Halina Poświatowska – poetka i wojowniczka
Choć żyła zaledwie 32 lata, jej niesamowicie emocjonalne wiersze, niespotykana uroda i silna osobowość zapadły w pamięć każdej osobie, która miała styczność z jej poezją, fotografiami lub spotkała ją prywatnie. Bijące z oczu Haliny Poświatowskiej wrażliwość i dojrzałość są zachętą do zapoznania się z historią jej życia, a ta pełna była zawirowań i trudnych momentów, które ukształtowały niezłomny i imponujący charakter poetki.
Poświatowska urodziła się w Częstochowie. To właśnie miejsce zamieszkania odcisnęło największe piętno na całym jej życiu. Podczas czterodniowego wyzwalania miasta spod okupacji niemieckiej, Halina wraz z rodzicami ukrywała się w piwnicy, gdzie w zimnym i wilgotnym otoczeniu jej organizm został zaatakowany przez bakterie paciorkowca. Wywołane nimi zapalenie stawów doprowadziło do poważnej wady serca, z którą Poświatowska zmagała się przez całe życie. Jej losy już od dzieciństwa naznaczone były regularnymi wizytami w szpitalach, sanatoriach, omdleniami i brakiem tchu.
Młodą dziewczynę oczywiście ciągnęło do normalnego życia, które wiedli rówieśnicy. Była niezwykle ciekawa świata. Kiedy leżała w łóżku, matka czytała jej wiele książek, a Halina chłonęła nowe informacje z zadziwiającą szybkością i pasją. Tak emocjonalnie podchodziła do wszystkich historii, że matka, mając na uwadze jej zdrowie, zaprzestała tego rytuału. Niezłomna Halina czytała jednak książki ukradkiem, nic sobie nie robiąc z rodzicielskiego zakazu. Dla młodej, dopiero poznającej życie dziewczyny nakazy ograniczania silnych wrażeń i powściągliwości w przeżywaniu emocji były niemal niemożliwe do zrealizowania.
Ze względu na swoje kruche serce, Halina wielokrotnie gościła w sanatoriach w całej Polsce. W jednym z nich, w Kudowie, poznała swojego przyszłego męża, Adolfa Poświatowskiego, również zmagającego się z ciężką, nieuleczalną wadą serca. Momentalnie zakochali się w sobie i zapomnieli o swoich chorobach, spędzając szczęśliwe, beztroskie dni. Oświadczyny Adolfa wywołały prawdziwą konsternację w rodzinnym domu Haliny. Jej matka była nawet skłonna zgodzić się na kontrowersyjny w ówczesnych czasach, wolny związek młodych, byle nie dopuścić do silnych emocji i wzruszeń związanych z ceremonią ślubną, które mogłyby okazać się śmiertelne dla obydwojga z nich. W końcu jednak do ślubu doszło. Poprzedziło go jeszcze specjalne sympozjum leczących Halinę i Adolfa kardiologów, którzy uznali, że młoda pacjentka i tak nie podporządkuje się ich zaleceniom.
Niecałe dwa lata po ślubie Adolf niespodziewanie zmarł, a stan zdrowia Haliny, zaledwie dwudziestojednoletniej wdowy, nieustannie się pogarszał. Jedynym rozwiązaniem była kosztowna operacja, wykonywana wówczas tylko w Stanach Zjednoczonych. Specjalna zbiórka funduszy i wstawiennictwo polskich kardiologów umożliwiły Poświatowskiej wyjazd do USA i skorzystanie z tej szansy. Jak pisała w listach do matki: „Powiedz temu lekarzowi, gdyby się wahał, że ja naprawdę nie boję się, że wolę umrzeć na stole operacyjnym, niż żyć, dusząc się powoli”.
Operacja jednak udała się, a Halina została w Stanach na kolejne trzy lata, podczas których sporo podróżowała i rozpoczęła studia. Po powrocie do Polski podjęła pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim, starała się o stypendium doktorskie, gościom z USA pokazywała nasz kraj, zabierając ich na Mazury, do Gdańska, Malborka, Warszawy… Zwiedziła również Jugosławię i ukochany Paryż, w którym planowała rozwijać naukowe pasje. W międzyczasie próbowała wydać swoje wiersze i powieść. Wszystkie te emocje, stresy i intensywny tryb życia doprowadziły do ponownego pogorszenia stanu jej zdrowia. Kompletnie zniszczone już zastawki wymagały ponownej operacji. W jej wyniku, po ośmiu dniach spędzonych w szpitalu, Halina Poświatowska zmarła.
To, co najbardziej rzuca się w oczy po, nawet pobieżnym, prześledzeniu jej losów, to upór, odwaga i niesłabnąca ciekawość świata. Zachłannie chwytała życie, nie pozwalała na to, by choroba w jakikolwiek sposób ją ograniczała. Nie bała się emocji, które według lekarzy mogły okazać się dla niej zabójcze. Kochała, cierpiała, wdawała się w romanse, ambitnie podchodziła do własnego rozwoju, podróżowała, starała się nie odbierać sobie niczego – ani dobrych, ani złych aspektów życia. Choć wielokrotnie słyszała, że funkcjonując bardziej zachowawczo może zyskać sobie parę dodatkowych lat życia, ona nigdy nie wydawała się zainteresowana tego typu kalkulacjami.
Jedynym miejscem, w którym Poświatowska pozwalała sobie na obawy był wewnętrzny, liryczny świat jej poezji. Przeplatają się w niej motywy miłości i śmierci, częstym tematem jest kruchość i ulotność życia. W jednym z listów napisała jednak: „Kocham życie, przyjacielu, i nawet wtedy, kiedy zraniło mnie tak bardzo, że przez krótką chwilę zapragnęłam umrzeć, nawet wtedy nie popełniałam zdrady”.
Joanna Bochnia