Otwock

Otwock – miasto wymarłe piórem pisarza

Charles Berg, autor „Śmierci w Oliwie”, wybranej najlepszym kryminałem na lato 2015 zawitał do Otwocka, który ma opinię sypialni Warszawy. Swoimi wrażeniami podzielił się m.in. z czytelnikami life4style.pl

Pierwsze wrażenie

Korek. Sznur samochodów opuszczających Warszawę drogą wojewódzką nr 801 zwaną lokalnie Wałem Miedzeszyńskim. Zabudowa coraz bardziej rzednie, a w krajobrazie zaczynają dominować drzewa – głównie sosny i brzozy, czasami jakaś lipa, klon czy świerk urozmaici widok. W radiu pustka, nawaliło jeszcze przed Warszawą i jedynymi dźwiękami na jakie można liczyć są szum opon, warkot silnika i hałas mijanych samochodów, ale w końcu jest punkt orientacyjny – stacja Orlenu i zjazd na Otwock. Jeszcze tylko lewy kierunkowskaz i można wjechać w nieznane – no bo skąd wiedzieć co tam jest, skoro jedyne co widać to drzewa i niezbyt szeroki kawałek asfaltu? Ale powoli docieram do celu, niewyraźne wskazówki zapisane przed podróżą mówią jechać cały czas prosto aż do torów, które trzeba przekroczyć i znaleźć się na ulicy warszawskiej a z niej jakoś później w prawo na S… Tyle teoria, jak zwykle praktyka bywa nieco inna i po kilku kółeczkach znalazłem się na ulicy Warszawskiej ale nie tam gdzie powinienem. Może to i dobrze, bo wylądowałem przed mapą szacownego uzdrowiska i znalazłem swój wyczekiwany nocleg. No może przesadzam, była chwila po 16, ale po sześciu godzinach jazdy (w tym godzina w warszawskich korkach) każdy miałby ochotę odpocząć. Później wszystko potoczyło się już szybko. Parking. Bagaże. Recepcja i zapłata za trzy dni. Pokój. Obiad. Prysznic i piwo (niestety ciepłe). No i po nieco godzinie od przyjazdu można było pójść na wycieczkę. Lekko mżyło, więc ubrałem kurtkę, zabrałem plecak i aparat i ruszyłem…. zwiedzać?

Już pierwsze kroki i pobieżne spojrzenie wystarczyły by odrzucić to słowo. Poszedłem więc się przejść, poobserwować i porobić zdjęcia. Pierwsza uwaga – przyroda, z uwagi na słabe piaskowe gleby dominuje sosna, miejscami zastępowana innymi drzewami, ale są to głównie sztuczne nasadzenia lokalnych mieszkańców. Uwaga druga – klimat, rzeczywiście jest tam  coś takiego, że chciałoby się tam zostać jakiś czas, pojeździć rowerem, pójść na lody, wypić piwo lub po prostu pójść pospacerować, tylko co dalej… jeszcze nie wiem, idę więc na dworzec kolejowy. Miał być istotny dla fabuły opowiadania, więc wypada go zobaczyć i opisać. Robię zdjęcie i sprawdzam bilety do W-wy, to też może się przydać, zwłaszcza, że linia kolejowa została zbudowana w II połowie XIX stulecia. Potem krótki spacer po mieście i jedno wielkie zaskoczenie – na razie negatywne. Okazuje się, że Otwock (przynajmniej okolice dworca ) zupełnie nie ma charakteru, jest nijaki i miałki jak piasek, na którym go wzniesiono. Idę dalej i znajduję pewne przebłyski czegoś więcej niż nijakość – mural poświęcony Powstańcom Warszawskim, potem Teatr Miejski (w sobotę grają Skrzypka na dachu, szkoda, że wyjeżdżam w piątek) i Sąd Rejonowy, czyli wiem, że jestem na ulicy Armii Krajowej.

Kieruję się jeszcze w stronę przeciwną do dworca i staję przed budynkiem magistratu – nie ratusza, rady miejskiej czy czegoś takiego ale właśnie Magistratu Miasta Otwocka. Ok, on jeszcze przyciąga wzrok, robię zdjęcie (a nawet parę). Dalsza podróż traci sens, zaczyna coraz mocniej padać i jest już po 19, wszystkie muzea i tym podobne miejsca są już zamknięte. Wracam. Po drodze zastanawiam się nad potencjałem kryminalnym Otwocka (swoją drogą istnieje coś takiego jak potencjał kryminalny???)  i zaczynam rozumieć, dlaczego opowiadanie musi zawierać wątek fantastyczny. No ale stare drewniane wille prezentują się świetnie, nawet te opuszczone – one mają klimat i charakter mówią, że ci którzy je budowali mieli jakiś plan, szukali spokoju z dala od zgiełku Warszawy i wówczas (koniec XIX/początek XX wieku) może tak było, a teraz? Beton, cegła, wielka płyta i stare wille, wszystko w mniejszym lub większym stopniu pomieszane. Wracam i kupuję kolejne piwo, po drodze mijam dwóch przedstawicieli lokalnej ludności, chwieją się na nogach i zataczają – dopadł ich Otwock.

