The Rookles – jak rodzina
Młodzi, zdolni, nieprzeciętni. Tak można scharakteryzować zespół The Rookles, który kilka lat temu podbił serca ludzi swoimi występami w „Must be the Music”. Do największych osiągnięć chłopaków można zaliczyć również dwa koncerty zagrane w Studiu im. Agnieszki Osieckiej oraz liczne sukcesy na ogólnopolskich festiwalach. Jak młodzi wykonawcy oceniają swój sukces z perspektywy czasu? Co planują? Na te i inne pytania udzielił mi odpowiedzi jeden z członków zespołu – Maciek Samul.
Marta Nagórka: Wasz zespół powstał w 2011 r. Czy mógłbyś opowiedzieć jak to się zaczęło, kto wyszedł z inicjatywą…
Maciek Samul: To jest bardzo skomplikowana historia z tym zespołem. Razem dorastaliśmy i uczyliśmy się. Formalnie zespół faktycznie powstał w 2011 r., ale znamy się bardzo, bardzo długo, mniej więcej od pierwszej klasy podstawówki. Ja z Hubertem w ogóle jesteśmy rodziną, więc znamy się od urodzenia. We czterech graliśmy razem od najmłodszych lat, chodziliśmy do tych samych szkół muzycznych. Założyliśmy zespół hard rockowy, który umarł śmiercią naturalną i w 2011 r. z inicjatywy Huberta, mojego kochanego brata, który jest liderem tego zespołu, powstał ten nowy projekt. Hubert uznał, że będziemy się skupiać na wspaniałych melodiach, na tym brytyjskim pierwiastku muzyki i gitarowym graniu. Postanowiliśmy zawrzeć umowę zespołową, że to jest to, co chcemy robić. To był właśnie 2011 r. , miesiąca dokładnie nie pamiętam.
Zatrzymajmy się na tym brytyjskim akcencie. Wszystkim jest wiadomo, że inspiracje czerpiecie z twórczości Beatlesów. Jesteście nawet nazywani Beatlesami z Otwocka. Czy wszyscy od początku byliście zafascynowani tą muzyką, czy wyszło to od jednej osoby?
Ja i Hubert jesteśmy pod tym względem jednym muzycznym organizmem. Znamy się od 27 lat. Na samym początku słuchaliśmy tej samej muzyki, którą zaraził nas ojciec Huberta. Pierwszą rzeczą, jakiej nauczyłem się grać na gitarze basowej, był utwór Beatlesów. Hubert i ja jesteśmy opętani Beatlesami. Myślę, że gdyby Hubert żył w tamtych latach w Liverpoolu byłby członkiem Beatlesów.
Czy nie obawiacie się „łatki” dotyczącej postrzegania was jako polskich Beatlesów?
Obawiamy i staramy się od tego uciec. Oczywiście zawsze będziemy kochać Beatlesów. Dla mnie to zawsze będzie nr 1, ideał muzyczny, ale w muzyce nie lubię żadnych rankingów, porównań, że ktoś jest drugim kimś, że ktoś jest lepszy od kogoś. Staramy się uchwycić w swojej muzyce te świetne melodie i to jest to, czym chcemy zarazić słuchacza. Myślę, że jak ktoś posłucha naszej płyty, czy przyjdzie na nasz koncert, nie odczuje tego, że jest to imitacja Beatlesów. W naszej muzyce znajdzie dużo nawiązań choćby do lat 90., dużo nowoczesnych, amerykańskich brzmień, i naprawdę ta płyta jest tak różna… Może na początku doszukiwałem się w tym Beatlesów, ale odkąd zaczęliśmy grać koncerty – tego już nie robię.
Z którym beatlesem się utożsamiasz?
Najbardziej utożsamiam się z Paulem McCartneyem. Dlatego, że jestem basistą, no i solowa kariera McCartneya także mi odpowiada, ale kocham ich wszystkich.
