Kiedy teatr staje się domem…

jakub tekst.life4styleAktor. Zawód, który daje szansę na zdobycie popularności i zarobienia dużych pieniędzy. Profesja, która większości z nas kojarzy się ze sławą, blichtrem i prestiżem. Oglądając przedstawienie w teatrze lub film na ekranie widzimy gotowy produkt, nie zdając sobie sprawy jaki ogrom pracy za nim stoi. Dobry aktor musi być wrażliwy, mieć ogromną świadomość swojego ciała, swoich umiejętności, rozumieć otaczający go świat, a przede wszystkim mieć dystans, żeby nie zwariować. Jakub Wocial, aktor teatralny i musicalowy zaprosił mnie do swojego domu, czyli do teatru, opowiedział mi o swojej pracy, zdradził kilka sekretów. I choć powiedział całkiem sporo, mam nieodparte wrażenie, że to tylko namiastka prawdy o zawodzie aktora…

Jakub Wocial: Aktorstwo to zawsze była moja wielka pasja. Do tego stopnia, że mając lat szesnaście wraz z moją bardzo dobrą na ówczesne czasy znajomą, Martą Czerską, którą poznałem przy realizacji muzycznego spektaklu dla dzieci „Kopciuszek”, postanowiliśmy zrealizować projekt w oparciu o to, co kochaliśmy najbardziej, czyli musical. Stworzyliśmy półtoragodzinny spektakl, który zaprezentowaliśmy w „Starej Prochowni” na Starówce. No i tak to się zaczęło. Potem graliśmy co jakiś czas, mniej lub bardziej regularnie, chociaż nie mieliśmy własnej, stałej sceny. Niedługo potem „przyczepiliśmy się” do „Domu na Smolnej”, który mieścił się w Centrum Warszawy. Ja to nazywałem „Niezależnym Teatrem Muzycznym”, choć to wszystko było finansowane z moich własnych, prywatnych pieniędzy. To było wielkie hobby, nie myślałem o tym w kategoriach biznesu. Nazwa była bardzo wygórowana, ale taką miałem wizję, ideę w głowie i za tym szedłem.

Własny teatr wiążę się z inwestycjami, ogromnymi nakładami finansowymi. Nie bałeś się, że to się nie uda, a Ty zostaniesz z niczym?

Ja zawsze byłem i jestem do tej pory niepoprawnym optymistą. Nie wszystko przeliczam na pieniądze, nie zawsze myślę o tym, czy mi się coś zwróci. I to jest błąd – przyznaję. Dopiero teraz uczę się tego, że trzeba myśleć praktycznie. W życiu  niestety trzeba umieć chłodno kalkulować. Projekty, budżety, biznes plany – musi się to opanować, żeby  miało „ręce i nogi”. Wówczas nie miałem takiej świadomości. Byłem idealistą i wszystkie pieniądze, mówiąc kolokwialnie tam „umaczałem”. Pewnie wynikało to z faktu, że nie byłem zawodowym aktorem, więc postanowiłem sam stworzyć sobie możliwości do występowania na scenie.

No właśnie – jesteś aktorem i wokalistą. Grywasz głównie w musicalach, a nie masz skończonej szkoły aktorskiej. Uważasz, że liczy się jedynie talent, a nie warsztat?

Absolutnie nie! Ten warsztat, o którym mówisz zdobywa się pracując. Ja jestem pracoholikiem. Od zawsze nim byłem. Swoje umiejętności szkoliłem pod okiem prywatnych nauczycieli. Dzięki wsparciu moich dziadków było mnie stać na opłacenie  lekcji. I to, tak naprawdę otworzyło mi oczy i dało ogromne możliwości. Później przy produkcji Polańskiego w Romie okazało się, że było warto. To był rezultat mojej pracy, którą włożyłem w szkolenie umiejętności aktorskich.

Nigdy nie miałeś ambicji, żeby jednak skończyć szkołę?

Nie mam na to czasu. Doświadczenia, które zdobyłem przez ostatnie siedem lat, pracując za granicą nie dałaby mi żadna szkoła na świecie. Zawsze skupiam się na tym co jest mi niezbędne. Jeżeli potrzebuję konkretnej rzeczy do danego projektu, to ją organizuję, jeżeli mam jakieś braki, to je uzupełniam.

Nigdy nie usłyszałeś, że się nie nadajesz bo nie jesteś wykształconym aktorem?

Nie. Nigdy czegoś takiego nie usłyszałem.

A gdybyś usłyszał?

