeciętnej, południowo-wschodnio-polskiej twarzy wyciągnąć jakieś tajemnice. Yulka ma w tej chwili małe dziecko, więc nie wiem, czy będzie miała czas na takie przedsięwzięcia. Mam nadzieję, że tak.

Jesteś perfekcjonistą w kwestii tego, co publikujesz?

Na pewno bardziej muzycznie niż wizualnie, bo w kwestii muzycznej przynajmniej wiem, o czym mówię. Yulce udało się zrobić dwa świetne teledyski, a przecież widać, że nie wynajęliśmy do ich nakręcenia studia 21st Century Fox. Potrafiła w smaczny i stylistycznie ładny sposób opowiedzieć wszystko, na czym mi zależało. Próby kręcenia teledysków z innymi artystami paliły na panewce. Próbowałem do „Zbóż” nakręcić trzy teledyski i nic z tego nie wyszło. Bardzo ciekawym doświadczeniem była natomiast praca nad okładką płyty z legendą tego fachu Rosławem Szaybo, autorem między innymi okładek Judas Priest i The Clash.

Dlaczego do „Jaśniej” powstały dwa klipy?

Pierwszy powstał z potrzeby stworzenia jakiejś zajawki do płyty. Teledysk, który zrobiliśmy z Yulką na dachu, powstał chyba w godzinę. Miała być to zapowiedź płyty, a dopiero później przyszedł pomysł, aby stworzyć teledysk do „Jaśniej” polegający na zaangażowaniu do jego nakręcenia wielu osób. Jedno nie przeszkadza drugiemu.

„Jaśniej” jest takim protest songiem, o pozostałych utworach powiedziałeś, że są o miłości i różnych innych uzależnieniach, których miałeś okazję doświadczyć przez parę lat. Słuchając „Zeliga” mam wrażenie, że ktoś cię bardzo skrzywdził albo zalazł ci za skórę. Piszesz piosenki, gdy jesteś nieszczęśliwy?

Piszę, jak jestem nieszczęśliwy i piszę, jak jestem szczęśliwy, zależy kiedy bozia dowiezie jakiś kawałek weny. Próbuję pisać cały czas, natomiast bardzo często krzyczę do wnętrza głowy i nikt nie odpowiada. Każdy został kiedyś przez kogoś skrzywdzony, przeżył zawód miłosny albo perturbacje rodzinne. Nie wydaje mi się, żebym został doświadczony przez los bardziej niż inni. Raczej bym posądzał siebie o to, że mam dużo szczęścia w życiu. Natomiast każdy raz na jakiś czas dostaje bolesny strzał i to może być pomocne w pisaniu tekstów.

Podobno szczęście w sztuce jest nudne, zgadzasz się z tym?

Nie powiedziałbym, że jest nudne. Piosenka „Here Comes The Sun” Beatlesów jest genialna, a mówi o tym, że wschodzi słońce. Szczęście nie tyle jest w muzyce nudne, co o wiele trudniejsze do przekazania. Trudnej napisać wesołą piosenkę, która nie będzie trąciła myszką niż rozdzierający utwór o nieszczęśliwej miłości. Tak mi się wydaje, choć chyba za mało się opisałem piosenek, żeby wyrokować w tej kwestii.

Mówiłeś, że makijaż na koncertach solowych jest twoją sceniczną zbroją. Czy naprawdę taka zbroja była ci potrzebna po tylu koncertach, które zagrałeś z innymi artystami?

To jest zupełnie coś innego. Nie ma porównania między tym, jak grasz z kimś na gitarze czy na klawiszach, a sytuacją, w której wychodzisz i jesteś frontmanem. Szczęśliwie, po półtora roku grania koncertów znalazłem swoje miejsce na scenie. W tej chwili maluję oczy, żeby być supersexy, a nie po to, by założyć zbroję chroniącą mnie przed ludźmi. Jeszcze rok temu, gdyby urwała mi się struna w gitarze lub wypiął kabel, dostałbym ataku paniki i zalałby mnie zimny pot. Ostatnio jak się zdarzają takie sytuacje, to podchodzę do nich ze śmiechem, bo najważniejsze jest to, że mogę być na scenie. To jest kulminacja tego wszystkiego, do czego dążyłem – moment, o który się biłem. 

W niedawnym wywiadzie radiowym powiedziałeś, że wciąż uważasz się za osobę na początku kariery. Nie za długi ten początek?

Zobaczymy, jaki będzie koniec. Ważne, żeby koniec był jak najbardziej rozciągnięty w czasie. Może i długi ten początek, ale za to jaki efektowny.

_____________________

Zapraszamy również do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz zapoznania się z ofertą naszego sklepu internetowego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