Jimek: „Dla mnie jest jeden wyznacznik – jakość”

 

Radzimir Dębski to młody, zdolny i przystojny kompozytor, który odnosi ogromne sukcesy muzyczne. Jego talent dostrzegły już największe światowe gwiazdy. Wśród nich między innymi Beyonce czy Nicki Minaj. Jimek, bo taki pseudonim artystyczny obrał, wygrał konkurs na jeden z coverów królowej pop – „End of Time”. Za nim kolejne wyzwanie i współpraca ze znaną wszystkim marką, zarówno w Polsce jak i na świecie – Wyborową. O co chodzi i jak przebiegała praca przy tym projekcie? Radzimir Dębski zdradził to tylko nam, ale jedno jest pewne – efekt końcowy zwala z nóg!

Źródło: Facebook

Patrycja Ceglińska: Dlaczego zgodziłeś się na kampanię z marką Wyborowa i jaki był cel Waszej współpracy?

Radzimir Dębski: Powodów jest mnóstwo. Odpowiem praktycznie: pierwsze, co teraz zrobię jak już wyjdą tę butelki z moim podpisem, (a będzie ich chyba milion) to wyślę po skrzynce do wszystkich znajomych w Stanach i w Europie – i najlepsze jest to że nikomu nie będę musiał tłumaczyć, co to jest i o co chodzi. Każdy z nich będzie znał Wyborową i tym ta firma kojarzy się z Polską a w dodatku z dobrą zabawą. To trochę tak jakbym był Szwedem i miałbym swoją linię w Ikei albo Finem i własny sygnowany model Nokii. Wyborowa jest milion razy znana ode mnie, więc to ich powinniście się zapytać czemu chcieli ze mną! Ja zrobiłem kawałek, oni teledysk, nakręcony anamorficznymi obiektywami i powstało coś czym można się pochwalić, co zostanie już zawsze na pamiątkę.

W tym przedsięwzięciu stworzyłeś utwór, który miał połączyć trzy zupełnie różne miasta: Warszawę, Nowy Jork i Paryż. A czy znalazłeś jakąś cechę wspólną?

To jest ten temat, te nuty które pojawiają się na butelce. On jest w każdym segmencie – trzy muzyczne style i klimaty są spięte jednym muzycznym tematem. Pierwszy jest filmowy, delikatny, drugi wielkomiejski, a trzeci odlotowy i trochę klubowy na koniec. Muzyka musi zawsze amplifikować jakieś uczucie które siedzi w nas – tutaj chodziło mi o to żeby po przesłuchaniu mieć to uczucie kiedy wspominasz najlepszy wieczór, kiedy chcesz jeszcze. Taki przyspieszający rozkręcający energetyczny impuls.

Nie ma co ukrywać, że w Polsce osiągnąłeś pewien poziom rozpoznawalności. Z pewnością są jednak takie osoby, które słysząc Radzimir Dębski wiedzą, że gdzieś dzwoni, ale nie wiedzą, w którym kościele. Czy liczyłeś na to, że ta kolaboracja pozwoli dotrzeć Ci do szerszej grupy ludzi?

Kompletnie nie jaram się tym czy rozpoznawalność wzrośnie, w sensie mojej gęby – więc nawet kiepsko mnie widać w tym teledysku – ale dotrzeć z muzyką do nowego odbiorcy to kompletnie co innego. Mieć swoje grono odbiorców jest dla artysty tlenem, nawet jak mówi że tak nie jest. Sam docieram głównie do bardzo fajnego, ale wyselekcjonowanego grona ludzi – tych którzy mnie bardziej szukali niż ja ich znalazłem. Ale jeśli jestem w stanie dotrzeć do nowych ludzi – bez konieczności bywania częściej być w telewizji i na dywanach to chyba najlepiej. Jeśli jest Cię za dużo w telewizji, jesteś zbyt znany jako twarz to ludzie mają Cię (przepraszam za wyrażenie) dość. Mówiąc bardziej dyplomatycznie – kompletnie nie są Ciebie ciekawi. Dla mnie to nic złego, pod warunkiem, że to dotyczy muzyki. Jeśli jesteś muzykiem a ludzie nie są ciekawi Twojej muzyki to koniec – można zwijać 'karierę’ muzyczną i odpalać celebrycką, na maxa, bez czajenia się. Ale jeśli jakaś współpraca jest w stanie wzmocnić twoją muzykę, żeby ona dotarła dalej to gienialnie!

Jeśli już poruszyliśmy temat bywania w telewizji to powiedz mi, czy Ty tworząc swoją muzykę musisz wybierać pomiędzy komercją a artyzmem?

Nie muszę, bo dla mnie jest tylko jeden jedyny wyznacznik: jakość. Komercja zaczyna się wtedy, kiedy zaczynasz robić gównianą muzykę i chcesz ją ludziom opchnąć, a przy tym liczysz na popularność albo sprzedaż. Jeżeli robisz coś dobrze to powinno się to obronić samo. Najbardziej sadzący się na artyzm projekt może być szmirą, a coś o wiele prostszego, dzięki szczerości może być sztuką. Ja uwielbiam też przemyt czyli wciąganie ludzi w nowe dla nich miejsca – możesz zrobić coś, do czego wielu ludzi będzie podchodziło sceptycznie, ale przeciągnąć ich na swoją stronę i pokazać im, że jeśli coś robisz to tylko na 100% albo wcale.    

Ja jestem wielką fanką Twojej płyty „2015” i doszły mnie słuchy, że podobno stworzyłeś ją trochę przypadkowo?

