Absurd samego mistrza
Na początku, do stworzenia tego filmu brakowało środków. Jak już powstał, zaczęły się walki ze środowiskami feministek. Brał w nich udział sam reżyser, nakręcając media na nieprzychylne komentarze. Kiedy został wyświetlony w Multikinie podczas 30. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, wszystkie miejsca były zajęte. „Obce ciało” Krzysztofa Zanussiego można albo pokochać, albo znienawidzić, innej opcji nie ma.
Dlaczego warto zobaczyć ten film? Dla pięknej muzyki, którą stworzył Wojciech Kilar i dla wyrobienia sobie własnej opinii. Nie dla pięknych ujęć, błyskotliwych dialogów czy zdumiewającej fabuły. „Obce ciało” to przerysowany obraz korporacji i kościoła, które mogą być albo czarne, albo białe. Nie ma niczego pomiędzy.
Po pierwsze każda kobieta na kierowniczym stanowisku jest zła. Tak też reżyser przedstawił jedną z głównych postaci – Kris (Agnieszka Grochowska). Zepsuta do granic możliwości, pozbawiona uczuć i zapatrzona w swoje potrzeby. Na końcu filmu los jednak utrze jej nosa. Nie ważne, czy rozmawia z matką, czy z podwładnymi, zawsze wyraża się dosyć prymitywnie, jak na dyrektora wielkiej korporacji. Jej wypowiedzi dążą jedynie do zadania psychicznego bólu, a jeśli nie ma takiego zamiaru, po prostu się nie odzywa. Ta postać przypomina trochę zły charakter z kreskówki dla dzieci – pomimo że wyrazisty, to jednak mdły i nigdy nie będziemy mu kibicować. Z drugiej strony warto zobaczyć Agnieszkę Grochowską w tej nietypowej dla siebie roli. Do tej pory zastanawiam się jak taka spokojna kobieta mogła wcielić się w demoniczną postać i wycisnąć z niej ostatnią kroplę zła.
Po drugie postać Angelo, który przyjeżdża z Włoch do Polski za swoją Kasią, przyprawia o ból głowy. Jest on całkowitym przeciwieństwem Kris. Na każdą jej zaczepkę ma przygotowaną elokwentną odpowiedź. Tu nie ma miejsca na błędy i potknięcia, bo on został wykreowany na ideał, którego pod koniec filmu mamy już dość. Widzowi nie chce się nawet współczuć mu porażki, jaką ostatecznie okazał się wyjazd z ojczyzny.
Produkcja nie zostawia miejsca na interpretację. Wszystko wydaje się być odrysowane od linijki i banalne. Chociaż na końcu następuje nieoczekiwany zwrot akcji i film nie kończy się happy endem, to brakuje w nim elementu zaskoczenia. Brakuje tajemnicy, którą noszą w sobie postacie, bo teraz można je przejrzeć na wylot. Czarę goryczy przelewa scena pościgu, która kończy się, kiedy jeszcze dobrze się nie zaczęła. Przez to wygląda jak tani efekt specjalny. Sytuację ratują świetni aktorzy, którzy widać odnaleźli się w swoich rolach bez problemu. W końcu Agata Buzek po raz trzeci zagrała zakonnicę. Dobrze ogląda się też kreację dziennikarza zagranego przez Jacka Poniedziałka. Wścibski, nachalny i wszędobylski – dodaje pieprzu kilku scenom.
Pomimo wszystko, pomysł na stworzenie filmu o oklepanym temacie korporacji i przeciwstawienie jej chrześcijańskich wartości to odważny krok. Krzysztof Zanussi powrócił do tego, o czym już wszyscy zdążyli zapomnieć. Postanowił skrytykować środowisko wielkich firm i wszędobylskich feministek. Na swój sposób stworzył moralitet, który między słabymi dialogami i przerysowaniem można odczytać również przenośnie.
Ada Koperwas