Ja nie jestem przede wszystkim aktorem dramatycznym i nigdy nie będę. Nie chodzę na przesłuchania do teatrów dramatycznych, gdzie te skillsy są rzeczywiście bardzo rygorystycznie przestrzegane. Jestem aktorem musicalowym, a w tym wypadku „papier” nie ma żadnego znaczenia. Szczerze mówiąc mam mnóstwo znajomych, którzy pokończyli prestiżowe szkoły aktorskie i są bez pracy. Być może dlatego, że nie bronią się tym co sobą reprezentują. Jakkolwiek nie skromnie to zabrzmi – wierzę, że nigdy nikt mi nie wypomniał braku wykształcenia, bo zawsze jestem przygotowany na sto pięćdziesiąt procent do tego, co robię. Staram się nie pozostawiać przestrzeni, do której ktoś mógłby się przyczepić. Praca podczas produkcji jest zwykle bardzo konkretna i reżyser, który się godzi na Ciebie, wie kogo zatrudnia i zdaje sobie sprawę z tego, na co się zdecydował.

Zagrałeś w przedstawieniu w reżyserii Romana Polańskiego. Zresztą w swojej karierze zawodowej miałeś okazję spotkać się z wieloma mistrzami gatunku. Jak to jest spotkać się z żywą legendą?

Fantastycznie! Pierwsze spotkanie z Romanem Polańskim miało miejsce w tetrze „Roma”, przy okazji przesłuchania do „Wampirów”. Pamiętam to jak dziś. To była muzyka, której słuchałem nagminnie. Zaraziła mnie nią moja znajoma. Tam jest wszystko – rock, symfonia, esencja musicalu. Tak się złożyło, że przez przypadek zaproszono mnie na przesłuchanie wewnętrzne w Romie do tego właśnie spektaklu. Jak się pewnie domyślasz, nie wahałem się ani chwili. To, że się tam znalazłem było bardzo dużą zasługą mojego dziadka, który jest moim największym fanem i kiedy tylko może stara się promować swojego wnuczka. To dzięki jego determinacji zaproszono mnie na casting, który był zorganizowany tylko i wyłącznie dla aktorów teatru Roma, którzy byli z nim związani od dłuższego czasu. Wydawało mi się, że jestem tam zupełnie przypadkowo, a okazało się, że jednak nie. Z przesłuchania, na przesłuchanie – a było ich wiele, przechodziłem do kolejnych etapów. Aż do dnia ostatniego, kiedy to Roman Polański przyleciał do Polski, i ostatecznie sam wybierał obsadę.kuba tekst5.life4style

To jest moment kiedy człowiek czuje się wielki, czy bardzo malutki?

To był ogromny zaszczyt. Sama świadomość tego, że stoisz przed człowiekiem, który za tym wszystkim stoi, bo to on stworzył ten spektakl i to od niego wszystko się zaczęło, już jest mega wielkim stresem, ale jednocześnie ogromną satysfakcją. Wiedziałem, że stoję tam, bo pokonałem bardzo dużą ilość osób, którzy są w tym zawodzie od lat.

Miałeś poczucie, że to jest przełomowy moment w Twojej karierze?

Tak. Jeśli chodzi o śpiew i o rolę, to nie miałem ani jednego momentu, w którym pomyślałem, że nie dam rady. Materiał był do wyśpiewania, wszystko to było w moim organizmie, więc wiedziałem, że jest ok. Jedyne o co się martwiłem, to o etap taneczny. Autorem choreografii był Dennis Callahan, amerykański tancerz i choreograf, który zawsze pracuje z najlepszymi. Nad tym nigdy nie pracowałem, nie szkoliłem swoich umiejętności tanecznych, bo ja tancerzem nie byłem i raczej już nie będę. Zawsze myślałem, że nie będę uczył się tańca. No bo nie. Teraz przyznaję, że nie było to dobre posunięcie, bo jeśli chce się pracować na scenie muzycznej, trzeba umieć wszystko.

Środowisko aktorskie jest bardzo hermetyczne. Istnieje wiele stereotypów na temat aktorów…

I wszystkie są prawdziwe.

Naprawdę? Geje, alkoholicy, narkomani?

Wszystko. Z tym pierwszym w Polsce jest kiepsko, bo o tym się nie mówi. Ludzie się po prostu boją. Alkoholikami jest spora część.

Nie lubię takiego wpychania wszystkich do jednego worka. O Polakach na świecie też się tak mówi.

