Lwów – podróż za trzy uśmiechy

lwow1 sporteuroWakacje. Oferta all inclusive, pięciogwiazdkowy hotel, luksusowy basen, wygodny leżak, drink z parasolką. Wypoczynek marzeń? Na pewno nie moich!

Wsiąść do pociągu byle jakiego, z plecakiem na plecach, z szamotaną wiatrem apaszką na szyi. Miałam uczyć się do egzaminu, a wylądowałam we Lwowie. Koniec sierpnia, 2 dni przygody, podróż co prawda nie pociągiem, lecz autostopem i przede wszystkim… pełen spontan.

Motywacja

Zabrałam z domu paszport z myślą o planowanej podróży do Norwegii. Do głowy by mi nie przyszło, że skorzystam z niego także w innym celu. Kiedy w Warszawie rozpakowywałam się przy koleżance i wzięłam do ręki paszport, zapytała: „to jak, jedziemy do Lwowa?”. Proponowała mi już wcześniej ten wyjazd, ale nie bardzo miałam na niego ochotę, bo byłam już w tym mieście i miałam na głowie zaległy egzamin… Pomimo że wcześniej zdecydowanie odmawiałam, nagle zapaliła mi się w głowie lampka. Chwila, przecież żyje się raz! Krótkie pytanie, krótka odpowiedź: „jedziemy!”. Zwerbowałyśmy jeszcze siostrę A., żeby było nam raźniej.

Przygotowania

Z założenia miał to być wyjazd niskobudżetowy, dlatego aby zaoszczędzić na jedzeniu wypchałyśmy bagaże pomidorami z ogródka, własnoręcznie zrobionymi przez nas ciastkami owsianymi, konserwami i waflami ryżowymi. Ubraniom pozostawiłyśmy minimum miejsca, podzieliłyśmy się kosmetykami, zabrałyśmy tylko niezbędne akcesoria. Dzięki temu każdej z nas wystarczył jeden niewielki plecak. Nigdy nie zapomnę paniki w głosie A., kiedy wieczorem lamentowała, że na pewno zapomniała spakować czegoś ważnego, bo to przecież niemożliwe, żeby wystarczyło jej tak niewiele rzeczy. W ramach przygotowań szukałyśmy także noclegu, który był konieczny, jako że zamierzałyśmy spędzić we Lwowie 2 dni. ,,Przekopałyśmy się” przez internet, lecz nie znalazłyśmy żadnej oferty, która trafiłaby w nasze gusta i możliwości naszych portfeli. Decyzja: znajdziemy coś na miejscu.

W drogę!

Drugim punktem budżetu, na którym zamierzałyśmy zaoszczędzić, była sama podróż, dlatego zdecydowałyśmy się na autostop. Kierowałyśmy się też inną pobudką – wydawało się nam, że będzie to niezwykle ekscytujące. Nie pomyliłyśmy się. Wstałyśmy skoro świt i udałyśmy się na wylotówkę z Sandomierza w kierunku Przemyśla pełne optymizmu. Byłyśmy przekonane, że wystarczy kilka chwil i od ręki trafi nam się transport jeśli nie do samej Medyki, to przynajmniej do Przemyśla. Guzik. Kwitłyśmy na przystanku ponad 20 minut. Nie mogłyśmy pozwolić sobie na takie szastanie czasem! (Rada dla autostopowiczów – trójka to mało mobilna liczba, najlepiej podróżować parami.) Nie było rady, musiałyśmy uciec się do podstępu. Jedna z nas po prostu schowała się za przystanek. Co najśmieszniejsze, przyniosło to efekty. Stłoczyłyśmy się na dwuosobowym miejscu w aucie dostawczym i ruszyłyśmy dalej. Samochód osobowy, TIR, samochód osobowy. Przemyśl, zawrotna kwota 2 zł za busa do Medyki, piesze przejście graniczne, 10 zł za busa do Lwowa. Podróż w dwie strony wyniosła nas całe 24 zł i ani grosza więcej.

Na miejscustolica1 sporteuro

Rozgrzany do czerwoności bus tłukł się niemiłosiernie długo, telepiąc się na wszystkie strony. Kiedy dotarłyśmy do Lwowa, byłyśmy wykończone, zlane potem i nieziemsko głodne. Sporo czasu zajęło nam dotarcie do centrum, gdyż każdy, kogo spytałyśmy o drogę, wskazywał inny kierunek. Dwie stateczne kobiety, które miały odmienne zdanie co do tego, w jaki autobus powinnyśmy wsiąść, prawie pobiły się na przystanku. Kupiłyśmy bilety na komunikację miejską, po czym kierowca uświadomił nam, że w jego busie one nie obowiązują. Chciałoby się rzec – cyrk na kółkach.