Twój ulubiony album Beatlesów to…
Na tę chwilę Rubber Soul i Abbey Road. Ale może się to zmienić w zależności od pory roku.
W swoim repertuarze macie zarówno polskie, jak i angielskie utwory. Skąd taki podział?
Dopóki ten album nie pokaże się na półkach to pewnie będzie ewoluował i jeszcze nie do końca wiadomo, co się na nim znajdzie. My zaprojektowaliśmy ten album czysto po angielsku, ale potem grając koncerty i wchodząc w muzyczny świat stwierdziliśmy, że polskie utwory nie zaszkodzą. Zresztą ja i Hubert jesteśmy polonistami, więc tym bardziej. Zdecydowanie na pierwszym miejscu jest dla nas melodia, muzyka. Niezależnie od tego, czy płyta będzie po angielsku, polsku czy japońsku, będzie tam dużo ładnych melodii.
Dlaczego zatrudniliście profesjonalnych aktorów do teledysku? Nie jest to zbyt powszechne w polskiej branży muzycznej.
Kiedy współpracowaliśmy z reżyserem tego teledysku, który jest też autorem scenariusza, on – interpretując tekst po swojemu – zauważył tam pewną historię. Żeby każdy mógł się z tym identyfikować – wybrał kobietę i mężczyznę, i nakręcił tę historię wypalonych ludzi, a my przewijamy się w tle. Dlatego gdzieś tam siedzimy przy śniadaniu czy w sypialni. To jest całkiem ciekawe rozwiązanie, tak jak mówisz, dość rzadkie.
Czy uważasz, że programy typu „Must be the Music” pomagają wypromować młodych artystów?
Tak. To tez zależy od tego, jaki program weźmiemy pod uwagę. Jeżeli chodzi o „Must be the Music” to na pewno świetne jest to, że można grać w nim swoje utwory, ubierać się tak, jak się chce, grać tak, jak się chce. Super jest to, że można dotrzeć do milionów odbiorców. Byłem przeciwny temu programowi parę lat temu, ale po tym, jak poszliśmy tam z własnym utworem i zobaczyłem, jak to wszystko perfekcyjnie wygląda, zmieniłem zdanie. Nie jest się tam jakąś anonimową mrówką, wszyscy wokół Ciebie latają, wszystko jest super dopracowane. To był jeden z najprzyjemniejszych występów.
Zatem jak to sobie wyobrażałeś, skoro byłeś przeciwny?
Na początku myślałem… są powszechne opinie, że trzeba się sprzedać, podpisać klauzulę z szatanem biznesu, ubrać się w różowe swetry i zagrać cover Majki Jeżowskiej. Miałem obawy, że całkowicie nas tam zmienią. Było zupełnie przeciwnie. Ci wszyscy ludzie, którzy z nami jeździli, robili filmy, byli naprawdę super. Dlatego polecam, zwłaszcza zespołom, które są doświadczone z koncertami, myślą o wydaniu płyty. To reklama zespołu, granie swojego kawałka dla milionów osób.
Myślisz, że gdyby nie udział w programie nie nagralibyście płyty?
Myślę, że płytę na pewno byśmy nagrali, ale ten udział w programie pomógł nam w poznaniu nowych osób, które pomagają nam w wydaniu płyty. Mieliśmy szansę na zaprezentowanie swoich utworów przed większymi wytwórniami. Graliśmy w naprawdę wielu województwach w całej Polsce. Płyta pewnie i tak by się ukazała, ale może musielibyśmy wydać ją na swój własny koszt w 10 egzemplarzach. Teraz w tym roku będzie to wyglądało inaczej.
W jednym z wywiadów któryś z Was powiedział, że jesteście jak kwadrat. Każdy tworzy jeden bok, jeśli go zabraknie, nie będzie również zespołu. Co się stanie, kiedy jedna osoba będzie chciała odejść, stwierdzi, że woli robić w życiu coś innego? Czy wasz zespół faktycznie przestanie istnieć?