A co, nie jest tak? Umówmy się – sam jestem Polakiem i nie lubię kiedy się mnie obraża. Ale prawda jest taka, że Polacy nie potrafią się zachować, brak nam klasy po prostu.

A Rosjanie, Włosi, Grecy? Nie tylko nam brak klasy. Mówimy: artysta – na pewno gej. Z czego to wynika?

Pewnie z wrażliwości, bo to jest zawód, od którego wymaga się naprawdę wielkich pokładów empatii scenicznej.

No proszę Cię – nie warunkujmy orientacji seksualnej od wykonywanego zawodu.

Wiesz, część z osób, które funkcjonują w środowisku artystycznym to osoby publiczne i o nich się mówi. Nie rozmawiamy o anonimowych osobach, które mijamy w metrze. Dlatego większość społeczeństwa jeśli ma jakiś kontakt z homoseksualizmem, to tylko na zasadzie newsa w prasie o jakieś osobie publicznej.

Czyli przyznajesz, że większość stereotypów na temat aktorów jest prawdziwych?

To co ty nazywasz stereotypami, ja nazywam faktami. To są rzeczy, które były, są i będą. Moim zdaniem najbardziej słabe jest to, że wolimy udawać, że czegoś nie ma, niż się z tym zmierzyć. Na zachodzie jest dużo prościej. Ludzi nie interesuje życie prywatne kogoś innego, to co robisz i z kim. Taki mentalny postęp. Mówię to szczerze. Mieszkałem w Niemczech siedem lat i kiedy wróciłem do Polski od razu zwróciłem uwagę na to, jak my Polacy, bardzo interesujemy się innymi ludźmi. Jaki ma szalik, czapkę, włosy nie umyte. Tam jest to na zasadzie „co mnie to obchodzi”.

jakub tekst 2.life4styleOd kilku lat związany jesteś ze Stage Entertement Germany. Krążysz między Niemcami a Polską. Nie jesteś zmęczony?

Nie chciałbym, żeby to co powiem zabrzmiało tak, jakbym nie kochał tego co robię. Bo ja uwielbiam swoją pracę i dziękuję wszystkim, którzy kiedyś dali mi szansę, żebym mógł być dziś w tym miejscu, w którym jestem. Zawsze marzyłem o tym, żeby zawiadować częścią teatru, w którym teraz siedzimy („Rampa”, red.) i być za niego odpowiedzialny. Niemniej jednak, coraz częściej odczuwam zmęczenie i mam ochotę gdzieś wyjechać, wyłączyć telefon i być tylko sam ze sobą. To pewnie wynika z tego, że tak jak mówiłem wcześniej, jestem pracoholikiem i nie miałem urlopu od czterech lat. Często słyszę od znajomych – siedzisz sobie w Berlinie i grasz w teatrze, żyć nie umierać. Ale to naprawdę jest praca na wysokich obrotach. Kiedy akurat nie gram i nie mam prób, dzwonię, wysyłam i odbieram maile, pracuję nad kolejnymi projektami. To jest olbrzymi nakład pracy, który do tej pory się dzięki Bogu zwraca. Mam mega satysfakcję i ogromnie się cieszę, że mam możliwość współpracowania ze wspaniałymi ludźmi. Uczę się też tego, że czasami trzeba powiedzieć „nie”. Tak było w styczniu, kiedy skończyła się produkcja w Niemczech i już nie szedłem w to dalej.

Paulina Ostapiuk: Jak to się stało, że w głowie nastolatka pojawiła się myśl, by rzucić szkołę i założyć teatr?

 

kuba tekst 4.life4stylePrzyznajesz, że jesteś pracoholikiem. Masz zatem czas na życie prywatne?

Mało. Żeby nie powiedzieć, że praktycznie w ogóle. Ale to też jest coś, nad czym pracuję i staram się to zmieniać. Nie jest łatwo, bo pracoholizm to nałóg. Coraz częściej zdaję sobie z tego sprawę. Mam świadomość tego, że rano pierwszą rzeczą jaką robię jest sprawdzenie maili w telefonie. Nie mam czasu zjeść w spokoju śniadania, bo pijąc kawę dzwonię, odpisuję i rzucam się w wir pracy. Łapię się na tym, że tracę poczucie czasu. Zapominam, że jest na przykład pierwszy listopada, a ja siedzę i gdzieś dzwonię, i wkurzam się, że ktoś nie odbiera. Ale w życiu zawsze jest coś za coś. Dziś z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że pod wszystkim co do tej pory zrobiłem mogę się podpisać obiema rękami i nie muszę się za to wstydzić.