Mówisz pewnie o bisie tego koncertu, bo do całego projektu przygotowywaliśmy się rok, ale rzeczywiście historię Hip-hopu napisałem dodatkowo, w ostatniej chwili, pod wpływem szaleństwa. Można powiedzieć ze to był przypadek ale nie wiem czy jest najlepszym słowem, bo kiedyś tym samym przypadkiem zrobiłem remix Beyonce który zmienił moje życie i dzięki któremu dzisiaj się wymądrzam w tym wywiadzie. W wolnym zawodzie, kiedy jesteś artystą, który nie ma szefa, przychodzi taki moment, w którym wykonałaś już wszystkie zlecenia, wszystko jest zrobione i jest taki moment ciszy. Mnie wtedy nosi. Mam takie straszne uczucie lęku, że powinienem coś jeszcze zrobić. Mam pierwszy raz wolne a myślę sobie – totalnie muszę pójść jeszcze do pracy. Jak nie miałem pracy, byłem po studiach, robiłem już muzykę do teatru, telewizji i cały czas wysyłałem propozycje jak byłem gówniarzem.  W takim duchu, w połączeniu z gówniarską zajawką miałem absolutny, odgórny imperatyw: „Ja pierdolę, współpracuję z NOSPRem. Oni grają wszystko, co im napiszesz. Ja muszę im coś jeszcze napisać”. To było jak skończyłem próbę. O 17 byłem w hotelu, a następną próbę mieliśmy o 7 czy o 9 rano. I ja usiadłem i powiedziałem sobie: „Coś tu tylko dopiszę”. Myślałem, że napiszę dwa, trzy, pięć kawałków, a skończyło się na 29-ciu o 5 rano, bo Emalka, moja menadżerka musiała już iść drukować nuty dla tych prawie stu osób.  Na takich samych wariackich papierach powstał teledysk w Szczecinie do utworu „Prologue” i cała akcja „Zajrzyj do Filharmonii”. Tam miałem koncert inauguracyjny tego budynku i uznałem: „Kurwa, przecież nie będzie żadnej pamiątki za 20lat. Musimy coś tu szybko nakręcić”. I zrobiliśmy teledysk który już będzie na zawsze. Coś, co będę mógł pokazać swoim dzieciom za parę lat. Czasami warto mieć paranoję

Czy w ogóle jest możliwe, że w najbliższym czasie zagrasz jakiś koncert w Katowicach?

Zagraliśmy 4 koncerty, ale to wynika nie z naszego sadzenia się, tylko to był biznesowy strzał w kolano, który udowadnia jak bardzo nie spodziewaliśmy się tego, co się wydarzy. Mieliśmy zorganizować jeden koncert. Cały ten projekt to miał być jeden koncert. Z tego, jak szybko sprzedał się pierwszy, wyniknął drugi, z tego jak szybko sprzedał się drugi, a 1700 miejsc sprzedało się w 17 minut, wyniknęła rezerwacja dwóch terminów w grudniu. I znowu nie mamy zabukowanych dat, żeby grać tam co tydzień, a jednocześnie nie chcemy stać się musicalem albo Celine Dion w Las Vegas, która codziennie gra to samo. Chcemy to zrobić najszerzej jak się da. Teraz walczymy o to, żeby podczas festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku, którego mam zaszczyt być gospodarzem, wystąpić wszyscy razem. Do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że będę tam w takiej roli. To trzeba jeszcze wszystko spiąć, ale będzie niesamowita liczba zajebistych gości. Myślę, że na to nie będzie ograniczeń miejsc, bo tam jest pewnie kilkanaście tysięcy miejsc.

Chciałam jeszcze na chwilę cofnąć się o kilka lat i zapytać o wygraną w konkursie zorganizowanym przez Beyonce. Wielu artystom po takim sukcesie zwyczajnie mogłoby odbić, a Tobie udało się z tym jakoś wygrać.

Powiem to szczerze: miałem trzy dni od ogłoszenia wyników, żeby powiedzieć, kiedy ten utwór wejdzie do sprzedaży. Czułem się nie tylko w obowiązku, co jeszcze 10 razy bardziej zajarany tym całym wydarzeniem, że chciałem by w momencie wejścia mój kawałek pobił wszystkie rekordy. To się udało, bo to był numer jeden w Polsce. Przez te trzy dni zrobiłem każdy wywiad, który byłem w stanie. Tak przez piec dni i wyjechałem. Natomiast potem chciałem, żeby to nie zmieniło mnie i żeby nie zmieniło moich planów. Oczywiście jeśli pojawią się propozycje nie do odrzucenia to ich nigdy nie odrzucę, ale jeśli się nie pojawią to, żebym nie zwariował. Często jest tak, że im większy lot, tym większy spadek. Dlatego zrobiłem wszystko, żeby wypromować kawałek, bo to jest prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła, a potem zniknąłem. Jak tylko zobaczyłem, co wyprawia mój telefon to tego samego dnia wszystko, co wygrałem przeznaczyłem na bilety lotnicze i hotel.

A czy na polskiej scenie muzycznej jest ktoś, z kim chciałbyś nawiązać współpracę?

Pewnie, tylko nagraniowo muszę uwolnić się od własnej presji i pójść na biegun kompletnie sam – opłynąć kajakiem samotnie kulę ziemską –  czyli skończyć tę moja kompletnie solowa płytę. Będę miał natomiast okazję na kolaboracje przy okazji Solidarity Of Arts, bo zaproszę tam mnóstwo muzyków, z zagranicy i z kraju, czego nie mogę się już doczekać.

Rozmawiała Patrycja Ceglińska

_______________________________________

Zapraszamy również do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz zapoznania się z ofertą naszego sklepu internetowego.


ZOSTAW ODPOWIEDŹ