Polish hip-hop Festival

Polish hip-hop Festival 2018 – ELOOO

Miniony weekend, upłynął mi pod znakiem Polish hip-hop Festivalu 2018, odbywającego się w Płocku. Była to już szósta edycja imprezy. Powoli więc staje się klasykiem i miejscem obowiązkowym na mapie każdego hip-hopowego świra! Co się działo? Czy warto? Dlaczego? Odpowiem na te pytania. 

Trochę się znam, to się wypowiem. Nie był to mój pierwszy tego typu festival. Miałam okazje bywać na wielu hip-hopowych imprezach zorganizowanych w przeróżnych lokalizacjach. Począwszy od mojego domowego Śląska i Śląskiego hip-hop festivalu, przez Mazury hip-hop festival, hip-hop na Żywca, aż do festiwali poza granicami kraju. Gdzie miałam okazje posłuchać na żywo min. spijającego wtedy (2013 rok) piankę Asap Rockyego, czy wiecznie spijającego piankę Snoop Dogga.

Każdy z nich i wszystkie pozostałe miały swój niepowtarzalny klimat. Na Mazurach fajną opcją jest fakt, że festiwal odbywa się w starej twierdzy Boyen. W Żywcu w Amfiteatrze pod Grójcem – ciężko nie poczuć górskiego klimatu! Festiwale zagraniczne to często inny poziom – inni wykonawcy i inny zainwestowany hajs w to przeżycie, wiadomo. Zazwyczaj od strony technicznej towarzyszą temu efekty świetlne i elektroniczne jakich w Polsce nie uświadczymy. Często odbywają się w pięciogwiazdkowych klubach. A jeszcze częściej na plaży z dostępem do morza. Ale jesteśmy w Polsce, więc pozostańmy przy naszych narodowych festiwalach, a konkretnie tym jednym, który już za mną.

Dla mnie lato to przede wszystkim festiwale. Wtedy na poważnie mogę poczuć klimat wakacji. Tych beztroskich i szalonych. Takich jakie mogłam czuć mając kilka lat mniej. Nie mając na głowie pracy i innych obowiązków codziennego i dorosłego życia, cokolwiek ono oznacza, ale chyba właśnie branie za siebie odpowiedzialności. Ale od początku.

Pierwsza inwestycja by móc przeżyć to co ja kilka dni temu, pomijając koszty dojazdu, to kwota maxymalnie – 130 zł – ostatnia, piąta pula. Ale jeżeli jesteś ogarnięty i dużo wcześniej masz pewność, że na festiwal dotrzesz, karnet (2 dniowy) dostaniesz już za 90 zł. Ja niestety do tych ogarniętych nie należę. Ale umówmy się – jak na dwa dni oraz ilość występujących tam artystów i atrakcji – nie jest to dużo. Polish hip-hop festival dostaje pierwszą okejkę! Lecimy dalej.

Jeśli mowa o artystach – jeden kolega mi powiedział, że „jak jedziesz na Płock, nie musisz już w ciągu roku chodzić na żadne inne koncerty”. Wszystkich the best favorites masz w jednym miejscu. Podsumowując więc – jeśli solowy koncert jakiegoś wpływowego artysty – weźmy na tapetę Pezeta – w sobotnią noc w jakimiś fajnym Warszawskim clubie kosztuję 40 zł to czy nie opłaca się wydać 130 zł za ilość wykonawców – na moje oko około 50? Jasne, że się opłaca!

Co do jakości tych artystów – jestem absolutnie na tak! Można powiedzieć, że było to zderzenie pokoleń. Bardzo duża różnorodność wśród wykonawców. Sam fakt, że na festiwalu były 4 sceny świadczy o tym , że działo się naprawdę wiele. Mogliśmy więc zobaczyć wielu przedstawicieli nowej generacji hip-hopu, takich jak: Zeamsone, Plan Be, Guzior, Smolasty, Wactoja, Kartky, Emes Milligan. Oraz typowych, znanych wszystkim wyjadaczy, którzy byli głównymi atrakcjami festiwalu. Należał do nich np. Pezet w duecie z Małolatem, Kali, Donguralesko, Borixon, Quebonafide,O.S.T.R, Solar, Białas, Ten Typ Mes, Dwa Sławy, Paluch, Kękę, VNM, W.E.N.A czy Tede.

