Melika, czyli kilka słów o determinacji

Debiut nigdy nie jest łatwy – pierwsza praca, pierwsza randka, pierwszy dzień w szkole. A co z pierwszą płytą? Melika ma to już za sobą. Jest w trakcie wydawania debiutanckiego album, a dzięki hojności internautów nagrała teledyski do promujących go singli. Teraz nadszedł czas na to, aby ktoś więcej mógł się o tym dowiedzieć i zasłuchać w jej przyjemnym elektroniczno-popowym brzmieniu. O trudnych początkach, determinacji i byciu szczerym samemu ze sobą w rozmowie z kimś, kogo jeszcze nie znacie, choć warto to zmienić. 

fot. Łukasz Wierzbowski

Hanna Gajewska: Rozumiem, że twój pseudonim artystyczny związany jest z nomenklaturą muzyczną, skąd taki pomysł? 

 

Melika: Pseudonim wpadł mi do głowy kilka lat temu. Rzeczywiście w muzyce melika jest jednym ze składników melodii, o czym dowiedziałam się później. Nie jestem wykształcona w kierunku muzycznym, więc wybór takiego pseudonimu był akurat zupełnym przypadkiem. 

 

Jesteś niezwykle zdeterminowana w dążeniu do osiągnięcia muzycznego celu. Skąd taka determinacja i jak widzisz ten ostateczny cel? 

 

Rzeczywiście dość trudno mnie zniechęcić. Z reguły mój stan zniechęcenia  trwa od 4 minut do maksymalnie 1 dnia [śmiech]. Jeżeli już obiorę jakiś konkretny kierunek i wierzę, że ma on sens, to krytyka, z którą po drodze trzeba się zmierzyć, działa na mnie raczej mobilizująco niż zniechęcająco. 

 

W kwestii muzyki ta determinacja rodziła się stopniowo. To nie jest tak, że od zawsze chciałam wydać płytę, śpiewać i grać koncerty, choć rzeczywiście od dziecka miałam muzyczne zainteresowania. Taka prawdziwa chęć nagrania własnej płyty narodziła się dopiero po rozpoczęciu nauki śpiewu, czyli kilka lat temu. Przez ten ostatni rok, kiedy powstawał materiał na album, nieraz zastanawiałam się, czy mogłabym to jednak zostawić i wrócić do swoich starych zajęć. Doszłam wtedy do wniosku, że nie jest to już możliwe, bo znalazłam swój „Piąty Element” [śmiech]. Dopiero wtedy zrodziła się ta silniejsza determinacja.  

 

Ostateczny cel tutaj chyba nie istnieje, sam proces tworzenia i dzielenia się muzyką przynosi mi mnóstwo satysfakcji i chyba on jest celem samym w sobie. 

 

{youtube}M2QNHuE5k_0|600|450|0|{/youtube}

 

Płytę wydałaś własnymi środkami, a promujący ją teledysk został sfinansowany dzięki portalowi crowdfundingowemu. Dlaczego crowdfunding, a nie np. program typu talent show? 

 

Miałam kilka przygód związanych z castingami do takich programów. Jeden z nich kiedyś zaprosił nas do siebie, choć nie do końca czuję, żeby to była właściwa droga. Staram się być szczera w stosunku do siebie, a telewizja wymaga pewnego rodzaju sztuczności i opowieści o najbardziej nieprzyjemnych zdarzeniach z naszego życia. Kilku moich znajomych było w takich programach, co nie jest jednoznaczne z odniesieniem przez nich wielkich sukcesów. Oczywiście masz wtedy otwartą drogę, choćby do wytwórni płytowych, ale chwilową popularnością łatwo jest się zachłysnąć. Wydać płytę, której za kilka lat się żałuje, bo ktoś cię pospieszał i mówił: teraz masz swoje 5 minut  za chwile ludzie cię zapomną.  

 

Mimo to nie wykluczam w przyszłości udziału w talent show, ale chciałabym dotrzeć do ludzi, którzy wymagają od muzyki czegoś ambitnego i docenią pracę włożoną w nagranie płyty. Mieć prawdziwych, stałych fanów, a nie tylko przejściowych, chwilowych słuchaczy. Choć zdaję sobie sprawę, że to już dłuższy proces. Wybrałam kierunek raczej powolnego wypływania na powierzchnie. Jest to trudne. Moment, w którym siedzisz w domu i nagrywasz wokale, jest zdecydowanie najprzyjemniejszy w całym procesie tworzenia płyty. Później – moment koncertów. Natomiast promocja wcale przyjemna nie jest [śmiech]. 

 

Trudno jest wybić się na polskim rynku muzycznym? 

 

Na pewno trudno jest zadebiutować. Moje wyobrażenia na temat wydania płyty niedawno zetknęły się z rzeczywistością. Potrzeba dużo wysiłku i dużo pieniędzy, żeby nagrać swój pierwszy album. Być może przy drugim czy kolejnym jest już łatwiej. 

