„Nie może być przyzwolenia na przemoc”


jarosinska.tekst.life4style 2Od kilku tygodni Polska żyje wydarzeniami, które miały miejsce w Chorzowie, przy okazji gali „Niegrzeczni 2014”. Agnieszka Szulim, dziennikarka i prowadząca program „Na językach” oskarżyła Dorotę Rabczewską o pobicie. To kolejne publiczne oskarżenie wokalistki o napaść. Jedną z ofiar Doroty jest aktorka, Monika Jarosińska-Korzeniewska, która została przez nią pobita 3 lata temu. Dlaczego do tego doszło, czy aktorka sprowokowała wokalistkę i dlaczego nikt do tej pory nie zareagował, a Doda nadal pozostaje bezkarna w szczerej rozmowie opowiada Monika Jarosińska.

Paulina Ostapiuk: Co sobie Pani pomyślała, kiedy po raz pierwszy usłyszała Pani o incydencie w Chorzowie, czyli o bójce pomiędzy Agnieszką Szulim a Dorotą Rabczewską?

Monika Jarosińska: Po pierwsze i najważniejsze: to nie była bójka! Nie powtarzajcie tego samego schematu, którym mnie skrzywdzono. W moim wypadku media również przekazywały informację, że ja się z kimś biłam. Ja się z nikim nie biłam, ja zostałam pobita! Tak samo jak to było w przypadku Agnieszki. Dlatego proszę o nazywanie rzeczy po imieniu i nie powtarzanie tego samego, co mnie przysporzyło tyle krzywdy i upokorzeń. Powtarzam – ja nigdy w życiu się z nikim nie biłam, na nikogo nie podniosłam ręki. To pierwsza tego typu sytuacja, w której uczestniczyłam, która kompletnie mnie sparaliżowała. Nie żyjemy dzięki Bogu w kraju, w którym takie rzeczy są normą. Tym bardziej osoby, które powinny reprezentować środowisko artystów, czyli wydawało by się wysoki poziom kultury, nie mają prawa zachowywać się w ten sposób.

To już któreś z kolei publiczne oskarżenie Dody o pobicie, a nikt z ofiar nie miał do tej pory na tyle wiarygodnych dowodów, by ją zaskarżyć. Przyzna Pani, że to może wydawać się trochę podejrzane?

Ja miałam wiarygodne dowody, tylko, że w tamtym czasie media okazały się być totalnymi oportunistami. Przedstawiałam obdukcje lekarskie i orzeczenie Prokuratury, że czyn jakiego dopuściła się pani Rabczewska miał znamiona występku i przestępstwa, o tym już nikt jednak nie chciał napisać. Mało tego, donoszono na portalach plotkarskich, że ja przegrałam sprawę, co również jest nieprawdą. Prokuratura potwierdziła moją wersję wydarzeń jak i zeznania moich świadków, uznając jednak, że atak na mnie ma “niską szkodliwość”. Ponadto zgłosiła się do mnie cała masa osób, które twierdziły, że w przeszłości zostały zaatakowane przez Dorotę Rabczewską. I nie były to osoby publiczne, ale ludzie którzy kiedyś z nią współpracowali lub mieli z nią bezpośredni kontakt. Fakty te tylko potwierdzają, że w moim mniemaniu jest ona po prostu niebezpieczną recydywistką.

To mocne słowa…

Ale ja jestem absolutnie świadoma tego co mówię. Ona stanowi poważne zagrożenie, nie tylko bezpośrednie dla bezpieczeństwa i zdrowia innych, ale trzeba pamiętać, że jest też osobą publiczną, a co za tym idzie dla części społeczeństwa jest w mniejszym bądź większym stopniu opiniotwórcza. Swoim zachowaniem powinna dawać przykład, a nie sygnalizować, że można bezkarnie atakować ludzi. Nie może być przyzwolenia na przemoc! Niestety kosztem Agnieszki moja sprawa ponownie została poruszona w mediach i teraz, po tych trzech latach nagle dziennikarze mówią „ojej, to naprawdę się wydarzyło”. Szczerze mówiąc trafia mnie szlag. W czasie kiedy to ja byłam ofiarą pobicia, wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło, ale łatwiej było zrobić tanią sensację niż rzetelnie przyjrzeć się całej sprawie. Być może zapobiegłoby to kolejnym pobiciom. Media wolały jednak zepchnąć mnie na margines, nazwać wariatką i medialną oportunistką.

Dlaczego Pani zdaniem tak się stało?

