Pewnego razu na Bałkanach
Wysiadając na stacji w Zagrzebiu, nie mogłam oderwać wzroku od wielkiego dworca. Było zimno, wietrznie, a on tak nieprzyzwoicie wręcz górował nad całym miastem, całkowicie wpasowując się w mało wakacyjną pogodę. W tym zachwycie pozostałam jeszcze przez dobrych kilka minut, nie reagując całkowicie na żadne bodźce zewnętrzne. Nie dlatego, że właśnie zobaczyłam najpiękniejszy dworzec, niczym spod dłuta Michała Anioła. To uczucie ogarnęło mnie, bo właśnie rozpoczynała się moja osobista, bałkańska przygoda.
Nazywanie regionu byłej Jugosławii zbiorczym określeniem „Bałkany” wskazywałoby na to, że należy wrzucać wszystkie te kraje do jednego worka: kulturowego, politycznego czy przyrodniczego. Nic bardziej mylnego. Pod nazwą Bałkany, kryją się chorwackie kadry jak z Lazurowego Wybrzeża, szwajcarski charakter bośniackich wiosek nad krystalicznie czystymi jeziorami, ale też: sarajewska granica na styku kultur chrześcijańskiej z muzułmańską czy piekielnie dziwna, betonowa piramida symbolizująca albański komunizm.
W Zagrzebiu ciężko jest poczuć się jak na prawdziwych Bałkanach. Mówiąc „prawdziwych” mam na myśli te z wyobrażeń. Zawsze myśląc o tym regionie, miałam przed oczami dziwną, ale fascynującą krainę, w której nie sposób się nie zakochać. Chorwacja jest bardzo „europejska”. Zarówno pod względem cen, jak i krajobrazu. Odnowione kamienice, sieciówki i luksusowe kawiarenki na rynku. Nawet bajeczny Dubrownik, pomimo wręcz mitycznego krajobrazu i zwalającego z nóg starego miasta, coraz bardziej przypomina francuskie Saint Tropez. Zwłaszcza gdy spędza się dużo czasu w porcie wśród luksusowych jachtów. Nie jest to w żadnym stopniu obelga. Widać, że Chorwacja umie wykorzystać swoje pięć minut, a traumy wojennej praktycznie się tam nie czuje. Zamiast tego można się po prostu rozkoszować wąskimi kamiennymi uliczkami, przyozdobionymi kwiatami o intensywnych kolorach. I kto wtedy myślałby wtedy o Mediolanie?
Prawdziwym państwem w państwie jest Bośnia. W części Serbskiej, czułam się trochę jak w stereotypowych filmach o bloku wschodnim. Szeregi niedokończonych domów, bezdomne psy, ławeczka okupowana przez miejscowych smakoszy Rakiji. Nawet ludzie wydawali się oskarżycielsko wskazywać mnie palcem, kiedy próbowałam złapać stopa. W powietrzu unosiła się gorycz i niezadowolenie. Choć Banja Luka jest zagospodarowana w przemyślany sposób (chodza głosy, że lepiej niż sama stolica), zapuszczanie się w okolice dworca kolejowego było dość przygnębiającym doświadczeniem . Nie będę udawać, że jestem całkowicie obiektywna. Na moją ocenę wpływa 11 godzinna podróż do Sarajewa, lawina błotna i wielka powódź. Los Bośni nie oszczędza. To nie pierwsza taka tragedia w tym roku. W kryzysowych sytuacjach, otuchą okazała się rozmowa z pewnymi Polakami z Poznania i kilka polskich toastów. Swój swego za granicą lubi jednak bardziej.