Jestem kwintesencją próżności
Zapowiadał Pan swoją linię ubrań.
No właśnie, one się już dzieją.
Dla kogo są to ubrania?
Bardzo bym chciał, żeby były to ubrania dla każdego. Dla nieprzeciętnej Polki w wieku od 20 do 70 lat. Kolekcja jest podzielona, bo są w niej ubrania szyte od rozmiaru 40 do 46 oraz takie, które są od rozmiaru 34 do 38. Chude laski mają tyle dostępnych ubrań, że chciałbym, aby te większe modele nosiły większe kobiety, bo wyglądają w nich dobrze. Przez 20 lat pracy z różnymi sylwetkami wiem, która sylwetka w danym fasonie wygląda najlepiej. My musimy znać wzorzec idealnej sylwetki i wiedzieć w jakich ubraniach wyglądamy najlepiej, natomiast wcale nie musimy się tak nosić. Możemy to łamać, bo jesteśmy żywi. Świadomość jest potrzebna po to, żeby nie robić rzeczy, które będą nas rozczarowywać. Podam przykład z książki. Opisuję tam wymyśloną historię o tym, że była dziewczynka pod Piłą, kochała Kylie Minogue i w związku z tym kupiła sobie w lumpeksie buty i spódniczkę. Jechała ze wsi do Piły na dyskotekę, ale ją po drodze zgwałcili, a ona w ogóle była dziewicą, bo się jeszcze Barbie bawiła. Po prostu kochała Kylie Minogue, ubrała się jak prostytutka i została zgwałcona. Niestety, często wydajemy kompletnie odmienne komunikaty niż nam się wydaje. Ubranie, poza tym, żeby nam było ciepło i żebyśmy nie świecili genitaliami, służy nam do komunikacji. Świadomość tego, że ludzie mają różną percepcję jest niezwykle istotna.
Chyba nie chce mi Pan powiedzieć, że kobieta ubrana prowokująco, komunikuje gwałcicielowi, że ma wolną drogę, i że w ogóle go zaprasza.
Z jakiegoś powodu jest ubrana wyzywająco, coś tym komunikuje. Człowiek ubraniem prowokuje – jednego do wymiotów, drugiego do gwałtu.
Czuje się Pan celebrytą?
Nie, a przynajmniej nie wiem jak czują się celebryci. Żyjemy w takim kraju, że ten celebrytyzm widać tylko na tyłówkach kolorowych pism i określenie to nabrało pejoratywnego znaczenia. Na świecie są osoby, które żyją z tego, że są tzw. wolnymi elektronami show biznesu. W Polsce z tego nie da się żyć, to wszystko jest oszustwem. Nie mogę wymieniać nazwisk, ale często jest tak, że te pięknie wyglądające panie na przyjęciach z ostatnich stron gazet, ubrane od stóp do głów w Chanel, McQeena i Louboutin, nie mają wystarczająco pieniędzy na taksówkę, żeby z tego przyjęcia wrócić.
Aż tak?
Z celebrytyzmu nie można wyciągnąć pieniędzy. Chyba, że ktoś wynajmuje się na wesela w podrzędnych miastach, gminach i powiatach. A wiem, że są ludzie, którzy w ten sposób się utrzymują.
Ostatnio mniej Pana widać w mediach. Nie brakuje Panu szumu medialnego wokół siebie?
Widać mnie mniej dlatego, że nie mam na to czasu. W tej chwili projektuję torby, własną kolekcję i kostiumy teatralne, z czego na pewno nie zrezygnuje. Pojawianie się w mediach w tej chwili nie jest mi do niczego potrzebne. Teraz zajmuje się czymś, co sprawia mi taką przyjemność jak występy w telewizji te 10-15 lat temu. Pojawiając się w mediach 15 lat temu, miałem poczucie misji. Wydawało mi się, że posuwam coś do przodu, że ośmieliłem się mówić o tym, jak moje koleżanki celebrytki się ubierają i jeżeli ubierają się źle, to dlaczego. Teraz każdy najmniejszy portal internetowy, każda radiostacja, każda osiedlowa kablówka ma specjalistów od wyglądu. Ludzi, którzy bardzo autorytatywnie wypowiadają się na temat tego, jak wyglądają inni. I taka osoba mówi, że nie znosi czarnych rękawiczek w związku z tym te czarne rękawiczki są do dupy. Ja uważam, że moje słowa są ważne. Mam gigantyczne doświadczenie, dużą wiedzę i chciałbym, aby z moim zdaniem się liczono. Ludzie rzucają słowa na wiatr, a właściwie charchają na gówno. Jedna stylistka opluwa publicznie aktorkę, a następnie ta aktorka opluwa tę stylistkę i robi się absolutnie niemerytoryczna rzeź. Jeżeli pojawi się jakiś projekt, który mnie zainteresuje, to wezmę w nim udział, ale jestem egoistą i robię tylko rzeczy, które mi sprawiają przyjemność.
Gdy zaczynał Pan karierę, to słowo stylista w języku polskim jeszcze nie funkcjonowało.
Było mi i łatwiej, i trudniej. Jak zaczynałem swoją pracę, to przedstawiając się jako stylista musiałem tłumaczyć ludziom na czym to w ogóle polega.
Wysyp samozwańczych stylistów nie psuje rynku takim osobom jak Pan?
Stylizacja i moda to taka dziedzina, w której wykształcenie jest oczywiście bardzo potrzebne, ale nie jest niezbędne – to nie chirurgia. Moim zdaniem bardzo dobrze, że pojawiają się młodzi ludzie na rynku. Jedni są samozwańczy inni są wykształceni. Na 200 osób, które robią coś w tej dziedzinie może dziesięciorgu się uda, a jedna będzie fenomenalnym stylistą. Tak było, tak jest i tak będzie. W Polsce, odkąd możemy mówić o modzie, ludzi związanych z nią były setki. Liczy się tak naprawdę 8-10 nazwisk. Co parę lat pojawia się ktoś nowy, teraz jest to Andrzej Sobolewski. Uważam, że z pokolenia po mnie on jest najlepszy. Jest już pokolenie, które pojawiło się po nim, ale nie zauważyłem nikogo ciekawego.
W swojej książce pisze Pan, że jest kwintesencją próżności dla próżności, że zakupy z Panem to taka frajda, którą można sobie sprawić. Zastanawiam się czy mógłby Pan nam zdradzić ile to kosztuje, czy o pieniądzach się nie rozmawia?
Nie lubię mówić o pieniądzach, bo to jest krępujące. Dlatego mam menadżera. Czasem trafia się, że przychodzi do mnie kobieta, od której nie mogę wziąć pieniędzy, bo byłoby to niemoralne. Zdarza mi się mieć ogromne skrupuły, natomiast wiem, że z tego żyje i ktoś, kto decyduje się na taki dzień ze mną zna cenę i jest na nią przygotowany. Z mojego doświadczenia wynika, że gdy rezygnuję z honorarium wcale nie robię komuś dobrze.
Nadal czuje Pan powołanie w swoim zawodzie?
Cały czas mam powołanie w dziedzinie samorealizacji i chcę się zajmować ubraniami. Będę się rozwijał w robieniu ludziom dobrze, po to, żeby zrobić dobrze sobie. Jeżeli uda mi się przy okazji coś zmienić, to super. Jeżeli nie, to najważniejsze, żebym ja był zadowolony.
Rozmawiała Hanna Gajewska, fot. Robert Mierzejewski