Lorde – o niej jeszcze będzie głośno!
Blada cera, burza loków, fioletowe usta i najczęściej czarne, gotyckie ubrania to znaki rozpoznawcze Lorde. Młodziutka artystka z Nowej Zelandii skradła serca słuchaczy niekwestionowanym hitem „Royals”, który zajął pierwsze miejsce na prestiżowej amerykańskiej liście Billboard Hot 100. Po krótkiej przerwie wraca z nowymi singlami. I nie przestaje zaskakiwać.
Ella Yelich-O’Connor, bo tak naprawdę nazywa się Lorde, urodziła się w 1996 roku w Auckland w Nowej Zelandii. Już w wieku pięciu lat wraz z przyjacielem zaczęła uczęszczać na zajęcia teatralne, podczas których odkryła w sobie pasję do śpiewania i grania. Kiedy miała sześć lat, mama podsuwała jej mnóstwo książek, zarówno tych dziecięcych, jak i przeznaczonych raczej dla dorosłych, co, jak sama mówi, wpłynęło na jej wrażliwość i styl pisania piosenek. Pseudonim artystyczny ma swoje źródło w fascynacji młodej dziewczyny życiem arystokracji, a ponieważ Lord wydawało jej się zbyt męskie – dodała do niego końcówkę „e”.
Od 2009 roku Lorde zaczęła coraz odważniej udzielać się na nowozelandzkiej scenie muzycznej, jednak dopiero rok 2012 okazał się dla niej przełomowy. Po wydaniu swojej pierwszej EPki w Internecie (ściągnięto ją aż 60 000 razy), wypuściła na rynek debiutancki singiel „Royals”, który zawładnął listami przebojów na całym świecie. Ciekawy rytm i przewrotny tekst sprawiły, że piosenka była numerem jeden amerykańskiej listy Billboardu przez dziewięć tygodni z rzędu. Lorde jest jak na razie najmłodszą artystką na świecie, której się to udało.
Pierwszy studyjny album Lorde, „Pure Heroine”, to mieszanka różnych stylów, od rocka i indie aż po dream pop i elektronikę. Sukcesy kolejnych po „Royals” singli: „Tennis court”, „Team” i „No better” pokazały, że współczesny przemysł muzyczny potrzebuje świeżego i oryginalnego brzmienia. Nie każda piosenka, która ma osiągnąć sukces, wymaga gościnnego udziału znanego rapera lub tekstu opowiadającego o trzęsieniu pupą w dyskotece.
Również styl sceniczny młodej artystki jest oryginalny. Jej taniec ogranicza się do sztywnych, tektonicznych ruchów, które złośliwi określają mianem „tańca t-rexa”. Sama Lorde powtarza, że taki styl jest dla niej naturalny i pozwala jej dobrze wyrazić śpiewane treści. Nie oznacza to, że potępia wykorzystywanie nagości i wyzywającego tańca w ekspresji muzycznej – po prostu w jej przypadku nie jest to konieczne.
Debiutancki album to przede wszystkim krytyka mainstreamowej kultury popularnej. Z tekstów możemy wywnioskować, że Lorde niewiele robi sobie z obowiązujących trendów, miejsc, w których trzeba bywać i osób, z którymi warto się zadawać.
Prace nad drugim albumem wciąż trwają, Lorde zapewnia, że będzie on prezentował zupełnie inny styl niż debiutancki „Pure Horoine”. Póki co pozostaje nam zadowolić się wydawanymi co jakiś czas singlami. Najnowszym z nich jest utwór „Yellow Flicker Beat”, który znajdzie się na ścieżce dźwiękowej kolejnego filmu serii „Igrzyska Śmierci” z Jennifer Lawrence w roli głównej. Niedawno Internet obiegło również nagranie 12-letniej Lorde, śpiewającej cover największego hitu Kings of Leon – „Use Somebody”. Już w tym wykonaniu słychać było prawdziwą gwiazdę.
Lorde jest również inspiracją modową dla wielu kobiet na całym świecie. Szminka, którą stworzyła we współpracy z firmą MAC (oczywiście w odcieniu głębokiego fioletu) natychmiast się wyprzedała. Codzienne stylizacje młodej artystki, pełne czerni, z obowiązkowymi ciężkimi butami w roli głównej, znajdują coraz większe grono naśladowczyń.
Niekwestionowany sukces Lorde pokazuje, że drobna ucieczka od cukierkowego i kolorowego stylu, którego w show biznesie oglądamy (i słuchamy) aż nadto, jest obecnie tym, czego najbardziej potrzebuje światowy rynek muzyczny.
Joanna Bochnia