Było to duże przeżycie nie tylko dla fanów, ale również – a może przede wszystkim dla młodych artystów, którzy po raz pierwszy mieli okazje występować na tak dużym festiwalu, z tak dużą publiką. Między innymi na oficjalnym Instagramie Reto czytamy: „Kiedyś byłem dla Ciebie gorszy bo byłem gruby, gorszy bo nie miałem ładnego znaczka na bluzie. Gorszy bo stałem w Saturnie na ochronie i mówiłem ci dzień dobry na wejściu, kiedy nie widziałeś nawet sensu mi odpowiedzieć. Gorszy bo skarpetki w Big Starze, gorszy bo w liceum bywałem a nie byłem, gorszy bo zawaliłem maturę w terminie a wszyscy na studiach. Gorszy bo kiedyś zostawiony dla innego – pewnie lepszego. Gorszy bo tata powiedział, że nie ma syna. Jakby to wszystko było wczoraj…HOW YOU LIKE ME, BICH?” A to wszystko pod zdjęciem gdzie Reto razem z Żabsonem i Borixonem unoszeni są przez tłum fanów w Płocku.

https://www.instagram.com/p/BmIb3nyHKQf/?taken-by=reto_synku

Żabson, (który swoją drogą trochę gwiazdorzy ostatnio, ale w końcu na Polish festiwalu zagrał dwa koncerty) równie mocno przeżył ów festiwal. W odpowiedzi do Reto napisał: „Nie będę przepisywał tego co Reto napisał. Ale kiedyś też byłem dla innych gorszy, przez to jak wyglądałem, zachowywałem się i o czym marzyłem. Dalej tak jest, że ludzie patrzą na mnie z pogardą i strachem przez moją inność. Ale dzisiaj wiem, że podjąłem słuszną decyzje ufając sobie i temu co mi w duszy gra. Nie dajcie zabić dziecka, które jest w środku was, bo zewnętrzny dorosły zmusi was do smutnego życia w miejscu w którego nienawidzicie. Ja kocham życie, kocham moich ludzi i kocham nawet moich wrogów, dzięki nim bowiem wiem, że jestem częścią pozytywnej zmiany, która w ich szarych głowach się nie mieści. Pozdro Reto, Borixon, jesteśmy tak inni od siebie ale do przodu pcha nas to samo pragnienie ciągłego odkrywania i przezwyciężania przeciwności. Kocham Was Moi Fani. Nikt nie zrobił takiego Mashpitu na koncertach jak wy ;)”.

https://www.instagram.com/p/BmIjZSEHYj9/?taken-by=zabsonziomal

Jak widzicie, dla wielu raperów festiwal był głębokim przeżyciem. Dla mnie natomiast zderzeniem pokoleń – trueschool mieszał się z newschoolem (o czym może świadczyć wspólny koncert właśnie wyżej wymienionych Reto i Żabsona z Borixonem). Jednoczeniem się jednych fanów z drugimi. Żadnych hejtów, just chill, zajawka i radość z tego, że tam jesteś.

Lecimy dalej. Lokalizacja – nadwiślańska plaża w Płocku – co tu dużo mówić: sztos! Podkręciła wakacyjny klimat. Warto dodać, ze z festiwalem sąsiaduje jeziorko – może bardziej kąpielisko, które również ma swój urok. Jest strzeżone do godziny 17, a więc normy wakacyjnego bezpieczeństwa utrzymane. Sam festiwal znajduję się w dużej odległości od miasta, a bardziej miasteczka. W związku z czym widok z góry na całość festiwalu i Wisłę – niezapomniany. Zresztą sam Płock, mimo, że niewielki, jest bardzo urokliwy. Widać, że utrzymuje się z wakacyjnego okresu. Nastawione na konsumpcjonizm, turystów, i festiwale. Warto wspomnieć, że tydzień przed Polish hip-hop festivalem odbył się tam, chyba już bardziej znany Audioriver. Cykliczna impreza, z muzyką nieco odbiegającą od tej o której mowa, bo elektroniczną, Coś czuję, że za rok to też będzie moje – muszę tam być!

Z kolei, jak się dowiedziałam jadąc z miłym panem kierowcą w płockiej taksówce, tydzień po hip-hopach , w Płocku odbywa się kolejny festiwal – tym razem już totalnie odpływamy, uwaga – disco-polo. No też fajnie, nie mój klimat, aczkolwiek trzeba przyznać Płock pomyślał o wszystkich, dla każdego coś miłego dla ucha. Może zamiast Katowic to właśnie Płock powinien zostać okrzykniętym miastem muzyki? Jak to dalej kontynuował pan taksówkarz „kurde, takie imprezki mogłyby być częściej. Dzieję się, mam co robić, no i hajs się zgadza”. Tak, zdecydowanie Płock utrzymuję się latem – świadczy o tym także masa kawiarni, restauracji, pizzeri, lodziarni – wszystkie są wypełnione po brzegi. Nie wspominając już o Żabkach, gdzie kolejki wychodziły poza sklep i w których spędzało się co najmniej 30 minut. Każdy musiał zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy na wieczór – czytaj – zazwyczaj była to krata piwa, ewentualnie setka. Festiwale takie są. Oczywiście miało to swój urok – półgodzinne stanie w kolejkach sprzyja nowym znajomościom.

https://www.youtube.com/watch?v=vP0KD21hWYM

Pole namiotowe to żart!