Co przyniesie Otwock? – dzień drugi podróży

Ranek. Mamy pewien postęp – świeci słońce. Szybka toaleta i śniadanie i można ruszać. Jeszcze tylko rzut oka na zegarek i … jest 8.00. Wracam do pokoju. Jest jeszcze zbyt wcześnie na jakiekolwiek wyjście. Internet podpowiada, że Muzeum Ziemi Otwockiej czynne będzie dopiero od 9.00. Przeglądam więc internety, sprawdzam pocztę i zaczynam pisać relację z podróży, a raczej wylewam z siebie żal i rozczarowanie. Może nie do końca słuszne, przecież znajomi mówili, że nie ma tam nic ciekawego i dziwili się, że chcę tam pojechać, no ale cóż.

To tak jak z Batman vs Superman dostało tyle złych ocen i każdy mówił, że to strata pieniędzy i czasu, ale i tak poszedłem się przekonać o tym osobiście. I rzeczywiście film był zły, ale miał kilka pozytywnych aspektów przede wszystkim Alfreda granego przez Jeremy’ego Ironsa. Zobaczymy, czy podobnie będzie z Otwockiem i pomimo niezbyt ciekawego pierwszego wrażenia znajdę jakieś smaczki.

To zaczynam swoją przygodę z Otwockiem, a raczej drugie do niej podejście. Ubieram wygodne buty i wychodzę. Nadal nie mam planu miasta, ale pamiętam sprawdzaną w Internecie trasę i zagłębiam się w leśne drogi szukając skrótu do Muzeum. I rzeczywiście, gdy świeci słońce, wieje lekki wietrzyk i powoli idzie się bocznymi ścieżkami podziwiając stare drewniane budynki jest nawet fajnie. Pstryk. Zdjęcie. Potem kolejne i od razu smutna refleksja – „Ale przecież te domki są puste!”. Może później będzie lepiej? Niekoniecznie.

Jak tylko zabudowa gęstnieje charakterystyczne świdermajery (te drewniane budynki z werandami i przedsionkami) ustępują miejsca współczesnym konstrukcjom budowanym w stylu „mam pieniądze i stać mnie”. Styl ten można spotkać wszędzie i wszędzie efekt jest ten sam – budynek może i jest ładny, ale w żaden sposób nie pasuje do innych. Dochodzę do torów kolejowych, tutaj dominuje już architektura współczesna – bloki i małe domki. Zdarzają się również świdermajery – zazwyczaj opuszczone i rozsypujące się – smutne pamiątki z czasów, gdy Otwock był uzdrowiskiem.

Przechodzę przez Park Miejski z fontannami, w zasadzie gdyby nie fontanny oraz plac z muszlą koncertową byłby to po prostu ogrodzony płotem i nieco uporządkowany fragment sosnowego lasu. Idę dalej. Nareszcie jest Muzeum Ziemi Otwockiej. Mijam wychodzącą grupę młodzieży szkolnej z opiekunami, w środku czeka kolejna grupa dzieci. Jestem jedynym turystą indywidualnym. Zwiedzam wystawę, kupuję bilet i wychodzę (tak, bilet kupiłem po zakończeniu zwiedzania).

Wiem już co nieco i ruszam nad Wisłę. Najpierw idę granicą parku krajobrazowego notując w pamięci nazwę Torfy – podobno malowniczo położone jeziorko. Opuszczam Otwock i docieram do Karczewa. Miejscowość ma zupełnie inny charakter, od razu widać, że jest znacznie starsza i pierwotnie miała rolniczy charakter. Zabudowa niczym się nie wyróżnia ale to nie grzech, a nawet miła odmiana. Przechodzę całe miasteczko (niezbyt mogłem w to uwierzyć, ale wielkie czerwone litery na budynku urzędu mówiły, że jest to miasto i stolica gminy) i docieram nad Wisłę. Jedna droga, jedno małe przejście i szerokie koryto największej polskiej rzeki i koniec.

Żadnych turystów czy innych osób spędzających czas nad Wisłą, no może pojedynczy wędkarz kilkadziesiąt metrów dalej. I wcale im się nie dziwię, dojść tam (zwłaszcza z Otwocka) to ponad godzina marszu i to tylko po to by zobaczyć dużo wody, no cóż wracam. Około 14 dochodzę do Otwocka, zamawiam obiad a potem wracam na ulicę S… Prysznic, odpoczynek i kolejna wyprawa. Tym razem na pociąg do Warszawy. Jak zwykle przywitał mnie Tomasz Knapik szczegółowo informując do jakiej zbliżam się stacji. Miło z jego strony, prawda? Potem już stolica. Do Otwocka wróciłem po północy.