Zawód aktora, jak sam przyznajesz wymaga mnóstwo zaangażowania i rezygnacji, nierzadko z czasu dla siebie. Rozumiem, że musi Ci się to opłacać finansowo…?

Nie chcę się wypowiadać w imieniu moich kolegów po fachu, ale wydaję mi się, że jeśli człowiek chce, to może w tym zawodzie zarabiać całkiem przyzwoite pieniądze.

W Polsce aktorzy raczej narzekają na swoje zarobki.

Ale my jesteśmy narodem, który w ogóle lubi narzekać. Ja mam świadomość tego, że jeśli chce się zarobić, to trzeba najpierw  zainwestować, a czasami trwa to dłużej aniżeli sobie założyliśmy. Wiele osób nie przyjmuje tego do wiadomości i nie godzi się z takim stanem rzeczy. To dotyczy nie tylko aktorów naturalnie. Jeśli chodzi jednak o moje środowisko zawodowe, myślę, że błędem jest wiara w to, że jest się w stanie nad wszystkim zapanować samemu. Ważne jest, żeby mieć kogoś zaufanego przy sobie, kto zadba o twoje interesy. I pewnie gdyby nie to, że kilkukrotnie zostałem oszukany, dziś też miałbym przy sobie agenta. Dzięki temu mógłbym skupić się tylko i wyłącznie na swojej pracy, a pieniądze liczyłby ktoś inny. Oczywiście powiedziałem to w dużym uproszczeniu. Rola agenta lub menagera jest wielowymiarowa. Organizowanie castingów, omawianie warunków umów, co jest bardzo dużym stresem, bo nie każdy umie negocjować. Uważam, że człowiek, który gra na scenie nie musi umieć sprzedać swojej osoby. Dlatego jeśli współpracujesz z kimś, kto umie to robić i jest cwańszy od panów siedzących po drugiej stronie biurka, można zarobić dobre pieniądze. Bo inwestycje powinny się zwracać, a przynajmniej wychodzić na zero. Trzeba pamiętać, że to jest biznes. Spektakl musi na siebie zarabiać, bo jeśli nie, to się go zwyczajnie zdejmuje i wtedy nikt nie zarobi. Czasami lepiej zarobić mniej, niż nie zarobić w ogóle.

Co to znaczy, że wielokrotnie zostałeś oszukany? Ktoś to zrobił z premedytacją, na zasadzie wykorzystania naiwności artysty?

Tak. Teraz już wiem, że właśnie tak było. Dziś raczej nie ufam nikomu, co też nie jest dobre. Zawsze byłem wielkim entuzjastą tego, co robię i za każdym razem kiedy na horyzoncie pojawiał się ktoś, kto chciał promować moją pracę, byłem w siódmym niebie.

Bywają momenty kiedy masz dosyć, myślisz, że nie chcesz już żyć w takim tempie?

Nie. Mam dosyć sytuacji, o których przed chwilą powiedziałem. Ale nigdy nie mam dosyć swojej pracy, bo ja kocham to co robię.

Gdy myślisz o swoim życiu,  bierzesz pod uwagę to, że mogłoby je wypełniać coś oprócz pracy, na przykład rodzina?

Biorę. Chciałbym bardzo, żeby kiedyś tak się stało. Myślę, że to zmienia człowieka o sto osiemdziesiąt stopni. Zmienia priorytety i sposób patrzenia na świat. Pozwala nabrać dystansu. Wiem, że kiedyś tak będzie, ale póki co nie stwarzam sobie ku temu możliwości. Myślę też, że osoba, która na co dzień żyje z artystą musi być wyjątkowa i bardzo wyrozumiała. Jesteśmy egoistami. Każdy związek, relacja, znajomość wymaga pielęgnacji, a mi zdarza się o tym zapominać, nawet w przypadku relacji czysto towarzyskich. Jeśli ktoś nie przyjdzie, nie weźmie mnie za rękę i nie wyciągnie z teatru na piwo, to ja sam o tym na pewno nie pomyślę. Ale kiedy już jestem wśród przyjaciół, poza miejscem pracy, potrafię się totalnie wyłączyć, zresetować. I to mi bardzo dobrze robi.kuba tekst 3.life4style

Wracając do Twojej pracy – po tylu latach na scenie nadal towarzyszy Ci trema przed występem?

