Zaadoptuj swoje pożywienie
Pamiętasz te czasy, kiedy polonez z przyczepą trąbił pod blokiem twojej babci? Wszyscy mieszkańcy wychodzili z kanką w ręce by kupić świeże mleko. Szczególnie mieszczuchom ciężko uwierzyć, że ci roztropniejsi nawet dzisiaj kupują żywność właśnie w ten sposób.
Wszystko, co ostatnio spożywamy, jest podobne w smaku, dziwne, sztuczne. Smaki, które odczuwamy, nie pochodzą z istoty potraw, ale z dodatków chemicznych, przypraw. Pozostaje tylko westchnąć na wspomnienie aromatów z dzieciństwa. Szczególnie najmłodszym nawet nie zaświta myśl, że dana potrawa może smakować, wyglądać inaczej, może mieć inną konsystencję.
Niektórzy z nas nie poprzestali na wspomnieniach. Ruszyli na wieś, by znaleźć zapomnianą w skomercjalizowanym świecie naturę. W ten sposób zrodził się we Włoszech tzw. ruch adopcji pożywienia.
Jak się okazuje, kontakty ważne są nie tylko na polu prywatnym, zawodowy, ale także żywieniowym. Mieszczuchy wyruszyli do małych gospodarstw, gdzie uprawia i hoduje się na małą skalę warzywa, owoce, zwierzęta. Najważniejsze, że robi się to w sposób superekologiczny. Superekologia to niestosowanie herbicydów, pestycydów czy sztucznych nawozów w czasie wzrostu roślin. Nabycie tych produktu bezpośrednio od rolnika pozwala uniknąć chemii dodawanej do produktu na etapie przetwarzania, takiej jak konserwanty, słodziki, żele, barwniki, spulchniacze i wiele innych, których często jest kilka rodzajów w jednym produkcie.
Oczywiście warto przeczytać etykietę i uświadomić sobie, ile różnych „e” zjadamy na co dzień. Mięsożercy nie zdają sobie sprawy z ilości wchłanianych hormonów, sterydów, antybiotyków, środków barwiących mięso lub jaja, środków uspokajających, zwiększających pragnienie, łaknienie. Mięso dostępne w sklepach bardzo często pochodzi od zwierząt modyfikowanych genetycznie, karmionych genetycznie modyfikowanych soją lub kukurydzą. Podobnie jak w przypadku roślin, tak i tu stosuje się chemię w postaci konserwantów, barwników, dodatków smakowych, zwiększających wagę i objętość. Substancje te nie znikają nawet podczas kilkunastominutowej obróbki cieplnej. Nic dziwnego, że osoby, które to wszystko sobie uświadomiły, znajdują motywację by szukać pożywienia poza marketami.
Po takie produkty najczęściej trzeba przyjechać na wieś. Aby mieć gwarancję w miarę stałych dostaw zdrowego jedzenia zaczęto zawierać umowy ,,adopcji” np. drzew brzoskwiniowych, kur, krów. Gospodarz na podstawie takiego kontraktu otrzymuje umówiona kwotę, najczęściej niezależną od faktycznie uzyskanych plonów. W ramach „adopcji” płaci się nie za konkretnie zakupione produkty, ale za dostęp do nich. Nie jest to więc czysta forma sprzedaży, bo potencjalny nabywca może za swoje pieniądze nie otrzymać nic, np. gdy jakiś kataklizm zniszczy plony. Rolnik zaś za otrzymaną kwotę zobowiązuje się dbać o rośliny i zwierzęta w umówiony sposób. Tak farmer pozbywa się ryzyka związanego z produkcją, a adoptujący może liczyć na najbardziej naturalny produkt.
Bogumiła Deka