„Boże ciało” faworytem do Oscara? Tak twierdzi „Hollywood Reporter”
Czy my też tak twierdzimy?
Zaraz po tegorocznych nagrodach Gotham, a tuż przed nominacjami nagród NBR, jeden z dziennikarzy amerykańskiego portalu obstawia, kto ma szansę na wzięcie udziału w oscarowym wyścigu. W kategorii „Najlepszy Film Nieanglojęzyczny „, padł także polski kandydata do Oscara. Jaki? Jak dla mnie bez zaskoczenia – „Boże ciało”, w reżyserii Jana Komasy.
Film za oceanem swoją premierę miał na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym, odbywającym się w Toronto. Nie tylko u nas cieszy się on świetnymi recenzjami. Podobnie jest także w Ameryce. Co więcej – pośród amerykańskich krytyków, nasz polski film, wymieniany jest jako faworyt, do wygranej podczas gali rozdania Oscarów, która odbędzie się w lutym.
„Boże Ciało”, Jana Komosy, w kategorii „Najlepszy Film Nieanglojęzyczny”, ma jednak sporą konkurencję. Pośród nich, jak wymienia dziennikarz portalu „Hollywood Reporter” – Scott Feinberg, znajduje się koreański „Parasite”, „Ból i blask” – Pedro Almodovara, francuski kandydat – „Nędznicy”, czy brazylijskie – „Invisible Life”. Feinberg wymienia także tak zwane „czarne konie” tego konkursu, do których należy między innymi luksembursko-belgijską produkcję – „Tel Aviv w ogniu”, czy palestyński film – „Tam gdzieś musi być niebo”, ten już wcześniej brał udział w głównym konkursie Festiwalu Filmowego w Cannes.
Moim zdaniem typowanie tego polskiego filmu, a nie innego, jest bardzo uzasadnione. O czym już pisałam wcześniej: należy zacząć od tego, że przed seansem unikałam wszelkich zwiastunów i recenzji. Sugerując się jedynie tytułem, w głowie miałam zupełnie inne oczekiwania i wyobrażenia, dotyczące filmu. Zdziwiłam się. Bardzo pozytywnie. To dosyć kameralny dramat, podczas którego głównego bohatera – Daniela, poznajemy w dramatycznych okolicznościach. Młody, wychudzony chłopak, o niesamowitych oczach, od których nie można oderwać wzroku, znajduje się w zakładzie poprawczym, w którym… chyba jak napiszę, że walczy o przetrwanie, to nie przesadzę. Bez cenzury i litości oglądamy realia życia w takich miejscach. Nie trwa to jednak długo. Chłopak z zakładu zostaje zwolniony warunkowo. Po czym przeprowadza się do małej wioski, na końcu świta, by pracować tam w stolarni. Ostatecznie jednak, Daniel zafascynowany liturgią, znajduje się w zupełnie innej roli i okolicznościach. Zaczyna on pełnić funkcję proboszcza. Dość nietypowego i kontrowersyjnego proboszcza… którego nie da się nie pokochać. Albo chociaż nie polubić. Pełni on tutaj funkcję uzdrowiciela, zepsutej wspólnoty. O dziwo, temu przybyszowi znikąd, bez wcześniejszego przygotowania do wykonywanej funkcji, udaje mi się przywrócić pewien moralny ład w wiosce. Okazuje się on być świetnym kapłanem, a jednocześnie psychoterapeutą. Jego szczera oraz wolna od uprzedzeń postać, pokazuje absurd sytuacji. Nie chcę zdradzać więcej, bo sama bym się wkurzyła, czytając recenzje, która zdradza całą fabułę, nie pozostawiając nic dla przyszłego widza.
Jak dla mnie, największym atutem filmu jest jego autentyczność i naturalność. Przejawia się to przede wszystkim w dialogach bohaterów. Poznajemy tych bohaterów, na tyle ile powinniśmy. Poza głównym bohaterem, poznajemy także społeczeństwo z prowincjonalnego miasteczka na Podkarpaciu. Które określa się jako dobre, i przykładne społeczeństwo. Wraz z przebiegiem fabuły wychodzi jednak, że tak naprawdę przepełnieni są nienawiścią, brakiem przebaczenia, i krzywdą.
Jan Komasa odwalił kawał naprawdę świetnej roboty. Chwytając się tak nieoczywistej tematyki. Jednocześnie budując odpowiednie napięcie, pokazując relacje międzyludzkie, uczucia i słabość ludzi. Sceny bywają długie, jednak nie są nużące, czy męczące. Temat pokazany jest z odpowiednią wrażliwością. Poza tym dotyka on kilku spraw jednocześnie. Mamy tutaj do czynienia ze sferą religijności, ludzkimi podziałami, i stłumionymi emocjami.
Szczególną uwagę należy zwrócić na Bartosza Bielenia, który wcielił się w rolę Daniela. Gość jest naprawdę niesamowity i wybitny. Podobnie jak Aleksandra Konieczna, czy Łukasz Silmat, którego tutaj stosunkowo niewiele.
Film porusza temat wykonywania misji kapłańskiej i instytucji Kościoła. Po samym sensie nasuwa się sporo pytań, dotyczących tych tematów. Jednym z nich jest podstawowe pytanie – czy liturgiczny schemat jest najważniejszy? A może jednak dużo ważniejszy jest sam “duch” chrześcijaństwa, wiara, energia i chęci? Czym właściwie jest posługa kapłańska, i misyjność? Pomimo tego, że nie są to bliskie mi tematy, zostały one tak przedstawione, że poczułam się zainteresowana, a nawet zaintrygowana. I chyba o to chodzi, aby dobry film pozostawiał nam z pewną dozą ciekawości i znakami zapytania, na które musimy odpowiedzieć sobie sami. I na tym powinnam skończyć, w obawie przed spojlerem.
Podsumowując, warto dodać, że „Boże Ciało” jest znakomitym, polskim filmem, o tematyce dosyć uniwersalnej. Jednak celnie, i krytycznie ilustrującym współczesność i problemy z obecnym Kościołem, jak i niejednokrotnie ciężkie relacje międzyludzkie. Historia jest trudna i głęboka, jednocześnie piękna na swój sposób, a momentami nawet wzruszająca i budząca silne emocje i reakcje. Trzyma w napięciu, a ja do końca kibicowałam głównemu bohaterowi… Niezależnie od tego, że kłamał – bo w tym kłamstwie cały był prawdziwy, i przyniósł więcej dobrego, niż niejedna prawda.
W związku z czym to godny kandydat na Oscara, który faktycznie może mieć spore szanse. Brawo!
Przypominamy, że 92. gala rozdania Oscarów, tym razem odbędzie się wcześniej, niż w latach poprzednich – zaplanowana jest na 8 lutego.
Nie możecie tego przegapić!
Foto: materiały prasowe.
Zobacz także: