Kult miejsca, miejsce kultu

charlotte 1 life4styleHipsterzy, warszafka, lanserzy – takie epitety można usłyszeć o bywalcach warszawskiego Placu Zbawiciela, którego centralnym punktem jest Charlotte. Jedni tę knajpę kochają, inni jej nienawidzą, każdy coś kiedyś o niej słyszał. O tym, kto tak naprawdę odwiedza Charlotte i dlaczego, w rozmowie z współwłaścicielką jednej z najpopularniejszych kawiarni w Warszawie – Justyną Kosmalą.

Hanna Gajewska: Spodziewała się Pani, że Charlotte odniesie taki sukces?

Justyna Kosmala: Nie, nie spodziewałam się. Liczyłam, że jest to koncepcja, która powinna się sprawdzić. Wiedziałam, że brakuje czegoś takiego na warszawskim rynku, a przynajmniej, że mi czegoś takiego brakuje. Założyłam, że moje potrzeby podziela większa ilość ludzi, nie spodziewałam się natomiast, że to zadziała od pierwszego dnia.

Razem ze wspólniczką miałyście zapewne wizję tego miejsca, która jak się okazało trafiła w pewną pokoleniową niszę. Wiele z tej pierwotnej koncepcji musiały Panie poświęcić w zderzeniu z realiami rynku?

To jest ciekawe pytanie, bo rzeczywiście miałyśmy ideę, która urodziła się w naszych głowach i silnie się tej koncepcji trzymałyśmy. Oczywiście, rozmawiałyśmy z naszymi przyjaciółmi oraz obecnymi na rynku restauratorami, aby zweryfikować słuszność naszego pomysłu. Ale nawet, jeśli ktoś odradzał nam któryś z elementów naszego wyobrażenia o Charlotte, to i tak się go trzymałyśmy. Teraz ja doradzam wszystkim, którzy marzą o własnej restauracji czy kawiarni, żeby trzymali się swojej koncepcji i realizowali ją w zgodzie z własną wizją, a nie dopasowywali ją do czegokolwiek. Odpowiadając na Pani pytanie: nie. Miałyśmy koncepcje, której trzymałyśmy się od początku do końca.

Co według Pani sprawia, że ludzie tu przychodzą? Czym Charlotte różni się od innych warszawskich kawiarni?

Wydaje mi się, że w Warszawie po prostu brakowało miejsca codziennego. Takiego, do którego można niezobowiązująco przyjść każdego dnia. To jest miejsce otwarte i bardzo miejskie, a obecnie to właśnie te elementy czynią kawiarnię nowoczesną. W Charlotte jest dużo światła, dużo ludzi, jest bar i luźna atmosfera. Zdecydowanie wpisuje się ona w nowoczesne trendy. Tak, jak miało to być miejsce o francuskim charakterze, z piekarnią i wyłącznie francuskimi winami, tak koncepcją od początku był gwar towarzyszący naszej kawiarni. Cieszę się, że nam się to udało. Szukając spokoju zaszywam się w domu, a idąc do kawiarni liczę się z tym, że będę obcować z ludźmi. Z założenia miało być to miejsce tętniące życiem. Dużo osób mówi mi, że wchodząc do Charlotte dostają zastrzyk energii i właśnie o to mi chodziło. Myślę, że tak naprawdę elementów, które składają się na popularność Charlotte jest bardzo dużo. To jakość jedzenia, pieczywo, które od początku do końca robimy na miejscu i duży stół, który stał się elementem socjalizującym naszych gości.

charlotte 2 life4styleStół na 20 osób, to zaskakujący element. Właściwie nie dziwi on sam w sobie, ale to, że tak dobrze się u nas przyjął.

To jest po prostu cudowne. Pamiętam pierwszy tydzień po otwarciu Charlotte i to, jak strasznie się denerwowałam, czy ten duży stół się przyjmie. On stanowi centralne miejsce tego lokalu. Gdyby nikt przy nim nie siedział, mielibyśmy pustą wyrwę na środku kawiarni! Bardzo się bałam o ten pomysł do momentu, gdy niedługo po otwarciu weszłam do Charlotte i zobaczyłam, że wszystkie miejsca przy stole były zajęte, a stoliki dookoła wolne. Wiedziałam już, że ta koncepcja się przyjęła.

Wie Pani kto to jest hipster?

Słyszałam o takim określeniu. [śmiech]

Charlotte to miejsce uznawane za mekkę tego typu ludzi i tego typu warszawiaków. Tak miało być z założenia?

W polskiej prasie głośno zaczęło mówić się o hipsterach już po otwarciu Charlotte, więc nie mogłam w stosunku do tej grupy czegokolwiek przygotowywać. Oczywiście o hipsterach w Nowym Jorku mówi się od 15 lat i definicja tej grupy społecznej nie jest mi obca. Tak się stało, że akurat oni są stałymi bywalcami Charlotte, chociaż wydaje mi się, że jest to jedna z wielu grup, które możemy tu spotkać. To prawda, że hipsterów w Charlotte jest dużo. Są to przeważnie ludzie młodzi, otwarci, miejscy, lubiący gwar i duże tempo życia. To fantastyczne, że nasza kawiarnia przypadła im do gustu.

Powiedziała Pani, że lata 90. to w Warszawie epoka zamkniętych kawiarenek. Później przeżyliśmy boom na knajpy w amerykańskim, sieciowym stylu. Czy ma Pani wrażenie, że jeśli chodzi o restauracje i kawiarnie, Warszawa powoli odkrywa swój charakter?

Uważam, że warszawski rynek gastronomiczny niesamowicie się zmienia i idzie w bardzo dobrym kierunku. Z jednej strony robimy rzeczy, które są wszędzie na świecie i u nas ich brakowało, ale z drugiej strony nadajemy im warszawski klimat. Znajdujemy własną historię w nowych miejscach i to mi się podoba. Bierzemy pomysł ze świata, ale bez kompleksów robimy go na warszawską modłę. Charlotte też należy do tego typu miejsc.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