Dobra, żeby nie było za słodko, bo właśnie się zorientowałam, że skupiłam się na plusach a minusy przecież też były i to znaczące! Przede wszystkim – za dużo za dobrych artystów w tym samym czasie – rozumiem, że organizacyjnie ciężkie było to wszystko do pogodzenia. Ale równie ciężki był wybór między jednym artystą a drugim. Między sceną pierwszą a trzecią. No bo jak tu wybrać między Żabsonem a PlanemBe (poszłam na Żabsona, a potem na polu namiotowym usłyszałam rozmowę dwóch ziomków: „-najlepszy koncert dotychczas? -PlanBe”, fuck my life)!  Jak wybrać między VNM a Pezetem? Pezetem a Guziorem? Tede a Te-Trisem? Co prawda na większości z nich już byłam niejednokrotnie, ale jedziesz tam po to by zaliczyć jak największą ilość koncertów – to niestety mi się nie udało. Wiadomo, że scena główna to polscy wyjadacze w temacie – uznani za najlepszych i najbardziej wpływowych. Niemniej jednak na małych scenach też się dużo działo. Trochę alternatywy. Trochę rapu nie tak bardzo mainstreamowego. Ale też dobrego. Min. był to Teabe, który zrobił totalny ogień na kameralnej scenie. I na którym zostałam staranowana przy okazji zapoczątkowanego przez samego Teabe pogo (to już nie tylko domena koncertów rockowych czy metalowych), przez jego true fanów z Saskiej Kępy. I w głównej mierze byli to faceci. Ciekawy był też zupełnie inny klimat Małych Miast, na jeszcze innej scenie, w którym się wręcza zakochałam, siedząc na piasku i popijając rozcieńczone, festiwalowe, niedobre piwo z sokiem – festiwale takie są part2.

Za plus mogę uznać scenę czwartą – chyba dodatkową. Pod logiem Red Bulla. Na niej nie było rapsów. Tam była impreza. Po prostu. Dj grający dobre, znane, i te mniej znane bity, muzyka raczej taneczna – z pokroju tej elektronicznej. Była to fajna odskocznia od tego co działo się na rap – scenach. Alternatywa dla tych, którzy jednak chcieliby trochę potańczyć!

Organizacja – tutaj daje olbrzymiego minusa! Wszystkie niezbędne punkty w dość dużej odległości. Brak wskazówek co do lokalizacji tych punktów, w związku z czym pogubienie się murowane! No i przede wszystkim strome schody, które w 30-sto stopniowym upale wydają się nie mieć końca. Koncerty odbywały się na dole, podczas gdy rejestracja biletów i dostanie opasek było na samej górze.

Pole namiotowe – kontrowersja tego festiwalu. Na dzień przed oficjalnym rozpoczęciem wydarzenia dochodziły zewsząd plotki, że zabrakło miejsc na polu namiotowym. Informacje tą szybko potwierdziła oficjalna strona imprezy. Okazało się więc, że ludzie którzy wykupili bilety – jednocześnie przy tym wykupując miejsce na polu namiotowym, nie będą mieli gdzie spać. Gdyż ochrona już nie wpuszcza nikogo kto ma ze sobą namiot. Warto też wspomnieć, że wszystkie pobliskie hotele śpiewały sobie 100 zł za nocleg (trochę dużo jak na taki Płock). A tych noclegów nie było już na miesiąc przed festiwalem. W błyskawicznym tempie dotarła też informacja, że organizatorzy zadbali o dodatkowe pole namiotowe, z tym, że płatne – 60 zł. To zdecydowanie nie spodobało się festiwalowiczom, w związku z czym szybko znaleźli alternatywę, w postaci nieoficjalnego pola namiotowego – na dziko. W pobliżu imprezy i wspomnianego wcześniej jeziorka. Jak się okazało potem wyszli na tym lepiej niż Ci, którzy rozbici byli na właściwym polu namiotowym. Tam niekończąca się impreza nie pozwoliła nawet na godzinną przerwę i drzemkę. Kolejnym utrudnieniem był fakt, że Ci którzy zostali bez 'noclegu’, zostali także bez możliwości wykąpania się do godziny 16 – czyli godziny rozpoczęcia pierwszych koncertów. Beznadziejnie, serio. Ale i tu znalazła się alternatywa – wszyscy postanowili wykąpać się w jeziorku. Było fajnie!

