Buddyjskie sposoby radzenia sobie ze stresem
Stres bywa nazywany chorobą XXI wieku. Pojawia się, gdy brakuje nam równowagi pomiędzy wymaganiami otoczenia a własnymi możliwościami. Codzienne, szybkie i intensywne życie dostarcza nam bardzo wielu stresujących sytuacji, a przecież każdy z nas pragnie szczęścia i poczucia spokoju. Wiele praktykowanych przez nas metod radzenia sobie ze stresem na jakiś czas przynosi nam ulgę i poprawę nastroju, jednak w dłuższym odcinku czasu okazują się nieefektywne. Co w tej kwestii mówią ludzie, którzy są autorytetami dla wielu psychologów? Poznajmy starą metodę buddyjskich mnichów, którzy na co dzień odznaczają się wyjątkowym spokojem ducha i wewnętrzną równowagą.
Buddyjska metoda radzenia sobie ze stresem wywodzi się ze starożytnej praktyki czie, i jest stosowana przez profesjonalnych psychologów na całym świecie. Metoda ta nie jest praktyką religijną, dlatego nie wymaga od nas znajomości całego buddyzmu. Jest tylko narzędziem, które pozwala nam samemu radzić sobie z wszelkim wewnętrznym obciążeniem. Polega ona na tym, by wszystko, co zagraża naszemu psychicznemu spokojowi – a więc lęki, negatywne emocje, stres czy uzależnienia – przetransformować w dobrą i wyzwalającą energię.
Czołowa nauczycielka buddyzmu tybetańskiego, Tsultrim Allione, w książce „Nakarmić swoje demony” ukazuje nam bliżej praktykę radzenia sobie z trudnymi i stresującymi sytuacjami. Zgodnie z nauką tybetańskich mnichów, nazywa wszystkie nasze złe emocje demonami, które atakują nas od środka i nie pozwalają na spokojne życie. Są to nasze obecne problemy i mentalne uwikłania blokujące doświadczenie wolności i radości w życiu. Cała sztuka polega na tym, by z demonami nie walczyć – autorka radzi otoczyć je akceptacją i „nakarmić”, tak by nie przysparzały nam problemów i umożliwiły odczuwanie wewnętrznego spokoju.
Jak teoretyczne nauki buddyjskie działają w praktyce? Otóż konkretne negatywne emocje należy na początku upersonifikować – nadać im osobową formę i postarać się wejść z nimi w komunikację. Warto dopuścić je do głosu, ponieważ nasze lęki i złe emocje wyrażają tak naprawdę potrzebę bliskości i akceptacji. Odbija się w nich to, co faktycznie jest w nas „do naprawy”. Uświadamiając sobie tę prawdę, jesteśmy już w stanie zrozumieć, iż sami możemy pomóc sobie w trudnych sytuacjach wewnętrznych – a więc w redukowaniu stresu czy uciążliwych napięć.
Psychologowie radzą wyobrazić sobie, że posiadamy w naszym ciele nektar, którym jesteśmy w stanie karmić nasze troski i obawy. Należy wyobrażać sobie, że jesteśmy w stanie karmić nim nasze wewnętrzne, konkretne i określone złe emocje. To po pewnym czasie pozwala nam na odczuwanie spokoju, wyobrażenia zaczynają wchodzić nam w nawyk, a my sami serwujemy sobie najlepsze lekarstwo na wewnętrzne napięcia i rozterki. Buddyjska nauka podkreśla, by z naszymi uciążliwymi troskami i stresami nie walczyć, ponieważ tą metodą tylko dodajemy im sił. Kiedy postępujemy z nimi świadomie, są mniej groźne i łatwiejsze do okiełznania.
Do tego samego wniosku doszedł ceniony psycholog Carl Gustav Jung, który dzięki proponowanej przez mnichów metodzie dopuszczenia do głosu swoich negatywnych emocji, potrafił uczynić z nich swoich sprzymierzeńców i łatwiej znosić trudne wewnętrzne sytuacje i kryzysy. Praktykować tę naukę możemy wszyscy w naszym codziennym życiu, by lepiej radzić sobie z trudnymi i stresującymi sytuacjami, których z pewnością przechodzimy bardzo wiele.
Magdalena Irzycka