Wiosenne zbrodnie modowe
Ciepło, cieplej… gorąco! Wraz ze słoneczną pogodą miasta zalewa fala modowych wpadek. Chociaż koszmary te co roku są do siebie podobne, to nie znikają z polskiego repertuaru. Sprawdźcie, czego absolutnie nie łączyć ze sobą by nie zabić mody.
Jedną z wiosennych zmor na ulicach są (w tym miejscu poproszę o fanfary) podkolanówki i spódnica. Oczywiście spódnica musi kończyć się przed kolanem, chociażby parę milimetrów, byśmy w pełnej krasie mogli zauważyć cudowne podkolanówki w kolorze opalenizny niczym po zatrzaśnięciu się w solarium na 2 dni. Powiewa szykiem wprost z Bazaru Różyckiego. Ach, ten styl glamour… Któż mu się oprze? Mam nadzieję, że w tym wydaniu – i ja i Wy. Siebie jestem pewna.
Innym hitem, który powraca już od wielu sezonów, jest łączenie skarpet z sandałami. Możliwe są rożne wariacje. „A’la tenis” – białe skarpety i sandały; „color blocking” – np. karmelowe sandały i pomarańczowe skarpetki; „total look” – czarne skarpetki i sandałki w tym samym kolorze. Oczywiście takich połączeń jest nieskończenie wiele na nieszczęście. Zdarzają się także smaczki… Fani gruntowego stylu często wkładają na swe stopy dziurawe skarpetki. Jest to najwyższa forma wtajemniczenia w opisywanym trendzie. I najbardziej żenująca.
Robi się coraz cieplej. Pora na seksowny trend, który przyspiesza bicie mego serca, wywołując palpitację. Prześwitujące materiały… Zatrzymam się na dłuższą chwilę przy tym temacie, bo o tyle, o ile w poprzednich przypadkach sandały i skarpety oraz podkolanówki łączone ze spódnicą są – używając języka potocznego – wieśniackie to prześwitujące materiały same w sobie nie. Dopiero złe połączenie czyni z ubrania klapę. Dolce&Gabbana w najnowszej kolekcji przemycili nie zakrywające wszystkiego elementy w postaci koronek czy transparentnych czarnych materiałów. U Chloé prześwity pojawiły się pod postacią sukien maxi, które mimo grzecznej długości tworzyły kobiecy, seksowny look z lekkim pazurem. Valentino na jesień zaproponował transparentność połączoną z ciekawą formą. Przed moimi oczami wciąż pojawia się zjawiskowa suknia z materiału przypominającego tiul, zdobiona geometrycznymi skórzanymi wstawkami. Klasa! U nas – czy to zimno, czy ciepło, jesień czy zima – problem zawsze ten sam. Prześwitującej bluzki bez stanika nie ubierzemy. I co teraz? Najczęściej tragedia. Czarna bluzka połączona z białym biustonoszem, kremowy top, a pod nim stanik tej samej barwy, aczkolwiek niedopasowany do biustu lub zupełnie niekomponujący się z bluzką. Oczywiście może być gorzej. Panie o obfitych kształtach lubią transparentne materiały i w tym wypadku przed oczami, zamiast kobiety, jawi się nam baleron. Wszystko to za sprawą tego, iż wrzynający się stanik opina nieznośnie damy o rubensowskich kształtach, a ich wylewające się ciało możemy obserwować z każdej strony. Bez komentarza.
Skoro już jesteśmy w gorącej atmosferze wiosennych dni to warto wspomnieć o innym rodzaju bielizny. Stringi. Wystające ze spodni. Widać je. Patrzą na mnie. W tramwaju, w autobusie, na ulicy, przejściu dla pieszych. Są wszędzie. Chcę krzyczeć. Nie mogę. Chociaż to zbrodnia, to jedynie modowa, wizualna i mało apetyczna. Swoistego rodzaju horror klasy B. Nie cierpię tego typu produkcji…
Jest jeszcze gwóźdź programu. Niezależnie od pory roku pojawia się nad Wisłą (Ech, gdyby tylko nad nią, ale nie, nie!) i nie chce zniknąć. Mniej zauważalny w zimie, dzięki kurtkom, szalikom itd. Mowa o… (zbudujmy napięcie)… (jeszcze trochę napięcia)… (OK, wystarczy) … za małych ubraniach! Spodnie, spod których wylewają się wałki tłuszczu, spodenki wrzynające się w uda, bluzki wpijające się pod pachami to tylko niektóre z niezliczonych przypadków. W takich momentach, za każdym razem próbuję odpowiedzieć sobie na dwa pytania. Pierwsze: czy w sklepie nie było lustra? Drugie: czy zawartość elastanu w składzie materiałowym jest tak duża, iż udało się włożyć na siebie za ciasne ubranie, czy pani nosząca za małe odzienie zszyła je na sobie wychodząc z domu? Na pytanie numer jeden zazwyczaj odpowiadam sobie, że być może klientka w euforii postanowiła kupić spodnie o rozmiar mniejsze by schudnąć parę kilo, co jak zawsze zakończyło się fiaskiem. Druga kwestia przysparza mi więcej problemu. Magia! Mając rozmiar 40, wcisnąć się w 36 to tak, jakby do butelki o pojemności 1,5l wlać 2l wody. Cuda się zdarzają.
Mam cichą nadzieję, że opisanych wyżej przypadków będzie w tym roku coraz mniej, a modowi ignoranci oszczędzą nam atrakcji, przez które nie tylko wystawiają się na śmieszność, ale wywołują również niesmak u reszty społeczeństwa. Życzę sobie i Wam jak najmniej wieśniackich zestawów w mieście.
Daria Sekula