Wieczny dylemat studenta

Nadchodzi październik, a studentom spoza Warszawy zegar tyka – mam gdzie mieszkać, czy nie mam gdzie mieszkać? Odwieczny problem wyboru między wynajmowaniem pokoju lub mieszkania a akademikiem spędza sen z powiek i każe sprawdzić zawartość portfela. Czy stać mnie na mieszkanie? Czy w akademiku nie jest za głośno? Czy mieszkanie z obcą osobą będzie wyzwaniem? – myśli sobie przyszły student. A ja te problemy znam i pomogę rozwiać wszelkie wątpliwości.

commons.wikimedia.org 

Pierwsza rzecz, o którą chodzi w życiu, aż nazbyt często – pieniądze. To, że jest ich mało, nie znaczy, że trzeba rezygnować z mieszkania. Ceny miejsc w akademikach z roku na rok rosną, do tego stopnia, że w tej chwili można znaleźć lokum w przytulnym pokoju w podobnej cenie. Przytulny w tym wypadku często znaczy też „mały” i „niewygodny”, ale tę kwestię rozwiąże dłuższe szperanie w ogłoszeniach.

 

Jeżeli dla kogoś przeszkodą jest ciągła obecność współlokatorów, to zwykle taka osoba wybieraja mieszkanie. Kwestia niewiedzy – domy studenckie oferują pokoje jednoosobowe. Znaczy to jednak, że kontakt z innymi studentami nadal będzie istniał, czy to w kuchni nad zlewem i kuchenką, czy w toalecie, gdzie w kabinie obok będzie towarzystwo. Tym, którzy stronią od tak bliskich kontaktów polecam dokładnie sprawdzić warunki, które oferuje uczelnia.

 

Zabawna jest sprawa z utrzymaniem czystości, i w mieszkaniu, i w akademiku. W mieszkaniu zwykle ustala się ze współlokatorami dzień sprzątania i grafik, a własny pokój/kąt sprząta się według własnej woli. Dzięki temu człowiek się zbyt wiele nie narobi, a i tak jest czysto (chyba że współmieszkańcy to wyjątkowe lenie).

 

Z akademikami bywa różnie. W jednych panie sprzątaczki (władza absolutna!) czyszczą toalety, prysznice, kuchnie i korytarze, w innych występuje grafik sprzątania, jak w mieszkaniu. Co w tym zabawnego? To, że w przeciwieństwie do tego drugiego, w akademiku i tak nie jest czysto. Nic nie pomogą biedne panie sprzątaczki w swoich uroczych fartuchach, nic nie pomoże ciężka praca – gdy dużo ludzi mieszka w jednym budynku, utrzymanie lśniącej podłogi i niezapchanego zlewu graniczy z cudem.

 

Rozczaruję tych, których zapotrzebowanie na imprezy jest niewyczerpane – akademiki pod tym względem kuleją coraz bardziej. Spopularyzowanie Internetu pociągnęło za sobą falę konsekwencji, do których zaliczają się również pustki na korytarzach. Zdarza się jeszcze, raz na dłuższy czas, spontaniczny melanż, w którym biorą udział podbudowane społecznie napojami wyskokowymi jednostki, ale minęły już czasy, kiedy wychodziło się z butelką na korytarz i ni z tego, ni z owego wybuchała impreza. Wiadomo, w mieszkaniu małą potańcówkę da się zorganizować, ale nie tak spontanicznie i nie bez problemów z sąsiadami.

 

Nie zapominajmy o nauce, przecież po to idzie się na studia (przynajmniej teoretycznie). Mieszkanie w większości przypadków będzie lepszym wyborem – w trakcie sesji marzy się tylko o tym, żeby w promieniu kilometra nikt nawet nie mrugnął. Tylko co z resztą roku?

 

Tak naprawdę wszystko zależy od tego, jakim się jest typem człowieka i od tego, czy na danym kierunku nakład pracy do przerobienia poza zajęciami jest duży. Człowiekowi kontaktowemu, imprezowiczowi bardziej spodoba się akademik. Neurotycy powinni trzymać się od niego z daleka, bo nie dość, że mieszkanie tam będzie dla nich męką i codziennym wyzwaniem, to jeszcze mogą utrudniać życie innym.

 

Małgorzata Szpak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