 

Nie ważne, czy robisz coś dobrego, byle jakiego czy kontrowersyjnego. Na nic nie ma reguły. Jeżeli trafisz na dobry moment i odpowiednich ludzi, to ci się uda. Rzadko muzyka, którą wrzucisz do Internetu, rozprzestrzenia się wirusowo. Nie w tych czasach i nie przy takiej ilości wykonawców. 

 

Jak już wydasz płytę, to każdy ci mówi co innego – jedni, że jesteś zbyt komercyjny, inni, że zbyt niszowy, jeszcze inni, że jesteś na granicy i w końcu  sam nie wiesz, co masz zrobić. Przychodzą momenty zwątpienia  myśli, że wszystko, co robiłeś przez ostatni rok, pozostanie jednak w twojej szufladzie. Więc sama widzisz, że determinacja odgrywa tu dość istotną rolę [śmiech]. Z kolei to bardzo miłe uczucie, gdy słyszysz od znajomych, że to co robisz jest wartościowe. No i trzeba wstać, otrzepać się i robić muzę dalej. Dzisiaj każdy znajdzie swoich słuchaczy, podział na dobrą i złą muzykę chyba gdzieś się zatracił. Najgorzej, że ta słabsza ma najwięcej odbiorców. 

 

{youtube}VosNVOVZ2Ak|600|450|0|{/youtube}

 

Oprócz numeru „Mroźny” twój debiutancki album jest w całości w języku angielskim. Nie uważasz, że łatwiej byłoby ci trafić do polskiej publiczności w naszym rodzimym języku?  

 

Myślę, że nie ma na to reguły. Jest wiele polskich muzyków, którzy są znani, choć ich utwory pisane są tylko w języku angielskim. W muzyce, którą ja robię, czyli poniekąd tanecznej, ciężko jest śpiewać po polsku, ponieważ nasz język nie jest tak plastyczny. Do tego konwencja tego gatunku nie sprzyja pisaniu tekstów skomplikowanych i o metaforycznym przesłaniu.  

 

Na początku nie zakładałam, że płyta będzie prawie w całości anglojęzyczna. Dużo zależy od energii, jaką niesie ze sobą sam aranż. Mam wrażenie, że niektóre aranże są „pisane” pod  język angielski i po prostu nie da się stworzyć do nich tekstu po polsku. Do „Mroźnego” robiłam kilka podejść. Ten kawałek powstawał w zasadzie na przestrzeni kilku miesięcy. Od razu wiedziałam, że będzie po polsku, choć ciężko się go pisało. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że słuchacze coraz częściej wymagają polskich testów i mam nadzieję, że kilka takich powstanie. Także dla mojej własnej satysfakcji. 

 

Ze spokojnych, jazzujących rytmów przeszłaś do bardziej elektronicznego, inspirowanego latami 80. i 90. brzmienia. Skąd taka zmiana? 

 

Lata 80. i 90. są latami mojego dzieciństwa, dlatego czuje do nich wielki sentyment i zwyczajnie lubię te brzmienia. Fajnie, że teraz w muzyce się do tego wraca. Myślę, że każda moja kolejna płyta będzie inna od poprzedniej, a być może nawet w zupełnie innym gatunku. W moim życiu był akurat taki moment, że poczułam chęć na mocniejsze i bardziej żywiołowe granie. Może za rok, dwa wydam najbardziej smutną płytę na świecie. Kto wie? Jest wiele gatunków, w których dobrze się czuje, nie chciałabym popadać w muzyczną monotonię ani z niczym się na stałe identyfikować. Nie chcę też utwierdzać nikogo w przekonaniu, że to jest najlepsza, najbardziej dojrzała płyta, jaką mogłabym wydać, bo tak nie jest. Zawsze może być lepiej. 

 

Czym się inspirujesz? 

 

Tak naprawdę wszystkim wokół  nie mam jednego muzycznego idola, w ogóle nie mam muzycznych idoli. Moje inspiracje są związane raczej z chwilową zajawką na jakąś muzykę. Inspiracjami są też głównie emocje  moje albo bliskich mi osób. Myślę, że gdy wokalista nie jest sam autorem muzyki, duży wkład w inspiracje pojawiające się na pycie ma również producent. 

 

Jakie są twoje kolejne plany muzyczne? 

 

Nie wiem, na ile moje plany nie są moimi marzeniami [śmiech]. Powoli bookujemy koncerty i mamy chęć pograć na festiwalach. Do tego chciałabym wydać płytę w formie fizycznej i zacząć pracę nad kolejnym krążkiem. 

Więcej informacji i muzyki Meliki znajdziecie na jej Facebooku i kanale w serwisie YouTube. 

_________________ 

Zapraszamy również do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz zapoznania się z ofertą naszego sklepu internetowego. 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