Tak, mobilizująca. Moment, w którym przed występem nie towarzyszy trema jest sygnałem, że czas zakończyć karierę. Nie mam tremy, która mnie zżera, bo czegoś nie zrobiłem lub się nie przygotowałem. Z szacunku do widza zawsze mam dopięte wszystko na ostatni guzik. Ale kiedy podnosi się kurtyna, a za nią siedzi dwa tysiące osób, to jest stres, ekscytacja i podniecenie. Esencja tego zawodu.

Marzy Ci się wielka sława, popularność, show-biznes?

Nie i mówię to zupełnie szczerze. Ja swoją drogę obrałem i czuję, że jestem spełniony. To co mam teraz, jest dla mnie zupełnie naturalne.

Ale często jest tak, że widz przychodzi do teatru po to, żeby zobaczyć gwiazdę.

To prawda. Dlatego, gdyby się tak zdarzyło, że stałbym się rozpoznawalny, bo to się po prostu zdarza,  z całą pewnością wykorzystałbym to po, by promować projekty, w których biorę udział. A jeżeli chodzi o sławę dla sławy – nie jestem typem człowieka, który tego potrzebuje. Sam nie stwarzam sobie możliwości zaistnienia w mediach, bo nie chodzę na castingi do reklam, ani seriali.

Chciałbyś kiedyś spróbować aktorstwa w innej formie, na przykład serialowej lub filmowej?

Nie. To jest kompletnie różne od aktorstwa teatralnego i zupełnie mnie nie kręci. Praca przed kamerą mnie stresuje, i to jest ten rodzaj stresu, który budzi we mnie negatywne emocje.

Jaka jest różnica między aktorem teatralnym a ekranowym. Natasza Urbańska, która jest genialna w teatrze, moim zdaniem kompletnie nie sprawdza się w filmie.

Po pierwsze, od tego jest reżyser, który musi nad tym panować. Aktor teatralny musi być bardziej wyrazisty, dawać więcej ekspresji, bo musi dotrzeć do rzędu numer trzydzieści. Przed kamerą, to się nie sprawdza. Zbyt wyrazista postać na ekranie staje się karykaturalna. W drugą stronę działa to podobnie. Aktor ekranowy myśli, że jest za mało ekspresyjny na scenie, i zwykle daje z siebie więcej niż jest to konieczne. Sam widziałem spektakl w Londynie „Little night music” z Catherine Zeta- Jones i byłem zażenowany. Kobieta, którą uwielbiam jako aktorkę filmową, w teatrze była karykaturą samej siebie. A przecież jest  bombową kobietą.

Ale w Polsce jest tak, że Natasza Urbańska dostanie angaż w filmie, bez względu na to, czy jest dobra, czy nie, bo reżyser wie, że jej nazwisko przyciągnie publiczność do kina…

Natasza Urbańska to jest osoba, o której można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest leniwa i mało pracowita. Nie znam jej osobiście, ale słyszałem, że jest tytanem pracy. Jakiś czas temu przyjechali do mnie znajomi zza granicy i wybraliśmy się na Torwar na „Politę”.Wcześniej słyszałem na temat tego spektaklu same negatywne opinię i stwierdziłem, że nie warto tracić czasu. Ale jednak poszliśmy, i byłem totalnie oczarowany. Człowiek, który to stworzył jest wizjonerem – to po pierwsze. Mówię o Józefowiczu. Po drugie – Natasza Urbańska jest prawdziwą gwiazdą, czy to się komuś podoba, czy nie. Jest fenomenalną tancerką, zjawiskową kobietą i do tego bardzo dobrze śpiewa.

To dlaczego, Twoim zdaniem, nieustannie spotyka ją fala krytyki?

Moim zdaniem to mąż robi jej krzywdę. Ona jest nierozłączna z Januszem Józefowiczem, kompletnie nie samodzielna, absolutnie od niego zależna. Pewnie niektórzy powiedzą, że to on ją wylansował, ale moim zdaniem ten lans jest bardzo sztuczny. Stworzył karykaturę Marlyn Monroe, zamiast pokazać jej prawdziwy talent. Samo mówienie o tym, że ona zasługuje na Holywood na początku kariery nic nie znaczy. Można to powiedzieć teraz, że bez kompleksów mogłaby robić karierę na zachodzie. Trzeba pamiętać, że publiczność bywa bardzo wymagająca. Jeśli z ust człowieka, który jest bardzo szanowany w środowisku artystycznym pada zbyt dużo górnolotnych słów, to w opinii publicznej jest nieprofesjonalny i bardzo mało wiarygodny. To jest człowiek, który w show-biznesie siedzi od wielu, wielu lat, więc powinien zdawać sobie sprawę z tego jak to działa.

Myślisz, że gdyby Natasza mieszkała w Stanach byłaby gwiazdą?

Ona jest gwiazdą. I jeszcze nie raz to udowodni.

 Istnieje różnica między artystą a celebrytą?

Jeśli już to tylko w tej kolejności – artysta równa się celebryta. U nas jest dokładnie na odwrót. Najpierw jest głośno o Tobie w mediach, potem grasz w teatrze. To się już nie broni.

Jak widzisz Kasię Cichopek w teatrze to co sobie myślisz?

To mi się chce rzygać. I to wynika przede wszystkim z tego, że jeśli jest trend na daną osobę, to na maksa. Jeśli wszędzie widzę twarz Kasi Cichopek, to po pewnym czasie jestem po prostu znudzony. Ale to też jest bardzo krótkotrwałe. Najpierw się tych ludzi rozpieszcza, wmawia im, że są uwielbiani, mają tysiące fanów, a potem na ich miejsce przychodzi ktoś inny, młodszy, ładniejszy. I tak w kółko.

Jeszcze kilka lat temu do teatru chodziła nieliczna część społeczeństwa, dość hermetyczne środowisko. Myślisz, że to się zmienia, że dziś widzowie są coraz młodsi, jest ich więcej?

Myślę, że tak. To wynika z tego, że mówiąc kolokwialnie „teatralne manu” jest coraz bogatsze. Nie wiem jak wygląda frekwencja w teatrach dramatycznych, ale w musicalowych jest całkiem nieźle, choć pewnie mogłoby być jeszcze lepiej. Może wynika to z faktu, że te teatry nie są odpowiednio promowane. W wielu teatrach panuje przeświadczenie, że należy robić tak, jak do tej pory było robione. Trzeba pamiętać, że widz się zmienia i należy wychodzić naprzeciw jego oczekiwaniom.

Myślisz, że teatry powinny być bardziej skomercjalizowane?

To się już dzieje w niektórych teatrach. Nie potępiam tego, bo uważam, że teatr jak każda inna instytucja musi na siebie zarabiać, szukać inwestorów, sponsorów, szukać pieniędzy z zewnątrz, ponieważ pieniądze z budżetów już na nic nie wystarczają. Wszyscy lecą na to, co się sprzeda. Nikt nie napisze o Pia Douwes, która jest wielką gwiazdą musicalową i przyjeżdża do Rampy na specjalne zaproszenia pana Wociala, bo wolą napisać, że Doda spadła ze schodów. Takie mamy dziś standardy.

kuba tekst6.life4styleWedług Ciebie ceny biletów do teatru nie są za wysokie?

Jeśli chodzi o aktorów, to uważam, że nie. My musimy włożyć naprawdę ogrom pracy psychicznej i fizycznej, żeby wyjść na scenę i zrobić show na jaki widz czeka. Natomiast biorąc pod uwagę średnie zarobki Polaków, z pewnością wyjście do teatru jest wydatkiem nie bez znaczenia. Zwłaszcza jeśli chce się wyjść z całą rodziną. Jest to kwota rzędu trzystu-czterystu złotych. Ale to jest koło zamknięte – teatry nie mają pieniędzy, więc bilety są drogie. Oprócz tego jesteśmy narodem, który bardzo mało czasy spędza poza domem. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby pielęgnować życie towarzyskie. W Niemczech zachwycają mnie emeryci, którzy spotykają się w kawiarniach na kawkach, spacerują po parkach, chodzą do kin, do teatrów. U nas tego nie ma. Wolny czas spędzamy w domu, ewentualnie przed blokiem.

Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o plany i marzenia na przyszłość?

Urlop. To jest w tej chwili mój numer jeden. A zawodowo mam wiele marzeń i jedno z nich się w tej chwili spełnia, bo przygotowuję się do premiery w teatrze Rampa, pracując z wyśmienitym zespołem i angażując też ludzi z zewnątrz. To było moje wielkie marzenie – żeby zorganizować produkcję muzyczną w zawodowym teatrze. A tak poza tym, marzę o bardzo przyziemnych rzeczach. O tym, co większość ludzi ma na co dzień, czyli na przykład o tym, żeby wyjść ze znajomymi do restauracji i bez spiny zjeść z nimi kolację.

Zatem tego Ci życzę i dziękuję, że podniosłeś poziom medium, w którym pracuję.

Dziękuję.

Rozmawiała: Paulina Ostapiuk, fot. archiwum prywatne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