Warszawa nie jest stolicą mody

Internet to doskonały impuls do rozwoju mody w kraju, który jeszcze niedawno był zbyt biedny, by mieć gust. W sieci szukamy inspiracji, informacji i coraz częściej dokonujemy modowych zakupów. Pojawił się już szereg internetowych butików i marek nakierowanych wyłącznie na sprzedaż online. Jak wobec tak dynamicznych zmian rynku odnajdują się twórcy mody w tradycyjnym tego słowa znaczeniu? Zapytaliśmy o to Joannę Klimas, jedną z projektantek, która polską modę wprowadziła w XXI w.  

 Polska Strojna fot. SINIOR

Hanna Gajewska: Raport „Polska Strojna. Zainteresowanie modą i zakupy modowe Polaków” pokazał, jak dużą część polskiego rynku sprzedaży mody zajmuje Allegro. Ostatnie lata to oprócz Allegro rozwój takich platform zakupowych jak ZalandoMostrami czy Showroom. Z perspektywy klientów, internetowa rewolucja przynosi wiele plusów, a  jak to wygląda ze strony projektanta?   

Joanna Klimas: Myślę, że sprzedaż internetowa ma same plusy, choć nie wszystkie produkty sprzedają się w Internecie. Większość produktów z mody damskiej, które dobrze sprzedają się w Internecie, są to rzeczy łatwe do założenia, np. dzianiny. Dwa lata temu można było się śmiać, że są to tylko tuniki i legginsy. Polacy muszą się jeszcze oswoić z takim sposobem zakupów i nabrać do niego zaufania. Przekonać się, że rzeczy naprawdę można zwrócić i jest to zupełnie naturalne. Tak jest na całym świecie. To jest normalny sposób zakupu, który Polacy jeszcze do końca nie przyswoili i to jest właściwie w tej chwili jedyne ograniczenie.  


Czy tak duży udział sprzedaży internetowej w rynku odzieżowym, w jakiś sposób narzuca projektantom sposób kreowania swojej marki? 

Myślę, że dla niektórych projektantów jest to rodzaj witryny sklepowej, w której wszyscy mogą zobaczyć, jakiego rodzaju są dane produkty. Mogą je kupić przez Internet, a mogą też przyjść do sklepu. Sama jestem w trakcie przyjmowania do wiadomości, że jest to bardzo ważny kanał komunikacji z klientem. W swojej firmie widzę wiele rzeczy, które muszę w tym kierunku zrobić. Sądzę, że jest to przyszłość mody i niespecjalnie widzę w tym kierunku rozwoju rynku wady. Co miałoby być wadą? 


Na przykład łatwość, z jaką promowane są kolejne, główne streetwearowe marki, które stanowią niewiele droższą alternatywę dla ubrań ze sklepów sieciowych, a dają już pewnego rodzaju poczucie, że kupuje się rzecz markową. Czy nie stanowi to trochę nierównej konkurencji dla projektantów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu? 

To prawda, że konkurencja jest ogromna, a w Polsce jest moda na modę. Gdybym była złośliwa, powiedziałabym, że w tym kraju już wszyscy znają się na modzie lepiej niż na piłce nożnej. Jest moda na bycie projektantem. Ja się z tego cieszę, ale mam wrażenie, że często są to efemerydy tworzone na zasadzie kopiuj-wklej. Mimo wszystko myślę, że jest to zjawisko pozytywne. Ta moda sprawi, że będziemy bardziej świadomi. Moda na modę kształci moje przyszłe klientki. Z tego samego powodu nie krytykowałam wejścia do Polski sieciówek. Proszę zauważyć, że nie mamy na naszym rynku wielkich domów mody. Choć Warszawa jest stolicą dużego, europejskiego państwa nie mamy swojego Tygodnia Mody, a ma go Kijów, Mińsk i Bukareszt. Nasz rynek jest jeszcze bardzo nieprofesjonalny, a w sensie biznesowym w ogóle go nie ma. Dowodem na to jest fakt, że my projektanci, wystawiając produkty w nie naszych sklepach, sprzedajemy je w formie komisowej. Tego świat w ogóle nie zna, jest to polski fenomen. Ja mam zaprojektować, uszyć, zapłacić za tkaniny i utrzymać sztab ludzi, a sklep ubrania bierze i później może je zwrócić. Ludzie tego nie wiedzą. Jest w tej chwili fenomen mody na modę i młodym projektantom jest o tyle łatwiej, że są często bezkosztowi – zlecają różne usługi i nie wynajmują dużych sklepów. Z tego ogromnego ruchu na pewno wyjdzie coś dobrego. Mam przynajmniej taką nadzieję.  


Chciałabym poruszyć jeszcze temat książki „Modni. Od Arkadiusa do Zienia” autorstwa Karoliny Sulej, która niedawno miała swoją premierę. Jest pani jedną z jej bohaterek i to m.in. pani przykładem posługuje się autorka opisując historię polskiej mody. Dlaczego zdecydowała się pani wziąć udział w tym projekcie? 

Nie wiem, dlaczego miałabym tego nie zrobić. Niewątpliwie jestem częścią tej historii i nie wstydzę się tego. Bardzo zależy mi na tym, aby polska moda się rozwijała, bo jest to mój osobisty interes – w sensie finansowym i prestiżowym. Przede wszystkim chciałabym mieć poczucie, że to, w czym uczestniczę, ma jakąś wartość i sens. Interesuje mnie, żeby powstawały w Polsce ulice modowe, żeby ludzie tam przychodzili i żeby moda się sprzedawała. Uważam, że budowanie prestiżu polskiej mody przez to, że wychodzi taka książka (a takich publikacji będzie już tylko więcej), jest fantastyczne i z wielką przyjemnością wzięłam w tym udział. Byłam na promocji tej książki i widziałam tam wielu młodych ludzi, to też mnie bardzo cieszy. 


Przed publikacją książki można było usłyszeć opinie, że ze względu na dobór przedstawionych w niej bohaterów, ukazuje ona raczej historię mody z ulicy Mokotowskiej niż polskiej mody w ogóle. Jak pani by się odniosła do takich zarzutów?  

W takim razie powinniśmy zajmować się tym, jaka jest moda w jakimś miasteczku na końcu świata? I tak jesteśmy biednym krajem. Fantastycznie się rozwijamy, ale jak czasem zdarza mi się żartować, wciąż jesteśmy wsią Warszawa. Ja kocham to miasto, kocham ten kraj, ale nie udawajmy, że jesteśmy stolicą modową. Na Boga, nie róbmy z siebie idiotów! Przekrój ukazany w książce jest na tyle szeroki, że połowy z tych marek ja sama osobiście nie znam. To nie są tylko celebryci. Uważam, że Karolina zrobiła fantastyczną rzecz. Początkowo chciała opisać 10 projektantów, następnie pomysł urósł do 20 bardzo różnych marek. Nie ma się czego czepiać.  

____________________ 

Zapraszamy również do polubienia naszego profilu na Facebooku oraz zapoznania się z ofertą naszego sklepu internetowego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