Mateusz Gessler całe życie rysował! Skąd wzięła się miłość do gotowania? WYWIAD
Mateusz Gessler po udziale w programie „Msterchef Junior” stał się objawieniem telewizyjnym. Przystojny, wygadany, szczery z błyskiem w oku. I w dodatku taki nie polski. Przez wiele lat mieszkał i wychowywał się we Francji. Jego ciocią jest znana wszystkim w Polsce restauratorka – Magda Gessler, czego oboje nie ukrywają. Jaka jest największa pasja Mateusza i czy ma plan B na życie? Zapraszamy do naszej rozmowy!
Jak się Pan czuł w programie „Masterchef”?
Była bajka! Naprawdę tak się dobrze czułem z tymi ludźmi kręcąc program, że aż mi szkoda było przestać.
14 kamer, reżyser, słuchawka w uchu… Ciężko było się Panu do tego przyzwyczaić?
Dzięki Ani i Michelowi było mi o wiele łatwiej. Oni wiedzieli, że to jest coś nowego dla mnie. Poza tym nie dali mi odczuć, że jestem nowy, co mi bardzo pomogło.
A jak się pracuje z dzieciakami?
Fenomenalnie! Pierwszy powód jest taki, że dzieciaki nas słuchały. Dużo ludzi dorosłych nie słucha. Po drugie dzielą taką samą pasję jak ja, czyli gotowanie. Jak ktoś jest tak nastawiony jak dzieci, to o wiele łatwiej się pracuje i im, i nam.
Które danie szczególnie Pana zaskoczyło?
Prawie wszystkie. Te dzieci gotowały od początku do końca same. Ich poziom był tak wysoki, że czasami aż się nie chciało wierzyć!
Czy trudno było Panu pogodzić udział w Masterchefie z tą działalnością poza telewizyjną, czyli prowadzeniem restauracji i życiem osobistym?
3 lata temu nie znalazłbym takiego balansu i coś na pewno by się rozwaliło. Dzisiaj już nie. Moja ekipa jest już przeszkolona, moi kucharze wiedzą, czego od nich oczekuje i jak mnie nie ma to i tak dobrze pracują. Jestem człowiekiem, którego ciężko zastać w domu – jeżdżę na motocyklach, tatuuję i robię dużo różnych rzeczy. Mimo natłoku spraw, udaje mi się to wszystko ze sobą pogodzić.
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że zgodził się zostać osobą publiczną, ale chce zachować pewną granicę. I gdzie ona jest?
Moja granica to ochrona moich najbliższych, czyli syna i żony, bo oni nie chcą brać w tym udziału. Resztę mogę pokazywać, bo sam się na to zgodziłem. Mam taki plus, że robię to, co kocham i nie mam nic do ukrycia. Miałem wiele porażek w swoim życiu i nie wstyd mi o tym mówić, tak samo jak o wielu sukcesach, które odniosłem. Nie udaję niczego. Nie zmieniłem siebie, bo był program „Masterchef Junior”, nie zmieniłem siebie, bo jestem bardziej rozpoznawalny. Jestem sobą, bo tak zostałem wychowany. Nie myślę o tym, co ludzie pomyślą. Robię po prostu to, co sprawia mi radość.
Prowadzi Pan jedną z najbardziej znanych restauracji w Warszawie – Warszawa Wschodnia. Jedną z najlepszych rekomendacji dla tego miejsca jest chyba to, że przychodzą tam osoby publiczne, które chętnie opowiadają o tej restauracji.
Większość moich znajomych to są znani ludzie. Powiedziałbym nawet 90%. Ja stosuję taką zasadę, że traktuję ludzi tak, jak sam chciałbym być traktowany. Czy to jest Olivier Janiak, czy to jego żona, czy to jest polityk czy to jest człowiek, którego nie znam, zrobię wszystko, aby on się dobrze u mnie czuł. Dla mnie jest ważny drugi człowiek. Koleguję się z gwiazdami i na pewno to pomaga. Nie ukrywam. Jednak nigdy Pani nie usłyszy, że ktoś siedział obok gwiazdy i został potraktowany inaczej niż gwiazda. Powiem inaczej. Jak ktoś jest moim znajomym, to trochę mniej uwagi mu poświęcam niż człowiekowi, którego nie znam. Najważniejszy w życiu jest dla mnie szacunek dla drugiego człowieka. Jeżeli ktoś robi wysiłek, żeby przyjechać do mnie na Pragę, to moim obowiązkiem jest ugościć go najlepiej jak się da.
Teraz jest wysyp restauracji, cała Polska gotuje, wszyscy chcą być fit. Czy Pan przez ten krótki okres, który jest w mediach odczuwa taką rywalizację?
To, że się ubieram to oznacza, że się znam na modzie? Nie. To, że ktoś gotuje w domu oznacza, że będzie miał dobrą restaurację? Nie zawsze. To jest zawód. Michel, ja to jest nasz zawód, nasza pasja, nasz chleb. To nie jest tak, że ja pracowałem w korporacji, szef mnie wkurzył i postanowiłem, że otworzę restaurację, bo kolega powiedział, że robię dobre dania. Ten zawód bywa męczący, ponieważ pracujemy siedem dni w tygodniu po 12 godzin albo więcej. Jeśli ktoś ma taką samą pasję jak ja, to będę mu kibicować, bo uważam, że zazdrość jest bardzo złym doradcą. Uważam, że konkurencja napędza nas samych, bo im więcej będzie fajnych knajp, tym bardziej będziemy chcieli się rozwijać.
Chciałabym powrócić do tematu innych pasji, czyli motoryzacji i tatuowania. Od czego to się zaczęło?
Jestem impulsywnym człowiekiem. Całe życie rysowałem. Jestem z rodziny, w której rysowali mój dziadek, moja babcia, moja mama. W klasach byłem ten z ostatniej ławki, który rysuje. To jest dla mnie rodzaj ucieczki od rzeczywistości. Jak rysuje jestem skupiony na tym, co robię, a nie na innych rzeczach. Miałem 17 lat, jak zrobiłem swój pierwszy tatuaż, a potem długo nic. I pewnego dnia, jak już miałem sporo tatuaży po rozmowie z moim mentorem „Batonem” stwierdziłem, że czemu nie. Najpierw próbowałem na skórach, aż do momentu, kiedy powiedziano mi, żebym zrobił pierwszy tatuaż, który zrobiłem właśnie „Batonowi”. Teraz robię tatuaże znajomym i ludziom, którzy się odważą. Dla mnie to jest najlepsza recepta na stres.
A czy tatuowanie jest planem B na życie?
Raczej nie, bo gastronomia nigdy mi się nie znudzi. W razie czego mam wiele planów B. Jeśli nastanie moment, że rzeczywiście nie będę chciał gotować, to będę robił coś innego, ale zawsze moje życie będzie związane z jedzeniem.
___________________________________
Zapraszamy również do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz zapoznania się z ofertą naszegosklepu internetowego.