Oczywiście ja teraz mówię tylko w swoim imieniu. To jest bardzo ciekawe pytanie. Nikt nam go jeszcze nie zadał. Są różne zespoły, które mają swój filar. Nie wyobrażam sobie na tę chwilę zespołu w innym składzie. Byłoby wspaniale być jak U2, którzy grają w tym samym składzie od początku.
Tworzycie razem świetny team. Jestem ciekawa, czy często dochodzi między wami do kłótni, drobnych konfliktów.
Między nami jest mnóstwo kłótni, zupełnie jak w związku. Pomimo tego, że się kochamy, dochodzi do spięć. My czujemy się jak rodzina. Myślę, że w takim przypadku każdy zespół się dogada. Nigdy nie odrzucamy żadnej propozycji bez omówienia, przetestowania. Czasami naprawdę trudno jest zdecydować, które brzmienie jest lepsze. Jeśli zespół nie jest stworzony przez przyjaciół może być ciężko. Zawsze przydaje się lider. U nas jest nim Hubert, który jest świetnym psychologiem i zawsze znajdzie sposób na rozwiązanie problemu.
W jednym wywiadów powiedzieliście… Pozwolę sobie zacytować: „Zarówno teledysk, jak i piosenka opowiadają o rozpadzie stosunków międzyludzkich. Widzimy w nim ludzi, którzy nie są sobą, którzy poddają się presji otoczenia.” Czy odczuliście już kiedyś podobną presję? Mam na myśli branżę muzyczną.
Presja… My wiemy czego chcemy, od razu dostarczaliśmy gotowe utwory. Dzięki temu udaje nam się pozostać tym, kim chcemy. Jesteśmy autorami swojej muzyki, więc nie musimy posiłkować się nikim z zewnątrz. Wiele się mówi o presji show-biznesu, ale ja czegoś takiego nie odczuwam, a jeśli musiałem iść na jakiekolwiek kompromisy to nie czuję, że zrezygnowałem w tym z jakichkolwiek swoich założeń i wyszło mi to na lepsze. Jesteśmy zespołem otwartym na czyjeś zdanie, a jeśli osoba z zewnątrz może nam pomóc, to czemu jej nie posłuchać?
Czy słyszałeś o wpływie masonerii na rynek muzyczny?
Jestem sceptycznie nastawiony do wszelkich teorii spiskowych. Kiedyś na przykład powstała teoria spiskowa, że Paul McCartney nie żyje. Przez teksty piosenek i lustrowanie okładek płyt Beatlesów można było wywnioskować, że Paul uległ wypadkowi w 1966 r. i potem zatrudniono na jego miejsce sobowtóra. Wielu ludzi do dziś w to wierzy. Dla mnie jednak absurd tego typu teorii świetnie udowodnił gość, który stworzył plotkę „Wszyscy, oprócz Paula, nie żyją”. Wykorzystał te same dowody na rzekomą śmierć Paula, żeby udowodnić, że John, George i Ringo zginęli i zostali zastąpieni sobowtórami. Następnie to te sobowtóry zginęły i zastąpiono ich kolejnymi sobowtórami. Wszystko świetnie uargumentowane. Szkoda mi czasu na teorie spiskowe. Wolę czytać książki.
Co konkretnie lubisz czytać?
Głównie klasykę literatury, zwłaszcza powieści. Moim ulubionym polskim pisarzem jest Prus, z kolei Rok 1984 Orwella to dla mnie powieść wszech czasów. Ostatnio postanowiłem, że przeczytam 100 największych tytułów XX wieku z listy „Le Monde”.
Czy oprócz muzyki w latach 60. jest jeszcze coś, co Cię interesuje?
Kinematografia, historia XX wieku z naciskiem na konflikty zbrojne.
Gdyby nie muzyka to…
Gdyby nie muzyka to zostałbym pisarzem. Do dziś piszę powieści. Będę walczył o wydanie jednej z nich. Pracuję też jako copywriter, piszę teksty.
Dziękuję za rozmowę!
Marta Nagórka