Po pierwsze dlatego, że media były zmanipulowane. Po drugie ja nie wynajęłam żadnej agencji PR-owskiej, podczas gdy za nią stał sztab ludzi odpowiedzialnych za jej wizerunek. Mój prawnik w tamtym czasie powiedział mi: „Pani Moniko, nie będziemy robić z tego cyrku, bo to jest sprawa karna, a nie medialna”. Naprawdę wierzyłam w to, że dosięgnie ją kara za wyrządzoną mi krzywdę. Nagle dostałam telefon z policji, że prokuratura zabiera całe akta zdarzenia, po czym nastąpiło szybkie umorzenie pierwszej sprawy. Dziwny zbieg okoliczności. Odwołałam się, co również zakończyło się umorzeniem, jednak powtarzam – z wyraźnym stwierdzeniem Prokuratury, że byłam ofiarą ataku.

Czy to znaczy, że Dorota Rabczewska jest realnie na tyle wpływową osobą, że jest w stanie wpływać na wymiar sprawiedliwości i organa ścigania?

Tego nie wiem. Jednak pewne pytania nasuwają się same. Sądy, prokuratury, policja nie lubią zdarzeń z osobami publicznymi. Agnieszka spotkała się z podobnym paradoksem, kiedy policja przyjechała na miejsce zdarzenia i nie chciała spisać zeznań. To jest niedopuszczalne. Osoby publiczne jak Dorota Rabczewska, to nie „święte krowy” stojące ponad prawem! Poza tym trzeba pamiętać, że obrażenia fizyczne to jedno, a psychiczne to drugie. I naprawdę, proszę tego nie trywializować, bo każdy kto był ofiarą ataku fizycznego czy pobicia zrozumie o czym mówię. Ja przez 1,5 roku byłam w trudnej kondycji psychicznej. Strach przed wyjściem na ulicę, nieustanna nagonka w mediach, złośliwe komentarze, hejting, środowiskowy ostracyzm, udokumentowane przeze mnie pogróżki, nie tylko od jej fanów ale i osób z bliskiego otoczenia pani Rabczewskiej. To był koszmar, który wiele mnie kosztował.

Czy Pani w ogóle wie, co w Pani wypadku na tyle wyprowadziło Dorotę z równowagi, że uciekła się do rękoczynów?

Niestety pamiętam to bardzo dobrze. Przyprowadził ją do mnie jej sobowtór „Dżaga”, który notabene wiele mi na jej temat wcześniej opowiadał. Z jego strony, to była chęć jedynie zapoznania nas ze sobą. Pani Rabczewska wraz ze swoją ochroną podeszła do mnie i moich znajomych. Od początku z jej strony padały pod moim adresem niewybredne inwektywy. Ci, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że mam naturę osoby bardzo pozytywnej i nie szukającej zaczepki, więc jej obraźliwe odzywki starałam się obrócić w żart. Było to nieskuteczne.

Czy ona była trzeźwa?

To było otwarcie klubu. Nie byłam jednak w stanie stwierdzić czy była pijana, czy nie. W pewnym momencie zaczęła mnie oskarżać o romans z jej byłym mężem, co dla mnie było kompletnym absurdem. Skąd takie podejrzenia?! Albo to są jakieś kompleksy, albo może jakaś niespełniona miłość. Moje tłumaczenia że jestem w związku w ogóle do niej nie trafiały. Gdy zaczęło to brnąć już zdecydowanie za daleko, w pewnym momencie zdecydowałam zakończyć tą farsę i powiedziałam jej na odchodne, że “widocznie nadal musi kochać Radką, a Adam już jej chyba nie kręci” (w tamtym okresie Doda była w związku z Adamem Darskim, red.). I to było punktem zapalnym. Nagle rzuciła się na mnie, zaczęła mnie bić, oblała mnie drinkiem, opluła barmana, zaczęła mnie dusić, wyrwała włosy. Ja nigdy w życiu nie byłam bita, więc stałam jak sparaliżowana. Staliśmy w strefie wydzielonej, więc tam byłam tylko ja, moi znajomi, ona, „Dżaga”, jej ochroniarz i barman. Ochroniarz odciągnął ja ode mnie, po czym zaczął mnie szarpać. Na koniec padły z jej strony słowa, że zniszczy mi karierę oraz inne groźby karalne. Wszystkie następne wydarzenia, zgłoszenie na policji, obdukcja, prawnicy, nagonka medialna, to był dla mnie prawdziwy koszmar.jarsosinska.tekst3.life4style

Oczywiście, to o czym Pani w tej chwili mówi nie usprawiedliwia żadna prowokacja, ale czy w tamtym momencie chciała ją Pani sprowokować?

Jak powiedziałam wcześniej, absolutnie nie! Byłam ofiarą napaści. Najpierw słownej, a potem fizycznej. Nikomu czegoś takiego nie życzę.

Mogła Pani się odwrócić i odejść.

Ale to nie jest takie proste. Ja nie sądziłam, że ona jest zdolna do czegoś takiego. Zresztą tak jak mówiłam, w pierwszej chwili myślałam, że to wszystko to jakiś potworny żart. Poza tym powtarzam – to nie ja do niej podeszłam. Atak nastąpił bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Byłam w szoku. A przede wszystkim ja się najzwyczajniej w świecie wystraszyłam.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