Fakapem był także pierwszy dzień imprezy, darmowy. Podczas którego miały się jedynie odbyć preeliminacje Płockiej Bitwy Freestylowej – no bo jakby mogło jej zabraknąć na hip-hopowym festiwalu. W ostatniej chwili jednak plany uległy zmianie i odbyło się kilka koncertów, min. Donguralesko. Wiadomo, że nie każdy ze względu na prace i inne obowiązki mógł się zjawić już w czwartek – w tym ja. Niektórzy – ci niezainteresowani freestylem celowo zaplanowali przyjazd dopiero na piątek. Tymczasem taki psikus, zmiana planów. Oburzeń nie było końca.

Lato, słońce, muzyka 

Pomimo powyższych niedogodności i utrudnień musimy się jednak godzić z tym, że to festiwalowa rzeczywistość. Nie możemy oczekiwać luksusów. Bo w festiwalowy, letni klimat wpisany jest unoszący się wszędzie pył, brud i fakt, że nie masz gdzie wyprostować włosów (choć i tak trochę to przeżywałam). No więc w tych pokręconych włosach w nieładzie, bawiłam się równie dobrze jakbym wyszła wprost od fryzjera. Każdy festiwal jest inny, każdy ma w sobie coś co na długo zapamiętasz. Ja, poza koncertem składu SB Mafija, Sariusa i innych zapamiętam przede wszystkim klimat, który tam panował. Upał nie do zniesienia był dobrym pretekstem do rozpoczęcia rozmowy, a więc 'przywiozłam ze sobą’ masę nowych znajomych, z tą samą hip-hopową zajawką!

Ludzie w takich miejscach są mega pomocni, na pytanie czy ktoś pomoże z namiotem, obok znalazło się pięciu obcych mi ludzi, no ale w końcu od czego ma się nieznajomych! Znajomi także dopisali – to fajne, że z niektórymi nie możesz zgadać się od x czasu, a spotykacie się w Płocku. No i jak każdy festiwal i ten miał swoje hasło, które nie pozwalało o sobie zapomnieć, zwyczajne elo! Gdy ktoś krzyknął elo, w odpowiedzi dostawał milion elo! A więc to elo ciągle i ciągle unosiło się nad terenem imprezy. I nie tylko, bo wychodząc na miasto też każdy witał się w ten sposób, wtedy wiedziałaś, że idą 'twoi’. Zresztą całe miasto było opanowane przez festiwalowiczów.

Na terenie wydarzenia z każdego namiotu słychać było inne rapsy, a każdy zapraszał Cię do 'siebie’, na łyka jakiejś niedobrej, nagrzanej na słońcu wódki albo 'zielonego bucha’. No i wspomniane wcześniej schody są chyba najbardziej charakterystycznym miejscem na całym festiwalu. To tam zaczynała i kończyła się impreza. Nazwałam je rap-schodami. Miliard ludzi, rapsy, freestylujące ziomki i wieczna integracja! Nie takie złe te schody. No chyba, ze musiałaś po nich wchodzić trzeci raz w ciągu dnia, bo znowu zabrakło napoi wyskokowych. Organizatorzy pomyśleli też więc o aktywności fizycznej swoich gości! Nocne pływanie w jeziorku a w tle dobiegający koncert twojego ulubionego artysty – to moja kwintesencja wakacji! Widzę minusy, ale nie hejtuje. Polecam być choć raz, zobaczyć, poczuć. Tam fajne jest nawet to jak, w ostatnim dniu festiwalu wszyscy są, co tu dużo mówić, skacowani, brudni i wykończeni! Nikt nikomu się nie dziwi, że już nie wygląda tak świeżo jak w dniu pierwszym, bo każdy jest tak samo zniszczony. Ale to chyba jednoczy najbardziej!

Za największy minus festiwalu uznaję brak w line-upie PRO8L3Mu! Serio, nie wiem czemu ich tam zabrakło, ale głosy rozczarowania na ten temat dało się odczuć. Może za rok na polu namiotowym nie zabraknie miejsca, prysznic będzie można wziąć bez większego problemu i 2-godzinnej kolejki, a na scenie zobaczę PROB8L3m!

Nie wiem, ale na pewno tam będę, a Ty?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