Koniec przygody

Dzień trzeci przywitał mnie tą samą pogodą co poprzedni – wspaniałe słońce i lekki wiatr doskonale nastrajały do wypraw dalszych i bliższych. Był jednak jeden problem nie za bardzo wiedziałem co mam jeszcze do zobaczenia – świdermajery? One są wszędzie dookoła i chociaż wyglądają nieźle to nie przyjechałem, żeby je podziwiać. Kościoły – no niestety do Otwocka gotyk w żadnej formie nie dotarł więc nie uświadczysz tutaj wspaniałej ceglanej katedry w której chłodnym wnętrzu można się schronić i oddać kontemplacja (średniowiecznych ruin opactwa też nie ma, nawet takich sztucznych – podobno są bunkry). Wieży widokowej brak, kina jako takiego też nie ma (czasami grają coś w teatrze miejskim), kręgle i bilard, tutaj również nic. No to może rower? Chętnie, ale nie ma nigdzie wypożyczalni. Co to za miasto? Ale trudno, pozostały własne nogi i spacer nad rzekę Świder.

I nareszcie to było to  – rzeka. Niezbyt szeroka, płytka, nurt miejscami szybki, miejscami wolny – czyli i taka na kajak i do popluskania się. A wzdłuż nurtu ścieżka, kiedyś na pewno szeroka i dobrze utrzymana teraz jednak zaniedbana i tylko po krzakach tuż przy niej rosnących widać, że kiedyś była to jedna z turystycznych arterii (no bo po co sadzić jaśmin pośrodku lasu?). Teraz zaś to kolejna z wijących się lasami drużek prowadzących do plaży miejskiej – nieco szerszego wysypanego żółtym piaskiem miejsca, gdzie można poleżeć, poopalać się, coś zjeść i wypić. Kiedy tam dotarłem koparka akurat wyrównywała boisko do siatkówki plażowej – sezon dopiero miał się rozpocząć. Nie pozostawało mi już nic innego jak wrócić. Omijając główne ulice zagłębiłem się w piaskowe i leśne drogi, które zgodnie z moim wewnętrznym kompasem (mech na drzewach jakoś nie pomagał) miały mnie doprowadzić do centrum Otwocka.

Swoją drogą nie wiem czy słowo centrum w przypadku tej miejscowości jest właściwe, bo gdy tylko tam się znalazłem nie zobaczyłem wspaniałych nowych budynków wyraźnie wyższych od innych. Centrum to po prostu skrzyżowanie głównych miejskich dróg otoczone ciasną i niską ceglaną zabudową (no i zapomnijcie o nowoczesnych centrach handlowych, od wielu lat czekają na dokończenie i widać jedynie żelazne pręty sterczące z ziemi i straszące lokalnych mieszkańców – przepraszam, sprostowanie, jedno małe centrum jest).

Wracam i biorę prysznic. Potem drzemka. Wieczorem pizza, a potem piwo z jednym z „miejscowych aborygenów”. Pierwsze pytanie:

 – Co ty robisz w Otwocku?

I niewyraźna odpowiedź, że zwiedzam, chcę poznać, no i może opisać.

Kolejne zdziwienie i niedowierzanie. Po co bowiem ktoś z Gdańska miałby przyjechać do Otwocka? Cisza i spokój (od tego są Kaszuby), klimat (w Gdańsku jest przecież morze – jod i te sprawy), zabytki (drewniane budynki z charakterystycznymi szpikulcami można dostrzec też w Oliwie i Sopocie)? Cóż trudno okazuje się bowiem, że nawet miejscowi nie za bardzo wiedzą, co można robić w Otwocku, może to takie miasto – podupadły Ciechocinek, o którym zapomnieli wszyscy. Jedna z warszawskich sypialni eksportująca do stolicy młodych i zdolnych z chęcią do życia i nie poddających się stagnacji, bo w Otwocku jest tyle do zrobienia, ale jakoś nikt się do tego nie kwapi zostawiając wszystko tak jak jest. Otwock – miasto z dobrym klimatem? Zimą podobno smog był większy niż w Warszawie, więc dumne hasło witające przyjezdnych okazuje się tylko jeszcze jednym pustym sloganem i tylko Andriolli się w grobie przewraca widząc jak cały zbudowany przez niego potencjał zostaje zmarnowany.

fot. Mateusz Włodarczyk/CC BY 2.0

3 KOMENTARZE

    • Niewątpliwie dawniej Otwock był wspanialszym miasteczkiem. Klimat tego miejsca tworzyli nietuzinkowi ludzie. Nie znam tych czasów. Ale kocham to miejsce właśnie ze względu na spokój, senną atmosferę i sosny. Urokliwe, naturalne i dzikie widoki zanikłyby wraz z rozbudową infrastruktury.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