Kwestia noclegu

Kiedy w końcu dotarłyśmy do celu, rozłożyłyśmy się z całym naszym majdanem w parku sąsiadującym z Operą Lwowską. Nie miałyśmy siły szukać bardziej ustronnego miejsca, jedyne, czego pragnęłyśmy w tym upalnym dniu, to skrawek cienia. Wszystkie ławki były zajęte, więc siedziałyśmy skonane na krawężniku z tymi pomidorami i ciastkami owsianymi, przedstawiając całym swym zmarnowanym jestestwem obraz nędzy i rozpaczy. Wtedy podszedł do nas sprzedawca pocztówek, przewodników i temu podobnych fantów. Od słowa do słowa okazało się, że chętnie pomoże nam znaleźć nocleg. Zadzwonił do swojej znajomej, która przyszła po nas i zaprowadziła na miejsce. Byłam zachwycona! „Co za życzliwi ludzie, jakie to wspaniałe, że są tak skorzy do pomocy” – myślałam. Jak się później okazało – niebezinteresownej. Byłyśmy przekonane, że nasza „przewodniczka” zaprowadzi nas do jakiegoś hostelu prowadzonego specjalnie dla turystów z Polski, ale musiałyśmy coś źle zrozumieć, ponieważ zaprowadziła nas do prywatnego mieszkania w starej kamienicy. W tym momencie Czytelnikowi serce zaczyna bić mocniej, pocą się dłonie, a w gardle zasycha, bo spodziewa się mrożącego krew w żyłach finału. Otóż nie, cała historia skończyła się szczęśliwie, właścicielka mieszkania, w którym się zatrzymałyśmy, okazała się być typem człowieka „do rany przyłóż”. Okna kamienicy wychodziły na rynek starówki w centrum Lwowa, a za tę bajeczną lokalizację zapłaciłyśmy po 35 zł każda. Naprawdę nie mogłyśmy lepiej trafić. Co prawda sprzedawca pocztówek okazał się być pospolitym naganiaczem, który bierze prowizję od nastręczonych turystów, a jego współpracownica koordynatorką całej akcji, lecz w obliczu późniejszych zdarzeń i tego, jak przeuroczą osobą okazała się nasza gospodyni, moje rozczarowanie ludźmi straciło na znaczeniu.

Atrakcje

Nie było ich wiele z racji krótkiego pobytu. Zdążyłyśmy z dachu ratusza obejrzeć panoramę miasta, przejść się ulicami Lwowa, który jest piękny, lecz zaniedbany, odwiedzić Cmentarz Łyczakowski oraz Cmentarz Orląt Lwowskich. Trafiłyśmy w dobry moment, na Ukrainie było wówczas Święto Niepodległości, więc wiele działo się na rynku w dniu naszego przyjazdu. Wieczorem zainteresowały nas ludowe śpiewy i tańce. Tak, wiem jak to nudno brzmi. Generalnie nie lubię muzyki folkowej, a i kolorowe stroje niekoniecznie mnie zachwycają, jednak to wyglądało zupełnie inaczej. Na dłuższą chwilę zapomniałam o całym świecie, tak mi się podobało.

Powrót

Ten sam schemat – bus do Medyki, bus do Przemyśla, autostop do Sandomierza. Na przejściu granicznym uznano nas za dziwaczki. Rozmowa A. z funkcjonariuszką:

F: Co pani zgłasza?

A: Nic.

F: Alkohol? Papierosy?

A: Nie, tylko krówki.

Cóż – każdy ma swoje priorytety i upodobania.

Wydawało się nam, że 4 środki lokomocji, aby przejechać 140 km, to dużo. W drodze powrotnej zmieniłyśmy zdanie, bowiem dobiłyśmy do 9. Trafiłyśmy na fana autostopu, który w młodości zjeździł w ten sposób całą Europę, kierowcę TIR-a, który twierdził, że jest z Polski, chociaż mieszkał we Lwowie, fana mojej ulubionej Comy, chłopaka wracającego z egzaminu na spawacza, ojca dwójki chłopców, który miał dwa foteliki dziecięce na tylnym siedzeniu (co za tym idzie, jedna z nas musiała usiąść w foteliku, jako że byłam najmniejsza, padło na mnie). Po ośmiu przesiadkach miałyśmy za sobą połowę drogi. Wtedy w końcu trafiłyśmy na miłe małżeństwo i pojechałyśmy prosto do Sandomierza.

podroz1 sporteuroPodsumowanie

Nie zjadły nas wilki, nie okradli złodzieje, nie napadli złoczyńcy. Nikt nie wywiózł nas do lasu ani nie poćwiartował. Co więcej, nie bałyśmy się, że coś nam się stanie, bo to nieprawda, że świat jest zły, a za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo. Grunt to pozytywne nastawienie. Można jechać na zorganizowaną wycieczkę z przewodnikiem, przemieszczać się klimatyzowanym autokarem i jeść śniadanie na stole przykrytym białym obrusem, ale nie wierzę, że sprawia to ludziom więcej frajdy niż spontaniczny wyjazd bez sprecyzowanego planu. Czasem warto dać się ponieść. Kto nie wierzy, niech spróbuje.

Katarzyna Nawrocka, fot. Stako/wikipedia.pl/CC 3.0, MaciejSzczepańczyk/wikipedia.pl/CC 3.0, Lestat/wikipedia.pl/CC 2.5

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